"III: Dusza i Krew / Preludiom do Równowagi"

by Anelim

Ariel prowadziła go do swojego pokoju. Kain i Malek szli za nimi. Raziel był strasznie ciekawy, co też takiego oni ujrzeli, że aż on sam musi zobaczyć się w lustrze, bo nie da się tego opisać. Chociaż może i się da, ale lepiej by zobaczył to sam. Ehhh...

Wtargnęli go jej pokoju. Ariel wskazała mu duże lustro na ścianie. Raziel podszedł do niego i trochę niepewnie spojrzał na swoje odbicie. Już wiedział, co ich tak dziwiło.

- Co to ma znaczyć? - spytał totalnie zszokowany.

Jego skóra stała się blada, usta czarne, oczy bardziej podkrążone niż zwykle, a włosy powoli ciemniały. Jednak oczy, które powinny jarzyć się złotym blaskiem teraz były całe białe. Świeciły dziwnie. Przypominały te, które miał w swoim niebieskim ciele.

Jednak to nie było wszystko. Na czole lekko zakryty przez włosy pulsował czarny znak.

- Jesteś nowym Strażnikiem Śmierci - powiedziała Ariel.

- Co? Skąd to wiesz? - Raziel momentalnie odwrócił się od lustra.

- Ponieważ widziałam, jak Mortanius się nim stawał. Było to niedługo po objęciu przeze mnie miejsca Strażnika Równowagi. Kiedy zginął stary Strażnik Śmierci trzeba było poczekać dość długo, aż pojawi się nowy. Był nim właśnie Mortanius. Kiedy dotknął kolumny przez jakiś czas wyglądał tak, jak ty teraz. Jednak nie martw się, to zniknie. Z początku Mortanius wyglądał tak tylko podczas używania większych czarów, jednak gdy zaczął zbyt długo przebywać po stronie śmierci jego oczy w pewnym momencie nie stały się na powrót normalne. On jednak zupełnie się tym nie przejmował.

- Niewiarygodne... ja miałbym być Strażnikiem! Przecież zostaje się nim jedynie w momencie narodzin.

- To prawda. A twoja przemiana w wampira była pewnego rodzaju narodzinami. Na dodatek wczoraj wchłonąłeś duszę Mortaniusa.

- To Soul Reaver, on... praktycznie wchłonął ją sam!

- Widocznie tak miało być.

- A czy nowy Strażnik nie powinien urodzić się w tym samym momencie, co stary został zabity? - spytał Kain.

- Tak jest tylko w przypadku Równowagi, ponieważ ona ani na sekundę nie powinna być zachwiana. Jednak w pozostałych przypadkach mogą to być osoby urodzone dobę, czy nawet dwie po.

Raziel uśmiechnął się.

- Ta funkcja do mnie pasuje. Ostatnio śmierć stała mi się dość bliska.

Wrócili do komnaty, w której przebywali wcześniej. Raziel wyglądał już prawie normalnie. Kain podszedł do ciał Sarafanów.

- Teraz muszę się zająć nimi.

- Poczekaj! - zatrzymał go Raziel. - Wiem co zrobić, by mieli wspomnienia. W ogóle wiem, jak mam uczynić ich wampirami. Kiedy stałem się Strażnikiem Śmierci część zdolność Mortaniusa przeszła na mnie.

- To doskonale! Zostawiam więc to tobie.

Kain cofnął się robiąc miejsce dla Raziela. Ten stanął nad ciałem, które należało do Turela i uaktywnił Soul Reavera. Kain spojrzał na niego zdziwiony.

- Co zamierzasz?

- Soul Reaver w pewnym sensie ma ich dusze. Jeśli je im umiejętnie zwrócę, to zachowają wspomnienia. Dopiero teraz wiem, jakie są one ważne.

Ukucnął przy Turelu.

- Witaj znów, przyjacielu - powiedział i przebił jego ciało Soul Reaverem starając się trafić w to samo miejsce, gdzie trafił on wcześniej. Przez zwłoki Turela przebiegł promień niebieskiego światła. Minęła chwila. Jego skóra zaczęła blednąć, a usta i obwódki oczu ciemnieć. Włosy były czarne, więc nie zmieniły swego koloru.

Nowopowstały wampir powoli otworzył oczy. Były one o parę tonów jaśniejsze niż wcześniej. Rozejrzał się wokół siebie.

