Raziel biegł szerokim korytarzem. Co chwilę na jego twarz padały kolorowe promienie światła przenikające przez ogromne witraże umieszczone w oknach. Czuł, jak ręce jeszcze mu drżą po tym, jak przed chwilą zabił Turela. Wreszcie udało mu się zemścić i na nim. Tym, który wydawał się być jego przyjacielem, a po rozkazie Kaina własnoręcznie wrzucił go do Jeziora Umarłych.
Doszedł do drzwi. Jeszcze chwila, a spotka się z samym sobą i odzyska serce Janosa. Uniósł rękę by położyć ją na klamce, kiedy obok niego niespodziewanie pojawił się Kain i złapał go za przedramię.
- Poczekaj! Jeszcze nie możesz tam wejść - powiedział głosem zdradzającym duże napięcie.
- Kain! O co ci znów chodzi! - Raziel zauważył, że Kain trzyma w dłoni laskę Moebiusa.
- Raziel! Musimy zmienić przeznaczenie! Musimy napisać twoją historię od nowa!
- Co? Przecież sam twierdziłeś, że historia nienawidzi paradoksów!
- Zgadza się, ale w tym przypadku jest to konieczne. Wiem, że tylko jedna rzecz może to zmienić. Musisz poznać samego siebie.
- O czym ty mówisz? Znam siebie wystarczająco dobrze.
- Tak sądzisz? A twoje życie jako człowieka?
- Widziałem już wystarczająco dużo.
- Tak ci się tylko wydaje. A teraz patrz...
Laska Moebiusa zaczęła świecić dziwnym fioletowym światłem. Kain przybliżył ją do Raziela.
- Co ty chcesz ze mną zrobić? Ta laska... źle na mnie wpływa... - wampir zaczął się cofać.
- Nie broń się przed tym, Razielu! Pozwól się przenieść nurtowi przeszłości! - Kain przyłożył laskę tuż pod nos Raziela. Wampir szeroko otworzył oczy.
- Nie... - krzyknął. Po chwili jednak ucichł, a jego ciało osunęło się bezwładnie na podłogę. Soul Reaver wypadł mu z ręki i upadł z brzękiem na posadzkę.
- Teraz trzeba czekać - szepnął Kain.
Raziel otworzył oczy i rozejrzał się dokoła. Otaczał go tłum ludzi. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Raziel spojrzał w dół i zauważył, że nie ma ciała. Przecież jedynie zagłębił się w swoją duszę.
Pomyślał, że nigdy nie widział Nosgoth w takich świetnych czasach. Musi być to więc daleka przeszłość krainy. Zgadzałoby się to ze słowami Kaina. Zaczął się zastanawiać, co tu mogło wydarzyć się takiego ważnego. Zauważył, że może dowolnie poruszać się po tym świecie. Tu znajdowały się jedynie jego myśli.
Usłyszał za sobą śmiech. Odwrócił się i zobaczył dwójkę ludzi. Mężczyznę i chłopca, ojca i syna, którzy szli trzymając się za ręce. To oni się śmiali. Szczęście łączące ich było aż widoczne. Raziel poczuł ukłucie w sercu, chociaż jego ciało znajdowało się w zupełnie innym miejscu. Roześmiana para minęła go. Raziel przyjrzał się im dokładniej. Mężczyzna był wysoki, miał dość jasne włosy i wąsy. Na plecach miał kuszę. Chłopiec mógł mieć około dziesięciu lat. Miał ciemne włosy. Oboje posiadali jasne, błękitne oczy. Ich twarze promieniały szczęściem.
Raziel nie wiedział, czemu akurat ci ludzie zwrócili jego uwagę. Postanowił jednak podążyć za nimi. Kierowali się w stronę, jak się potem okazało, głównego rynku. Stały tam w rzędzie tarcze strzelnicze. Wiadome już było, dlaczego mężczyzna miał kuszę. Raziel domyślił się, że dzisiejszego dnia odbywał się w mieście festyn. Wszędzie porozstawiane były kolorowe stragany, dało się słyszeć wesołą muzykę. Ludzie, których obserwował, wmieszali się w tłum. Widocznie ojciec chciał zapisać się do konkursu.
Nagle niedaleko nastąpiło wielkie poruszenie. Raziel postanowił zobaczyć co się dzieje. Zaczął zbliżać się do tamtego miejsca.
