Nazywam się Melchiah. 6 porucznik Kaina. Jestem najsłabszym z moich wampirzych braci, ponieważ otrzymałem najmniej z ciemnego daru Kaina. Z tego powodu bracia wyśmiewali się ze mnie i dokuczali mi. To ja zawsze wykonywałem najmniej ważne zadania. Ha, ja nigdy nie dostawałem ważnych zadań. Nigdy nie miałem stłumić ludzkiej rebelii lub spenetrować jakąś fortece tych marnych istot. Ale nie nawiedziłem moich braci. Miałem do nich żal, ale nie nienawidziłem ich.
Kain ulegał ewolucji. Paręnaście lat po Nim następowała nasza ewolucja. Do czasu... W oczach Kaina, gdy Raziel ukazał się w Sanktuarium Klanów ze skrzydłami, nie zobaczyłem złości lecz ciekawość i... olśnienie, jakby wszystko nagle stało się jasne. Jednak kara dla Raziela była zbyt okrutna. Kain potraktował go jak zdrajcę. To niemożliwe by ojciec mógł zabić własnego syna... i to w taki sposób. Kain musiał mieć głębsze powody. Może wiązało się to z jego tajemniczymi podróżami do miejsc dla nas nie dostępnych. Gdy Kain zniszczył skrzydła Raziela i kazał go wrzucić do otchłani byłem zszokowany, przestraszony. Chciałem jakoś pomóc bratu, zbuntować się. Popatrzyłem na moich braci licząc że przeciwstawią się bezwzględności Kaina i pomogą Razielowi. Zawiodłem się. Mieli rozbawione twarze. To wydarzenie było dla nich rozrywką w ich nudnym królewskim życiu. Gdy Turel i Dumah wrzucali rannego brata w wir otchłani mieli wesołe miny. Wiedzieli, że jeden z nich zajmie miejsce Raziela po prawicy Kaina. Pan nie patrzył na egzekucję, tylko wydał rozkaz chłodnym, nieczułym głosem. Może nie mógł znieść widoku umierającego ulubieńca?
Następnego dnia Kain zwołał nas do Sanktuarium. Miał wydać nowe rozkazy.
- Zbierzcie najlepszych wojowników z waszych armii. Wyruszycie na terytorium Razielimu. Zabijecie wszystkich zdrajców. Potem wyruszycie w 4 strony Nosgoth i zabijecie każdego napotkanego potomka Raziela.
- Panie, nasze wojska walczą na północy z ludźmi- rzekł Zephon
- Z ludźmi uporacie się później. Nie są zagrożeniem. A teraz odejdźcie, chcę zostać sam.
Dobrze wiedziałem dlaczego Kain chce zostać sam. Pewnie znów teleportuje się do tych tajemniczych miejsc. Pan ciągle opowiadał nam o przeznaczeniu, mówił że wszystko zostało wieki wcześniej przepowiedziane. Czyżby również tak było z wczorajszymi zdarzeniami?
6 miesięcy później
Razielim stawiał większy opór niż ktokolwiek by się spodziewał. To byli dobrzy wojownicy. Nie ukrywali się. Walczyli. Jednak było ich zbyt mało by naruszyć imperium. Raziel od zawsze był ulubieńcem Kaina. Jego prawą ręką, jego niosącym śmierć mieczem. Zawsze dostawał najtrudniejsze i najważniejsze zadania. Inni bracia mu zazdrościli. Zazdrość przerodziła się w nienawiść. Turel i Dumah tylko czekali na okazję taką jak ta. Obaj chcieli zająć miejsce silniejszego brata. Było jasne, że dojdzie między nimi do konfliktu.
- Panie, Raziel tłumił rebelię na byłych terenach Willendorfu. Pozwól, że teraz gdy go nie ma, ja zajmę się tym problemem- powiedział Turel pewnego razu w Sanktuarium.
- Nie Panie, Turel nie poradzi sobie. Ma zbyt mało wojowników. Moja armia sprosta temu zadaniu- sprzeciwił się Dumah.
Obaj popatrzyli na siebie pełni nienawiści dla drugiego.
- Ha ha, drogi bracie Dumahu. Ty nie pokonałbyś nawet grupy wieśniaków.
- Licz się ze słowami Turelu!
- Nawet Melchiah jest lepszym dowódcą niż ty.
- Przesadziłeś bracie!- krzyknął Dumah rzucając się w stronę Turela.
Turel padł na ziemię uderzony przez Dumaha, jednak szybko się podniósł i zaczął uderzać Dumaha z całych swoich sił. W końcu przywarł go do ściany, jednak Dumah odrzucił go i ponownie zaatakował.