- Co się stało? Razielu, czemu... wyglądasz tak dziwnie?

- Ponieważ jestem wampirem, tak jak ty.

- Słucham?

- Przecież pamiętasz, że zginąłeś.

- Tak, ale... - potrząsnął głową. - Czemu jestem wampirem?

- Wyjaśnię wszystko, kiedy reszta braci dołączy do nas.

- Co?

- Nie martw się. Tak ma być.

- Dziwnie się czuję. - Turel był lekko odurzony. - Tak jakbym był głodny , ale jakoś inaczej...

- Potrzebujesz krwi - wtrącił Kain drwiąco. - Musisz się do tego przyzwyczaić.

Spojrzał na niego zdezorientowany. Dopiero się przebudził, jego umysł nie pracował więc jeszcze normalnie.

Raziel opuścił go i tak samo wskrzesił pozostałą czwórkę. Kiedy doszli do siebie wyjaśnił im, kim jest. W pierwszej chwili z powodu szoku nie wiedzieli, co mają o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony rozumieli, co powodowało nim do zabicia ich, z drugiej to przecież on pozbawił ich życia. Ariel jednak udało się odpowiednimi słowami załagodzić sytuację, sprawić by spróbowali nie myśląc o przyszłości od nowa stać się grupą przyjaciół. Tym razem jako wampiry. Tamci, choć z pewnym wahaniem, obiecali spróbować. Raziel pozostawił im wspomnienia po to, by pamiętając swoje ludzkie życie w nowych postaciach nie zatracili człowieczeństwa. Miał nadzieję, że mu się to udało.

Raziel podszedł do swojego poprzedniego ciała. Nie czuł już na jego widok obrzydzenia, a, wręcz przeciwnie, pewnego rodzaju sentyment. Sięgnął i ściągnął z niego zniszczony brązowy materiał, odsłaniając puste miejsce po dolnej szczęce.

Kain podszedł do niego.

- Sądzę, że mam do tego prawo - powiedział Raziel patrząc na biały znak Razielimu na materiale.

- Czyżby to znaczyło, że jednak czasy, gdy byłeś moim generałem, wspominasz dobrze?

- Nie o to chodzi. Ta rzecz stała mi się najbardziej bliska podczas mojej ostatniej egzystencji. Zawsze gdy na nią spojrzę, będę sobie ją przypominał. Bo tak naprawdę nie chcę o niej zapomnieć, nauczyłem się wtedy zbyt wiele.

- Rozumiem.

Po chwili do komnaty wszedł Turel. Niósł szkatułkę zawierającą serce Janosa Audrona. Ich kolejnym celem było przywrócenie do życia mitycznego wampira.

Wyruszyli niedługo po pochowaniu zmarłych Strażników. Zanim nowopowstali wampirzy bracia i Kain opuścili budynek Ariel odbyła z Razielem krótką, acz dla niego ważną rozmowę.

- Razielu - przywołała go do siebie w miejsce, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć. - Może zdziwi cię to, co chcę powiedzieć. Czuję jednak, że jest ci to w pewnym sensie potrzebne.

- Słucham więc.

- Wiesz, pamiętam bardzo dobrze tą osobę, jaką byłeś, sarafańskiego wojownika - zaczęła. Na jej twarzy gościł lekki uśmiech. - I po tym, co zdążyłam już zauważyć muszę stwierdzić jedną rzecz, trochę dziwną acz smutną. Mianowicie teraz jesteś bardziej człowieczy niż wtedy. Pamiętam jak tamten Raziel z każdym rokiem zatracał normalne, ludzkie odruchy. Jak potrafił być bezwzględny i obojętny. A ty, pomimo tego, że jesteś znów wampirem masz w sobie więcej człowieczeństwa, więcej uczuć niż tamten mężczyzna. Smuci mnie to właśnie z powodu twojego wampiryzmu. A ja, która jeszcze tak niedawno gardziła waszą rasą stałam się sprzymierzeńcem. Nie chciałam tego, ale ty, i nawet Kain jesteście lepsi, niż niektórzy ludzie, których znałam. Chociażby od Moebiusa. Mam również nadzieję, że z każdym dniem poznam was coraz lepiej i nie będę tego żałować.

Raziel schylił się i ukucnął na jednym kolanie, a następnie ucałował prawą dłoń Ariel.