- Nie... to niemożliwe... - szepnął gdy zobaczył co, a bardziej kto wywołuje takie poruszenie. Wśród tłumu stał Janos Audron. Widać było, że nie czuje się zbyt dobrze. Ludzie wystawili w jego kierunku wszystkie rzeczy, które mogły służyć do obrony lub ataku. Krzyczeli do niego, by wrócił do swojego piekła i inne teksty tego typu.
- Proszę, nie przychodzę w złych zamiarach - powiedział Janos.
- Więc czego od nas chcesz, demonie! - krzyknął ktoś z tłumu.
- Chciałbym jedynie wiedzieć, gdzie znajduje się tutejsza biblioteka. Podobno tam ma przebywać Nupraptor.
- Skąd mamy wiedzieć, czy nie chcesz nas zabić?
- A czy kiedykolwiek ktoś z was widział, bym kogoś zabił?
Tłum obruszył się.
- Jesteś wampirem! A my to twoje pożywienie!
- Nie wy, tylko wasza krew - spokojnie odpowiedział Janos. Poza tym nie potrzebuję jej i tak. Mam krew, którą się żywię.
Zgromadzenie stało, nie wiedząc, jak się zachować.
- Głupi ludzie. Zupełnie go nie znają -szepnął Raziel. Patrząc na Janosa ogarniał go smutek. - Jest bardziej szlachetną i wartą stąpania po tej ziemi istotą niż oni wszyscy razem wzięci.
- Proszę tylko, byście wskazali mi drogę do biblioteki - ponowił Janos.
Nagle z tłumu wyleciała strzała i przebiła bark legendarnego wampira. Janos krzyknął rozdzierająco. Niespodziewanie obok niego pojawił się napastnik. W kuszy miał kolejną strzałę. Był to mężczyzna, którego Raziel śledził.
Kolejna strzała została wypuszczona. Tym razem drasnęła ramię Janosa. Wampir wydał z siebie krzyk bólu. Machnął ręką. Niespodziewanie trafił człowieka, który go atakował. Mężczyzna padł na ziemię. Kusza spadłą z trzaskiem na ulicę.
- Tato! Nie! - z tłumu wybiegł mały chłopiec, który jeszcze kilka minut temu pełny był szczęścia, a teraz po jego policzkach spłynęły gwałtownie łzy.
Ukląkł przy ojcu. Podniósł jego głowę i momentalnie zabrał rękę. Jego dłoń cała pokryta była krwią. Okazało się, że mężczyzna upadając uderzył głową o kamienny krawężnik.
Chłopiec nie wiedział, co zrobić.
- Tato, nie umieraj... - szepnął a słone łzy upadły na jego białą koszulę.
Mężczyzna z trudem otworzył oczy i spojrzał na syna.
- Razielu... - szepnął. Po chwili odlatywał już na czarnych skrzydłach śmierci.
- A... a więc to ja - szepnął Raziel. Dopiero teraz dostrzegł podobieństwo między tym chłopcem, a mężczyzną, który tak bestialsko zamordował Janosa Audrona.
- Ojcze! - krzyknął chłopiec. - Nieee! - przytulił się do jego ciała i zaczął rzewnie płakać.
Ludzie wokół nie wiedzieli jak mają go pocieszyć.
Po chwili jednak chłopiec wstał z zaciśniętymi pięściami. W jego oczach rozpalał się gniew.
- Pomszczę cię ojcze - mówił wycierając łzy. - Zabiję Janosa Audrona.
Raziel poczuł jak jakaś siła wciąga go z ogromną mocą. Wszystko w głowie mu wirowało. Nagle uspokoiło się. Otworzył oczy. Tym razem ujrzał spokojniejszy krajobraz. Po jego lewej stronie ciągnęły się soczyste zielone pola. Źdźbła trawy uginały się lekko poruszane wiatrem. Gdzieniegdzie rosły kupki różowych i żółtych kwiatów. Od pewnego momentu niziny zaczynały lekko się podnosić, by po jego prawej stronie przybrać postać większych wzniesień. Przed nimi jednakże znajdowała się masywna budowla. Grube kamienne mury, potężne drewniane wrota z błyszczącym różowym kryształem nad nimi i witraże przedstawiające anioły opierające dłonie na mieczach.
- Twierdza Sarafan - szepnął.
Wyglądała tak samo, jaką widział ją ostatnio.