- Stop!- wrzasnął Kain
- Panie, on....
- Cisza! Nie będę tolerował takiego zachowania. Zapominacie że to ja tu decyduję! Rebelią na terenach Willendorfu zajmą się Rahab i Zephon. A teraz rozejdźcie się.
Zephon i Rahab zgodnie z rozkazem wyruszyli by stłumić rebelię. Dumah przygotowywał swoją armie do wojny z Turelem. Tamten drugi widząc to począł robić to samo. Turel był niezwykle inteligentny i sprytny. Wiedział że nie da rady 3 razy liczebniejszej armii Dumaha. Armia Turela liczyła zaledwie 12 i pół tysiąca wampirów, gdy Dumah posiadał 40 tysięcy potomków. Turelim wprawdzie słynną z niezwykle silnych i zaprawionych w walce wojowników, lecz to nie wystarczyło by wygrać wojnę. Doskonale wiedział, że musi zawrzeć sojusz z którymś z braci. Zephon i Rahab byli zbyt oddani Kainowi aby wziąć udział w tej wojnie domowej. Turel miał tylko jedno możliwe rozwiązanie- zawrzeć sojusz ze mną.
- Melchiah mój drogi bracie- powiedział głosem pełnym przyjaźni.
Przyjaźń i Turel- ha ha, cóż za trawestacja. Turel nie ma innych uczuć niż nienawiść. Wszystko co robi, robi dla władzy lub z nienawiści. Zawsze marzył by zająć miejsce Raziela, a tym czasem bezmózgowy Dumah chce mu to odebrać.
- Nie musisz się wysilać Turelu, dobrze wiem o co ci chodzi.
- Czyżby?
- Dlaczego miałbym ci pomóc zająć miejsce Raziela? Miałbym z tego jakieś korzyści?
- Ktoś musi zająć miejsce tego zdrajcy. Ja się do tego najbardziej nadaje. A może wolisz aby to był Dumah? Już zapomniałeś kto ci zawsze dokuczał, kto się z ciebie wyśmiewał, upokarzał cię! Zapomniałeś już!?
- Nie,...pamiętam.
- Dumah myśli, że to że byłeś stworzony jako ostatni czyni cię najgorszym. Ja tak nie myślę. Dumah myśli, że nic nie potrafisz, że nie umiesz walczyć. Ja tak nie myślę. Przypomnij sobie, czy ja kiedykolwiek ci dokuczałem, czy cię obrażałem, wyśmiewałem się z ciebie?
- Nie, nigdy...Ty zawsze byłeś inny.
- No właśnie. Ja zawsze w ciebie wierzyłem. I wierze w ciebie teraz. Pomórz mi i udowodnij Dumahowi, że nie jesteś wcale gorszy od niego! Pomyśl, moi wojownicy razem z twoimi 20 tysiącami, razem możemy zdobyć Nosgoth. Pokonamy Dumaha!
- Masz racje. Pokaże temu bezmózgowemu draniu na co mnie stać!
- Pomożesz mi?!
- Tak!
Na twarzy Turela pokazał się złowrogi uśmiech. Teraz nie wiem dlaczego wtedy się zgodziłem. Byłem naiwny, a Turel wykorzystał to.
Turel dokładnie obmyślał strategię walki. W przeciwieństwie do Dumaha, który był tak pewien zwycięstwa, że nawet nie przygotował taktyki. Myślał, że przewaga liczebna mu wystarczy, zlekceważył także moją armie. Bitwa miała się rozegrać pod miejscowością Steinchencroe gdyż tam swoje wojska zebrał Dumah. Polem bitwy była dolina między miastem, a wzniesieniem, na którym Turel zebrał wojowników. Obok nich była moja armia. Dumah był w dole. Miałem zaatakować pierwszy, następnie Dumaha miał oskrzydlić Turel. Ukształtowanie terenu sprzyjało zamiarom Turela. Gdy wszystko było już gotowe mój brat podszedł do mnie.
- To wielka chwila, bracie. Już czas.
- Do ataku!- krzyknąłem z całych moich sił.
Cztery me legiony ruszyły z całą siłą w stronę wroga, ze mną na czele. Przeciwnik zbliżał się coraz szybciej. Nastąpił niewyobrażalny hałas gdy dwie armie zderzyły się ze sobą. Trudno opisać to co się tam działo. Trzask, huk, krzyki. Wszędzie padali martwi, wszędzie była krew. Dzięki wielkiej szybkości, z jaką zaatakowaliśmy ze wzgórza, moja armia z łatwością zniszczyła jeden legion Dumahinów. Dalej nie poszło tak łatwo. Dumah, wykorzystując przewagę liczebną, otoczył nas. Wtedy ze skrzydła zaatakował Turel, powodując duże straty po stronie wroga. Bitwa trwała dłużej niż przypuszczaliśmy. Po kilku godzinach walki straciłem już trzy legiony. Ale Dumah stracił o wiele więcej. Turel nie poniósł dużych strat, jednak sytuacja nie była dobra. Wycofałem się do niego. Wydawał rozkazy na tyłach.