- Dziękuję ci - rzekł. - Twe słowa są dla mnie naprawdę ważne.

Szli już od dobrych dwóch godzin. Śnieg jednak nie przestawał padać. Zacinał tak mocno, że ledwo mogli się ruszać. Wszyscy, oprócz Kaina, opatuleni byli szczelnie w płaszcze z kapturami zasłaniającym prawie całą twarz, co ograniczało im widoczność, jednak dobrze chroniło przed śmiertelną wodą, która otaczała ich w postaci maleńkich zamarzniętych płatków. Raziel pomyślał, że Kain już wcześniej musiał przejść mutację uodparniającą go od wody. Szedł teraz na czele z dumnie uniesioną głową, jakby nie zauważał szalejącego wokół żywiołu.

Raziel już od jakiegoś czasu zaczął czuć dziwne ciepło płynące od skrzynki, którą trzymał pod prawym ramieniem. Dziwiło go, jakim cudem serce Janosa może ciągle bić i to z taką siłą.

Kiedy mijali obozy wojowników Kain zostawał w tyle, a oni wyruszali by powiedzieć im, że mają wracać do twierdzy. Jakoś nikt nie sprzeciwiał się temu, pogoda była naprawdę paskudna, ani nie zauważył ich wampiryzmu.

Kiedy Raziel czuł, że już całkowicie opadł z sił, a cenna skrzynka zaczęła mu ciążyć usłyszał Kaina, który próbował przekrzyczeć wiatr. Uniósł lekko głowę i przez zamieć zauważył kontury miejsca, do którego dążyli.

Ustronie Janosa Audrona.

Teraz nie było tam nawet śladu życia.

Zeszli na zamarzniętą taflę jeziora. Wiatr powoli zaczął się uspokajać, a oni mieli możliwość by rozejrzeć się i ocenić swoje szanse na wejście. Raziel nagle wpadł na genialny pomysł. Poszedł do zasypanego wejścia i odsunął poły płaszcza. Schylił się i przyłożył dłoń do ziemi. Do uszu wszystkich doszedł dziwny, wydobywający się spod ich stóp dźwięk. Po chwili fala doszła do gruzów i rozległo się silne uderzenie. Usłyszeli huk walących się kamieni. Gdy kurz opadł zauważyli, że na wprost nich zrobiło się przejście.

- Jak to zrobiłeś? - spytał się Kain.

- Mówiłem, że będę pamiętał - uśmiechnął się Raziel. - To Glif Kamienia.

Po dłuższym marszu krętymi korytarzami dotarli do sali, w której znajdowało się ciało Janosa Audrona. Nietknięte od czasu gdy Raziel w swej poprzedniej postaci zostawił je tu. Po drodze jeszcze kilka razy musieli korzystać z mocy glifu, ponieważ w niektórych miejscach w środku również znajdowały się gruzy.

Raziel podszedł do ciała i uklęknął przy nim. Szkatułkę postawił obok. Uniósł głowę wampira.

- Janos... już niedługo - szepnął.

Sięgnął po pudełko przy kolanie i powoli je otworzył. Czarne serce biło tak samo jak wczoraj, gdy tymi rękami zostało wyrwane. Delikatnie włożył je do piersi Janosa. Następnie podniósł się i lekko odsunął.

- Teraz twoja kolej, Kainie.

Chociaż Raziel wiedział mniej więcej co powinien w tym momencie zrobić, zostawił to Kainowi. Strażnikiem Śmierci był przecież bardzo krótko i jeszcze nie czuł się pewnie w tej roli, za to Kain wydawał się wiedzieć wszystko o tym, co ma robić.

Stanął przy ciele i uniósł ręce. Powoli zaczął kreślić dłońmi w powietrzu dziwne kręgi. Po chwili doszły do tego ciche słowa, które w swoim brzmieniu miały coś tajemniczego. Nikt nie rozumiał co oznaczały.

Mijały minuty. Zgromadzeni w komnacie nie widzieli żadnych zmian, jednak gdyby zajrzeli w głąb rozwarcia zauważyliby jak naczynia krwionośne poruszane niezwykłą siłą zrastają się, jak krew zaczyna powoli w nich krążyć, jak serce swoim leciutkim biciem ożywia ciało.