Odwrócił się i zobaczył brzeg jeziora. Wiedział, że prowadzi ono do zalanych wrót z drugiej strony budowli. Całkiem niedawno przecież dostał się nimi do środka.
- Hmm - pomyślał Raziel. - Ostatnio widuję to miejsce w różnych czasach i musze przyznać, że niewiele się tu zmienia.
W pewnym momencie usłyszał kroki na piaszczystej drodze ciągnącej się od bramy. Odwrócił się w tamtym kierunku. Po chwili ujrzał młodego chłopca w roboczym ubraniu z zarzuconym na plecach lnianym workiem. Szedł zdecydowanym krokiem. Jego wzrok wyrażał obojętność. Wyraz twarzy nadawał mu powagi nie pasującej do jego wieku.
To był on, Raziel. Teraz mógł mieć z dwanaście lat.
Kiedy zobaczył twierdzę przyspieszył kroku, a w jego wzroku pojawiła się ogromna determinacja. Podszedł do wrót i uniósł potężną kołatkę rzeźbioną na kształt piór. Uderzył nią i po twierdzy rozszedł się głuchy dźwięk. Chłopiec czekał. Po paru minutach potężne wrota zaczęły się otwierać. Gdy otwarły się do pewnego momentu wyszedł zza nich wysoki mężczyzna ubrany w typową sarafańską zbroję. Miał brązowe włosy i pomimo młodego wieku dość surowy wyraz twarzy, który zmienił się jednak na widok chłopca.
- Czego pragniesz, młodzieńcze? - zapytał przyjaźnie.
- Moje imię brzmi Raziel. Pragnę zostać wojownikiem Zakonu Sarafan. Chcę mordować wampiry.
Wysoki rycerz roześmiał się.
- Nie sądzisz, że jesteś na to trochę za młody?
W oczach chłopca zapłonął sprzeciw.
- A czy nie mógłbym na razie pracować w stajni lub czyścić zbroi?
- Hm... wydaje mi się, że mamy dość pomocników.
- Potrafię również wyrabiać broń. Mój ojciec był jednym z najlepszych zbrojmistrzów w okolicy. Zdążył mnie co nieco nauczyć.
- Czy mam przez to rozumieć, że twój ojciec nie żyje?
- Zgadza się. Zabił go Janos Audron.
Raziel obserwujący to wszystko obruszył się. Przecież tak dokładnie to wcale Janos nie zabił jego ojca. A nienawiść, z jaką to imię zostało wypowiedziane byłe przerażająca.
- Zaczynasz mnie ciekawić, chłopcze. A więc potrafisz wykuwać miecze?
- Tak.
- A przynajmniej dobrej jakości?
- Z tego co wiem, nabywcy byli zadowoleni.
- No więc dobrze. Zabiorę cię do Moebiusa. To do niego należy ostateczna decyzja. Sądzę, że powinieneś przypaść do gustu również Malekowi.
Złapał młodzieńca za ramię i uścisnął po przyjacielsku.
- Ja jestem Dumah - powiedział zanim zniknęli za murami twierdzy.
Wrota powoli zaczęły się zamykać. Po chwili rozległ się potężny huk. Raziel padł na kolana i złapał się za głowę. Miał wrażenie, że rozległ się on w jego głowie. Wszystko wokół niego zaczęło wirować. Zacisnął powieki. Zobaczył pierwszy obraz. Sekundę później zalała go cała ich fala. Wspomnienia... Powoli wracały do jego głowy.
Przypomniał sobie całe zapomniane życie jako człowieka. Jak poznawał osoby, z którymi w przyszłości miał stworzyć legendę.
Turela, niewiele od niego starszego, potężnie zbudowanego mężczyznę, który tak jak on zaczynał od pracy przy wyrobie broni. Czarnowłosy, zielonooki, trochę małomówny. Stał się jego największym przyjacielem.
Zephona, mężczyznę drobnej budowy o ogromnej zręczności. Był mistrzem jazdy konnej. Najczęściej widział go, gdy z rozwianą rudą czupryną galopował po polach wokół twierdzy.
Rahaba, świetnie władającego kuszą oraz łukiem. Miał zawsze nienaturalnie ulizane włosy, a w kącikach ust ukryty uśmiech. Uwielbiał nurkować w rozlewisku przy twierdzy. W wodzie zwinnością dorównywał Zephonowi w siodle.