- Turelu! Moi wojownicy są otoczeni od kilku godzin, padają jak muchy. Nie wytrzymają długo!
- Nie obchodzi mnie to. To nie moja wina, że nie potrafią walczyć. Kapitanie! Nakazać odwrót, wycofujemy się!
- Co! Jak możesz....zawarliśmy sojusz!
- Ha ha! Dalej tego nie zrozumiałeś? Wykorzystałem cię aby osłabić armię Dumaha. Spisałeś się nawet lepiej niż myślałem. Dziękuję.
- Jak możesz! A ja ci ufałem! Aaaaaaa!- krzyknąłem rzucając się na Turela.
Powalił mnie jednym ciosem.
- Naiwny głupiec- rzekł odchodząc.
Natychmiast zarządziłem odwrót. Nie wielu przeżyło z mej 20 tysięcznej armii. Nie więcej jak jeden legion. W tamtej chwili zerwałem sojusz z Turelem!
To co się wydarzyło w kilku następnych dniach przerosło moje najstraszniejsze przewidywania. Nosgoth obiegła wieść że doszło do sporu między Zephonem a Rahabem podczas ich wyprawy. Spór przerodził się w krwawą wojnę. Następnie wojownicy Dumaha spenetrowali terytorium Rahaba i zabili każdego Rahabina, który tam był. Nie wierzę, że zrobił to Dumah. Nie miał w tym żadnego interesu. Na pewno zrobił to Turel. Dotąd neutralny Rahab przeszedł na jego stronę, wypowiadając wojnę Dumahowi. Zephon natomiast uznał tamto wydarzenie za akt pomocy, ze strony Dumaha, w zniszczeniu Rahabinu. Więc Zephon zawarł sojusz z Dumahem, wypowiadając wojnę Turelowi. Nie doszło do walnej bitwy. Walki toczyły się miesiącami, w całym Nosgoth. Z bólem patrzyłem jak moi bracia mordują się nawzajem. Ktoś musiał przerwać tą rzeź. Tym kimś był Kain.
- Panie, przerwij to zanim pozabijają się nawzajem!- powiedziałem błagając go na kolanach w Sanktuarium.
- Sami rozpętali tę wojnę. Teraz sami musza ją zakończyć- rzekł jak zawsze zimnym głosem
- Panie, błagam! Zrób coś! Ty jesteś władcą Nosgoth!
W jego oczach zobaczyłem pewną satysfakcje z tych słów. Lubił gdy wszystko zależało od niego, gdy inni go błagali.
- Pamiętaj, ze ty też brałeś w tym udział. Ale dobrze, zwołaj swych braci do mnie.
Następnego dnia, zgodnie z rozkazem wszyscy zjawiliśmy się w Sanktuarium. Kain zaczął mówić pierwszy:
- Przed wiekami postawiono przede mną trudny wybór. Ode mnie zależała przyszłość Nosgoth. Pogrążyłem je w chaosie. Jednak potem stworzyłem potężne imperium. Potrzebowałem do tego armii. Dlatego weszłem do Grobowca Sarafanów. Wyciągnąłem z niego ciała sześciu poruczników sarafańskich. Następnie dałem im życie i mianowałem ich porucznikami w mej armii.
- Nie!
- Panie! To nie może być prawda!
- Byliśmy sarafanami?- rzekłem równie zaskoczony jak moi bracia.
- Tak. Przyjaciół trzeba trzymać blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Teraz, nie pozwolę zniszczyć imperium, które stworzyłem. Jest tylko jedno możliwe rozwiązanie. Rozejdziecie się po Nosgoth. W jego najdalsze zakątki. Tam będziecie żyli wraz ze swoimi klanami. Nie będzie wam wolno opuszczać waszych przyszłych terytoriów. Już nigdy się nie spotkacie ze sobą. Już nigdy nie wrócicie do Sanktuarium. Taka jest moja wola.
I to co powiedział stało się. Klany rozeszły się po zakątkach Nosgoth. Ewolucja postępowała dalej. Z czasem Nosgoth coraz bardziej upadało, a my zaczęliśmy przypominać potwory, nie podobne do szlachetnej rasy z której się wywodziliśmy. Śmierć była by wyzwoleniem...
KONIEC