W pomieszczeniu panowała cisza zakłócana jedynie lekko szeptem Kaina. Oczy wampirów utkwione były w klatkę piersiową Janosa. Kiedy nagle rana zaczęła się zrastać wszyscy wstrzymali oddech. Powolutku brzegi łączyły się, aż nadszedł oczekiwany koniec. Po ranie została jedynie mało widoczna pionowa blizna.

Kain skończył. Cofnął się o parę kroków i opadł przy ścianie na podłogę. Raziel podszedł bliżej ciała Janosa. Patrzył i nie wiedział, co o tym myśleć gdy zauważył lekki ruch pazurów lewej dłoni. Uklęknął obok, przyłożył czoło do tej ręki i zamknął oczy.

- Janosie, proszę, wybacz mi - szepnął.

- Nie mam ci... czego... wybaczać - wampir kaszlnął. Na jego ustach pojawiły się kropelki krwi.

Raziel podniósł głowę. Spojrzał w oczy Janosa i nie napotkał w nich nawet cienia nienawiści.

Podłożył rękę pod jego plecy i pomógł mu się podnieść.

- Za chwilę... powinno być wszystko dobrze.

- Cieszę się. Janosie, czy... nie dziwisz się temu wszystkiemu? Naszej obecności tutaj i twojego powrotu do życia?

- Oczywiście. I niewątpliwie zaraz mi wszystko wyjaśnisz. Jednak, jak sądzę... ekhem, ekhem... to Soul Reaver jest tego sprawcą?

- Skąd...?

- Miecz ten posiada właściwości, o których naprawdę nieliczni wiedzą. Jego moc jest nieobliczalna! Nawet mnie, jego strażnika, potrafi zaskoczyć.

- Tak, to prawda.

Antyczny wampir z pomocą Raziela usiadł i odetchnął głęboko.

- Muszę stwierdzić, że bardzo zdziwiony jestem waszą obecnością tutaj, twoją... aparycją i... ogólnie wszystkim. Bo z tego co widzę, podjęliście bardzo niebezpieczną walkę... walkę z przeznaczeniem.

- Wiem, ale co mogliśmy innego zrobić. Sądzę, że moja zamiana ciał dała temu początek. Reaver sam wskazał, że powinniśmy zacząć działać i to Kain zainicjował dalsze nasze posunięcia.

Janos jakby dopiero w tej chwili zauważył wampira siedzącego w dalszym oddaleniu.

- Kain... spotykamy się wcześniej, niż miało być nam dane.

- Zgadza się. Moje istnienie w tym czasie jeszcze nie zostało zawiązane. Mimo to, miło cię widzieć.

Antyczny wampir roześmiał się lekko.

- Czekam więc na wyjaśnienia. Ciekawi mnie jakim sposobem Razielu, stałeś się Strażnikiem Śmierci.

- Chyba nie powinienem się dziwić skąd to wiesz, a dla mnie samego nadal jest to czymś nierealnym.

- Jeżeli mowa jest o tobie, to trzeba zapomnieć o stwierdzeniu 'nierealne'.

- Masz rację. Zdążyłem to już zauważyć...

- Mów więc! Czekam z niecierpliwością.

Raziel usiadł obok Janosa, a pozostali zajęli miejsca pod ścianami. Następnie zaczął opowiadać o wydarzeniach ostatniej doby. Janos wydawał się mile zaskoczony. Kiedy Raziel skończył niebieskoskóry wampir ostrożnie wstał i podszedł do odwalonych częściowo z tarasu gruzów. Spojrzał na śnieg wolno padający w ciemności.

- Muszę stwierdzić, że zaistniała sytuacja jest dla mnie wielkim zaskoczeniem, aczkolwiek sądzę, że wasze dotychczasowe posunięcia były słuszne. A to co zamierzacie zrobić... jestem za, tylko że pozostaje pewien problem...

- Hyldeny - Kain podniósł się i powolnym krokiem zbliżył do niego. - Ich istnienie jest powodem, by dalej się rozwijać. Zajmiemy się naszą ewolucją. Także ludzie mogą przecież pomóc. Już nie raz mieliśmy okazję przekonać się, że potrafią stworzyć zorganizowaną armię.

- Niewątpliwie. Trzeba próbować. Może wreszcie po tylu latach ogarnie nas choć częściowy spokój.

Zapadła chwila ciszy.

- Wracamy więc? - przerwał ją Raziel.