Melchiaha, który przybył do zakonu parę lat po nim. Był z nich najmłodszy. Kiedyś w przeszłości zobowiązał się golić głowę i obietnicę tą dokładnie wypełniał. Potrafił on wykuć zbroję i jednocześnie doskonale chroniącą.
Do ich szóstki należał również Dumah, pierwszy sarafan z jakim Raziel się spotkał. Okazał się on doskonały we władaniu wszelką bronią drzewcową. Był z nich najstarszy, traktowali go więc jak ojca lub starszego brata.
Raziel widział, jak po poru latach zaczął naukę na rycerza i w niedługim czasie był jednym z najlepszych. Stał się mistrzem miecza. Kiedy dzierżył go w dłoni mało kto miał szansę z nim wygrać.
Mijały lata, ich szóstka stała się najznakomitszymi pogromcami wampirów. Ilości, jaką nabili na pal, nie dało się policzyć. Melchiah wykonał dla nich specjalne zdobione zbroje, dla każdego inną. Natomiast Raziel i Turel wykuli bronie. Już za życia zaczęto śpiewać o nich pieśni.
Raziel patrzył na to wszystko przerażony. Same wydarzenia nie wywoływały w nim takiego stanu. Najgorsze były uczucia, które wracały razem ze wspomnieniami.
Nienawiść... przeogromna nienawiść do rasy wampirów, a przede wszystkim do jednego.
Janos Audron.
To, co czuł do niego jako człowiek nie dało się opisać. Pewien rodzaj chorej nienawiści, który nie pozwalał mu czasem dostrzec rzeczywistości. To prze nią jego umysł zagrodził się potężną tamą od tamtych wspomnień. W jego głowie była wtedy jedynie świadomość tego, że Janos zabił jego ojca. Nie było miejsca naprawdę, na trzeźwe spojrzenie na całą sytuację.
Z każdym zabitym wampirem miał wrażenie, że powoli udaje mu się pomścić ojca. Ojca, który sam był winny swojej śmierci atakując Janosa przychodzącego w pokojowych zamiarach.
Celem jego życia stało się zabicie Janosa Audrona, najgroźniejszego wampira ostatniego wieku.
Raziel, patrząc na to teraz czuł, że ta nienawiść zabrała mu całe życie. To fakt, że widział siebie śmiejącego się, rozmawiającego radośnie z przyjaciółmi i szczęśliwego, ale z czasem takie momenty stawały się rzadkością, aż zanikły w ogóle. Zamiast tego po niektórych walkach jedynie wybuchał psychicznym śmiechem. Żądza, by pokonać Janosa stała się aż widoczna. Przyjaciele zaczęli to widzieć i martwić się o niego, jednak nie opuścili go. Aż nadszedł dzień, gdy Moebius polecił im udać się za jakimś 'niebieskim demonem'. Okazało się, że jedynie on potrafi znaleźć drogę do Janosa Audrona. I tak się właśnie stało. Wreszcie dostał to, o czym marzył. Zabije Janosa Audrona.
Kolejne wspomnienia napływały nową falą. Przemierzanie ogromnych komnat w Ustroniu Janosa. Gdzieniegdzie ustawione balie pełne krwi napawały go obrzydzeniem. Gdyby tylko wiedział...
Wreszcie dotarł do drzwi komnaty, w której on się znajdował. Doszedł ich fragment rozmowy. Rozpoznawał charakterystyczny akcent w głosie Janosa, a więc ten drugi musiał należeć do niebieskiego demona. Postanowili nie czekać już więcej. Naparli na drzwi i otwarli je z hukiem. Wbiegli do sali.
- ...iel! Musisz ratować siebie! - krzyknął Janos i wysłał niebieskiego demona w nieznane im miejsce.
- Janos, nie! - krzyknął tamten zanim zniknął.
Podszedł do niego z innymi wojownikami. Płomień nienawiści rozpalił się w jego oczach. Wyciągnął miecz. Zauważył, że Janos nie ma żadnej broni i uśmiechnął się. Spróbował podłożyć mu ostrze do gardła, jednak Janos mając do pomocy jedynie swoje pazury radził sobie w odparciu ataków. Po chwili naparli na niego wszyscy. Teraz Janos nie miał szans. Pozwolił pociągnąć się do kamiennej ławy, a oni rzucili go na nią.
- Turel, przytwierdź jego skrzydło laską Moebiusa! - krzyknął Raziel.
Tamten wykonał to polecenie. Przytrzymał ją mocno.
Raziel uśmiechnął się złowieszczo. Stanął za głową Janosa i uniósł lewe ramię. W blasku zimowego słońca zabłysło ostrze przytwierdzone do przedramienia. Okrutna broń miała w niektórych miejscach resztki zaschniętej krwi.
Raziel bez chwili zastanowienia jednym mocnym ciosem rozdzielił na dwie części klatkę piersiową Janosa. Z gardła wampira wydobył się okropny wrzask bólu. Raziel schylił się, wsadził w rozwarcie prawą rękę i wyrwał serce.
Czarne serce.
Spojrzał na nie i czuł, że nareszcie pomścił ojca.
- Spójrzcie na jego czarne serce! Jakim cudem ono ciągle bije!? - spytał Turel.
Nagle gdzieś po lewej stronie usłyszeli huk otwieranych kamiennych drzwi. Raziel odwrócił gwałtownie głowę i ujrzał niebieskiego demona, dzięki któremu dotarli aż tutaj. Potwór miał w dłoni płonący długi miecz. Raziel uniósł głowę i spojrzał mu w oczy.
Nie mógł się ruszyć. Poczuł, jakby w jednej chwili został potraktowany lodem i ogniem. Zmrużył oczy, potwór zrobił to samo. Raziel nie mógł odwrócić wzroku. Wydawało mu się, jakby poprzez to spojrzenie myśli przepływały między ich głowami. Miał wrażenie, jakby go znał, i to bardzo dobrze. Jakby należeli do siebie w nieznany mu na razie sposób.
W pewnej chwili zupełnie mgła otaczająca jego umysł opadła i zrozumiał, że popełnił ogromny błąd. Wreszcie przestał widzieć śmierci ojca oczami dziecka, a zobaczył oczami mężczyzny. Miał ochotę krzyknąć, by wyrazić żal, jaki w tej chwili poczuł, ale nadal patrzył w oczy demona, oczy które zupełnie różniły się od jego i jednocześnie nosiły w sobie wielkie podobieństwo. To samo spojrzenie...
Chciał odwrócić wzrok. Z każdą chwilą poczucie winy coraz bardziej się pogłębiało, całe życie w zakonie zaczął widzieć w innym świetle.
Nie wiedział ile już patrzyli na siebie i czy ktoś to zauważył. Stracił poczucie rzeczywistości.
Aż nagle brutalnie przywrócił go do niej Dumah.
- Ten demon gotów jest pogrzebać nas żywcem. Raziel, musimy iść.
- Tak. - odparł wyrwany z tego przedziwnego stanu. Dodał jeszcze: - Pamiętajcie o mieczu!
Dumah wziął go i jak najszybciej wybiegli z komnaty. Po chwili byli już na zewnątrz. Pozostało im tylko wysadzenie budowli. Rozległ się ogromny huk i część budowli roztrzaskała się na kawałeczki. Raziel czuł, że jego życie również.
- Nie!!! - krzyknął rozdzierająco Raziel.
Poczuł pod plecami zimne mury. Znaczyło to, że myśli wróciły do jego ciała. Powoli otworzył oczy. Ujrzał klęczącego obok Kaina. Soul Reaver leżał przy jego prawym boku. Laska Moebiusa stała oparta o ścianę naprzeciwko. Bolała go głowa. Wspomnienia powoli układały się na swoje miejsca. Przymknął znowu oczy by spróbować uspokoić zawroty głowy. Kiedy poczuł się na siłach zaczął powoli wstawać. Kain, który cierpliwie czekał, również się podniósł.
- I jak? - zapytał po chwili.
- To było straszne.
- Czy zobaczyłeś to, co miałeś zobaczyć?
- Zobaczyłem o wiele więcej. Wróciła mi cała pamięć z mojego ludzkiego życia.
Kain szerzej otworzył oczy.
- Nie sądziłem, że zobaczysz wszystko. Myślałem, że wrócą ci jedynie pojedyncze sceny. Nie powiedział mi dokładnie co ujrzysz, a jedynie, że odnajdziesz w tym odpowiedź. - ostatnie zdanie wypowiedział jakby do siebie.
- Przestań mówić zagadkami, Kainie. Jaki on? Na co miałem poznać odpowiedź?
- Janos Audron. Jego duch wstąpił do moich myśli i powiedział mi, co mamy zrobić by naprawić przeznaczenie.