Wszyscy podnieśli się na znak zgody.

- Janosie, oczywiście idziesz z nami?

- Jeżeli takie jest wasze życzenie.

- Jeszcze pytasz! Przecież jesteś w tym wszystkim najważniejszy!

- Ja?

- Tylko ty znasz dokładną historię Kolumn i Reavera a niewątpliwie wszyscy chcieliby ją poznać. Nadszedł czas na ujawnienie dziesiątego Strażnika. A twoja wiedza i mądrość są niezastąpione.

- Dzięki Razielu, za te słowa. Pokrzepiają one me serce, me... czarne serce.

Nagle spośród grupy sarafan-wampirów (:)) wyszedł Turel i zbliżył się do Janosa. Pochylił głowę.

- Janosie Audronie, pragniemy prosić cię o wybaczenie. Ocenialiśmy cię niewłaściwie. Mamy wspomnienia i pamiętamy, że bezpośrednio przyczyniliśmy się do twojej śmierci. Mity, którymi nas karmiono... - przerwał gdy Janos położył mu dłoń na ramieniu. Turel uniósł głowę i wymienili spojrzenia. Byli prawie tego samego wzrostu.

- Proszę, zapomnijmy o tym. Zapomnijmy o bólu. Niech ważny stanie się tylko obrany cel.

Turel uśmiechnął się niepewnie. Pozostali byli sarafańscy wojownicy także zbliżyli się i ich twarze powoli się rozjaśniały.

- Nadal pada. Janosie, czy masz jakieś okrycie? - spytał zaniepokojony Raziel.

- Oczywiście.

Wampir zapakował parę rzeczy i byli gotowi do drogi.

- A twoje skrzydła? - spytał Dumah.

- One są odporne - odparł Janos z uśmiechem. Po chwili dodał lekko zaniepokojony - Przecież są one strasznie widoczne! Z łatwością można mnie rozpoznać!

- Nie martw się - odparł Zephon. - Odprawiliśmy po drodze wszystkich stróżujących wojowników.

- To dobrze.

Wyszli z budynku i skierowali się na drogę, którą tu przybyli. Śnieg dawno pokrył ich ślady. Raziel mocniej zacisnął opończę, chociaż śnieg nie zacinał już tak mocno. Poczuł, że szczęście powoli się w nim rozpala. Kolejny punkt ich planu powiódł się idealnie. Idąca przed nim skrzydlata postać upewniała go, że udało mu się choć trochę odzyskać część człowieczeństwa. Zadośćuczynienie błędom popełnionym poprzez zaślepienie.

Człowieczeństwo...

Czemu tak zaczęło mu na tym zależeć tak bardzo? Przecież ze swoją ludzką formą pożegnał się już na zawsze parę godzin temu. Ale jednak czuł, że jest mu to potrzebne.

- Razielu? - głos Turela wyrwał go z rozmyślań.

- Tak?

- Cieszę się, że wróciłeś.

Kolejne ognisko w jego sercu zapłonęło ponownie. Pomimo zwięzłości tych słów zrozumiał, co Turel chciał przez to powiedzieć.

- Ja... także się cieszę. Turelu chciałbym, chociaż wiem, że to nierealne, by... było między nami tak jak kiedyś. Przynajmniej częściowo...

- Janos powiedział, że do ciebie nie można odnieść słowa: 'nierealne'.

Poczuł jego dłoń na ramieniu i uśmiechnął się.

- Masz rację.

Kiedy dotarli do twierdzy śnieg przestał już padać. Raziel czuł, że więź jaka kiedyś istniała między nim i pozostałymi sarafańskimi wojownikami wraca. Rozmawiali o minionych czasach, o jego życiu jako Pożeracza Dusz (byli pod wielkim wrażeniem), o przyszłości. Wszystko powoli zaczynało się układać.

Ariel, Malek oraz pozostali starali się zachować spokój na widok Janosa, lecz całego strachu nie dało się ukryć. Sarafańscy wojownicy zostali poinformowani kim są obecnie Raziel i pozostała piątka, ale zerkali w ich stronę z obawą. Oni liczyli jednak na to, że ten strach z ich oczu zniknie i wszystko wróci do normy.