- A tym czymś było wysłanie moich myśli w przeszłość?
- Widocznie tak. - Kain zastanowił się przez chwilę i spytał: - Do jakiego momentu w swoich wspomnieniach dotarłeś?
- Do tych sprzed około godziny. Ostatnie co widziałem to gruzy Ustronia Janosa.
- A więc nie wiesz co ma się wydarzyć w tym pomieszczeniu?
- Nie - Raziel otworzył szerzej oczy. - Co to znaczy...?
- To może znaczyć jedno. To, co ma się rozegrać w tamtej komnacie zależy tylko od ciebie, od tego co zaraz uczynisz. Janos miał cel w tym, by wrócić ci pamięć.
Raziel spuścił głowę i spojrzał na swoje pazurzaste dłonie.
- Jeszcze jakiś czas temu - zaczął powoli - gdy nie odbyłem podróży do mej przeszłości czułem do mojej ludzkiej formy ogromną nienawiść za to, co uczynił Janosowi. Czułem, że nie wybaczę mu tego i zabiję go, pomimo że to przecież ja. Ale teraz, gdy wróciły mi wspomnienia czuję, że nie mogę tego zrobić. Poznałem swoją duszę i wiem, co osoba stojąca za tymi drzwiami czuje, pomimo tego co zrobił. Nie chcę go zabijać, nie teraz gdy wiem! - powiedział i westchnął ciężko. - Nie wiem tylko, jak to wpłynie na przyszłość, no to, kim jestem teraz.
Podniósł Soul Reavera.
- Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po twojej myśli, Razielu - powiedział Kain.
- Ale przecież ja nawet nie wiem co mam zrobić!
- Wsłuchaj się w swoją duszę. Pamiętaj, jak coś będę blisko.
- Ale mi to pociesznie...
Powoli podszedł do drzwi. Oparł dłoń na mosiężnej klamce i otworzył je.
"Mistrz wolnej woli", zaraz się okaże, czy to prawda.
Wszedł do pomieszczenia. Wrota zatrzasnęły się za nim. Na środku komnaty stał on, jego ludzka forma. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to wszystko jest prawdą.
- A więc jesteś demonie. Wiedziałem, że wrócisz po serce tego potwora. Zapewne pokonałeś już moich braci.
Raziel zacisnął pazury. Jakiś czas temu za te słowa by się na niego rzucił, ale nie teraz.
Z każdą chwilą spędzoną w tym pomieszczeniu do jego pamięci dochodziły wspomnienia. I to podwójnie. Jedne z punkt widzenia swego obecnego 'ja', a drugie sprzed wielu wieków, brakujące wspomnienia sarafańskiego wojownika.
Czuł, co teraz dzieje się w duszy mężczyzny stojącego naprzeciwko. Na jego twarzy gościła pozorna obojętność, jednak w środku był totalnie rozdarty. Nienawiść, którą czuł do Audrona zniknęła. Teraz przerzucił ją na niebieskiego demona stojącego naprzeciwko. To przez niego opadła mgła w jego umyśle, chociaż nie wiedział dlaczego właśnie wtedy. Wiedział natomiast, że jego przyjaciele nie żyją, ponieważ 'on' tu był. Nie mógł jednak nic zrobić. Oni sami chcieli go chronić, miał walczyć w ostateczności. Nie sądził, że do tego dojdzie. Ten demon musiał być naprawdę potężny, jego bracia byli przecież świetnymi wojownikami. Ha! Miał Soul Reavera. Nic więc dziwnego... Jednak ja nie dam się! Teraz muszę pomścić moich braci!
Raziel czuł tą niechęć względem swojej osoby. Po części rozumiał ją. Tamten człowiek został obdarty z uczuć poprzez nienawiść palącą go większość życia. Może faktycznie powinien go zabić? myślał. Czy ktoś taki będzie mógł zacząć żyć od nowa?
- Tak, zabiłem twoich braci - powiedział. - Ale tylko dlatego, że nie chcieli przepuścić mnie dalej. Ciebie też nie chcę zabijać. Proszę jedynie, byś oddał mi serce Janosa.
- Ha! Myślisz, że ci je oddam demonie! Nigdy! Prędzej zginę.
Wspomnienia... wiedział, że zginie. Honor był jednak ważniejszy.
Raziel spuścił głowę.
- Chodź, walcz demonie!
Przymknął oczy.
- Boisz się?
Soul Reaver z brzękiem upadł na podłogę.
- Nie mogę cię zabić. Nie chcę.
- Jak to? O czym mówisz demonie? - Sarafan nie spuszczał gardy. - Czy to znaczy, że poddajesz się bez walki? Mam cię zabić?
- Może to byłoby rozwiązanie. Nie wiem.
Raziel mówił z taką rezygnacją w głosie, że jego sarafańska forma opuściła miecz. W jego oczach pojawiło się zdziwienie.
- Nie rozumiem cię. Najpierw przychodzisz tu i mordujesz wszystkich by zdobyć serce tego całego Janosa, a nagle rezygnujesz.
- Bo przed chwilą dowiedziałem się rzeczy, które wszystko zmieniły! Powiedz mi, co czułeś, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy?
- O co ci chodzi?
- Dobrze wiesz. Nie mogłeś odwrócić wzroku!
Sarafan przez chwilę milczał.
- Może. Ale co chcesz przez to osiągnąć?
- Chcę, abyś zrozumiał kim naprawdę jestem! W myślach nazywasz mnie 'niebieskim demonem', ale tak naprawdę to nie chcesz pozwolić by twój umysł odkrył prawdę!
- Skąd znasz moje myśli?
Raziel milczał.
- No dobrze. Skoro tak mówisz, to powiedz, kim jesteś!
- Hm... kim jestem? Powiem to inaczej. Byłem sarafańskim wojownikiem, po śmierci stałem się wampirem by po kolejnej próbie unicestwienia przeistoczyć się w to, czym jestem teraz. Moje imię brzmi Raziel i jestem tobą!
Sarafan wypuścił z ręki miecz. Nie chciał wierzyć, że to prawda, jednak nie mógł zaprzeczyć temu, co w tej chwili poczuł. Obojętnie, jakby starał się tego uniknąć musiał przyznać, że była to prawda. Już wiedział w jaki sposób on i ta istota należeli do siebie.
Mieli jedną duszę.
Sarafan padł na kolana. Twarz ukrył w dłoniach.
- Nie, nie, to nie może być prawda! Czyżbym w przyszłości miał tak nisko upaść!
- Nie mów tak. Sądzę, że teraz wcale nie jestem mniej szlachetny niż ty. Czy nie widziałeś jakie życie prowadziłeś?
Sarafan uniósł głowę.
- Co?
- Sądzisz, że takie bezwzględne mordowanie jest zgodne z wiarą, jaką wyznajesz?
- Przecież wyplenianie rasy wampirów było celem naszego zakonu!
- Tak. Ale nie musiałeś być w tym taki zdecydowany. A nienawiść do Janosa Audrona zabrała ci całą radość życia!
- Przez chwilę zastanawiałem się, skąd tak dobrze wiesz, co czułem, ale przecież nie ma się czemu dziwić.
- Nie pamiętałem mojego życia jako człowieka, ale teraz, zanim wszedłem do tej komnaty w niezbyt przyjemny sposób wspomnienia wróciły do mojej głowy. Zrozumiałem twoją... naszą nienawiść do Janosa. Teraz, gdy twój umysł został oczyszczony rozumiesz, że nie była ona słuszna. Ja, chociaż rozmawiałem z nim zaledwie kilka minut zdążyłem zauważyć wielką inteligencję, szlachetność i mądrość jaką posiadał. Chociaż ludzie sprawili mu tyle bólu, nie nienawidził ich. A ty poprzez zaślepienie przerwałeś jego istnienie. Za to powinienem nienawidzić cię ja... nienawidzić samego siebie.
- Gdybym wiedział... gdyby ta mgła w moich myślach zniknęła wcześniej nie zabiłbym go! Ale to, co się stworzyło jako dziecko, trudno jest zniszczyć.
- Tak. Jednak teraz masz szansę by to naprawić.
- Jak? Zginęli wszyscy moi przyjaciele! I to ja ich zabiłem! Nie mogę nawet im powiedzieć jak bardzo się myliłem!
Gorące łzy powoli spłynęły po jego policzkach i upadły na posadzkę. Uderzył pięścią w podłogę.
Raziel gdyby mógł płakać, niewątpliwie zrobiłby to. Przecież on czuł dokładnie to samo...
Minęło kilka długich minut.
- Wstań. Trzeba będzie zastanowić się, co robić dalej - rzekł Raziel i wyciągnął rękę w stronę swojej Sarafańskiej postaci. Mężczyzna złapał rękę i podciągnął się. Przez ich ciała przepływały dziwne prądy. Trudno było uwierzyć w to, że widzą samych siebie.
Uścisk dłoni z pomocnego zmienił się na przyjacielski. Pogodzić się z samym sobą.
Na twarzy Sarafana z wolna pojawił się uśmiech. Szczery uśmiech. Jego twarz powoli zmieniała wyraz.
Lecz nagle stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Obydwoje poczuli ból, jaki można porównać jedynie do bólu, który czuje się chwilę przed śmiercią. Agonia. Raziel doświadczył już czegoś podobnego.
Zaczął on falami zalewać ich ciała i dusze. Oczy Sarafana otworzyły się szeroko. Raziel spuścił głowę i zobaczył co jest przyczyną ich cierpienia.
Ostrze Soul Reavera wbiło się w jego plecy przebijając go na wylot. Jego czubek wbity był natomiast w klatkę piersiową Sarafana.
Nagle z miecza zaczęły wydobywać się zielone i fioletowe promienie, które ogarnęły ich ciała. Oboje krzyknęli z ogromnego bólu. Ich głosy brzmiały jak jeden. Mieli wrażenie, że ostrze wchłania ich dusze. Widzieli jedynie zielono-fioletowe światło oślepiające swoim blaskiem ich oczy i umysł.
Trwało to zaledwie minutę, jednak oni mieli wrażenie, że mijają godziny.
Soul Reaver opuścił ich ciała i upadł na podłogę. Stało się to tak samo nagle, jak się zaczęło.
Jakaś siła oderwała ich od siebie. Zatoczyli się do tyłu, jednak żaden nie upadł. Na ich ciałach nie było nawet śladu tego, że zostali przebici ostrzem.
- Co to było? - spytał po chwili Raziel. Czuł jak kręci mu się w głowie.
- Nie wiem - odpowiedział Sarafan ciężko dysząc.
Nagle po komnacie rozszedł się straszliwy krzyk. Mógł należeć do obydwu z nich. Przypominał ten, jaki z siebie wydali, gdy miecz przebijał ich ciała.
- Ha, ha, ha, ha, ha! - spod ściany doszedł przeraźliwy śmiech.
Ciało niebieskiego wampira osunęło się bezwładne na podłogę.
- Nie! - krzyknął sarafański wojownik. W tej samej chwili zrozumiał wszystko co zaszło.
- Głupiec. Myślał, że zmieni przeznaczenie. - Z cienia wysunął się Moebius. Nikt nie zauważył, kiedy wślizgnął się do komnaty. Śmiał się idąc w stronę leżącego ciała. Trącił je swoją laską. - Tak to już jest. Ale żeby spełnić wszystkie obietnice losu muszę zabić i ciebie, mój drogi przyjacielu.
- Nie jestem twoim przyjacielem.
- Od kiedy to, Razielu. Przecież zawsze świetnie się dogadywaliśmy.
- A teraz chcesz mnie zabić?
- Nie bądź zuchwały. Ja jestem Strażnikiem Czasu i to ode mnie zależy, co ma się stać!
Moebius podniósł laskę i wystrzelił z niej niebieski promień. Sarafan błyskawicznie rzucił się na ziemię, przetoczył przez bark i chwycił Soul Reavera leżącego niedaleko. Zerwał się i rzucił do Moebiusa. Uniósł miecz i zaatakował. Mag sparował cios swoją laską.
- Mówiłem, że nikt nie może zmienić przeznaczenia! - rzekł i odepchnął wojownika.
On jednak niestrudzenie atakował dalej. Miał Soul Reavera, więc ciosy Moebiusa nie robiły na nim wrażenia. W pewnej chwili zamachnął się tak mocno, że cios przełamał laskę Moebiusa, jego jedyną broń, a następnie rozciął ciało od ramienia po pas. Moebius przeraźliwie krzyknął i runął na ziemię. Sekundę później już nie żył. Jego krew zalała kamienną posadzkę.
Sarafański wojownik stał nad jego ciałem i dyszał ciężko. W ręku trzymał Soul Reavera, który wyglądał jakby upajał się smakiem krwi na swoim ostrzu.
Mężczyzna stanął nad ciałem maga i rzekł:
- Miałeś rację, Moebiusie. Śmierć przyjdzie do każdego z nas. To tylko kwestia czasu.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