Wieczorem zebrali się w większej sali by Kain i Raziel dokładniej opowiedzieli o przyszłości oraz w celu ustalenia konkretniejszego planu. Janos okazał się naprawdę pomocny i Ariel bardzo szybko poznała się na nim. Atmosfera, która panowała pod koniec zebrania była istnie rodzinna. Gdy Raziel zadowolony opuszczał salę pomyślał, że tak mogłoby być już zawsze.

Vorador.

Temat jego osoby często powtarzał się w ich planach, imię to wypowiadane było przez ludzi za strachem. Szczególnie Ariel czuła do niego chorobliwą nienawiść.

Nadszedł dzień, gdy Kain zdecydował się odbyć podróż do serca Mrocznego Lasu.

Zapadł już zmrok. Dzięki postaci nietoperza dotarł tam w dość krótkim czasie. Przywrócił swą postać na placu przed głównymi drzwiami. Nie zamierzał pukać, wiedział, że i tak nikt mu nie otworzy. Silnym kopniakiem otworzył je i wszedł do środka. Ozdobne świeczniki w narożnikach dawały delikatny blask i w korytarzu panował przyjemny półmrok. Odgłos jego kroków lekko przytłumiony przez wypłowiałe dywany odbijał się od ścian.

Zastał Voradora siedzącego na pokrytym czerwonym filcem tronie ze złotym kielichem w ręku. Był sam, co Kaina trochę zdziwiło. Spodziewał się, że wampiry zamieszkujące Nosgoth niezbyt chętnie wyrażą chęć przystąpienia do nich i schronią się tutaj. Na widok Kaina odstawił kielich i podniósł się.

- A więc wreszcie pofatygowałeś się do mnie, Kainie.

Przybyły wampir był zdziwiony. Jego pierwsze spotkanie z Voradorem miało nastąpić lata później.

- Skąd wiesz kim jestem?

- Myślisz, że nie widzę tego, co dzieje się w Nosgoth, zdziwiłbyś się. Wiem wszystko!

- Informatorzy. Czemu nie ma ich tutaj?

- A według ciebie przesiadywaliby w miejscu, które znane jest jako największe siedlisko wampirów?

- Przecież ludzie jedynie znają je ze słyszenia, nikt nie wie, gdzie się znajduje.

- Wystarczyło, że ty wiesz. Ty, który zjednoczyłeś się z ludźmi i stanąłeś na czele tego chorego przedsięwzięcia!

- To nie jest 'chore przedsięwzięcie'! To plan, który może zapewnić nam przyszłość.

- Nie wierzę w to. W Nosgoth nigdy nie będzie spokoju!

- To ty tak sądzisz! Nienawidzisz ludzi i w tym tkwi problem!

- A ty ich kochasz!

- Nie, ale rozumiem ich.

- Po co więc tu przyszedłeś, skoro znasz moje poglądy.

- Dobre pytanie.

- A może chcesz mnie zabić? Kolejny problem byłby z głowy.

- Wiesz, że tego nie zrobię.

- Kto wie... W każdym razie, czego ode mnie wymagasz?

- Byś... przystopował. Ty i twoi poplecznicy.

- Karzesz wampirom przestać żywić się krwią! A ty sam jak sobie z tym radzisz?

- Mam swoje sposoby. Proszę cię jedynie o to, by ludzie przestali się ciągle do nas zwracać ze skargami o tajemniczych zniknięciach i znalezionych ciałach. To do niczego nas nie doprowadzi! Przecież istnieją ludzie żyjący na uboczu i ich zniknięcia nie wywołałyby takiego poruszenia. Przestańcie także porzucać ciała gdzie popadnie, bo ludzie nigdy nam nie zaufają. Żywcie się, ale róbcie to... delikatniej.

- I ty myślisz, że to takie proste? Że wampiry podporządkują się takim zasadom?

- Ciebie mogę oszczędzić, ale nie obiecuję tego co do reszty.

- A czym chcesz im grozić?

- Jestem w posiadaniu broni jedynej w swoim rodzaju. Soul Reaver - ta nazwa nie jest ci obca, prawda?

Przez twarz Voradora przeszedł widoczny wyraz zdumienia.

- Chyba, że tak grasz... No ale cóż, przekażę. Co z tego będzie, nie wiem.

- Chyba nie ma potrzeby, bym dalej zabierał ci czas. Żegnaj.

- Żegnaj Kainie. Obyśmy ponownie zobaczyli się w 'lepszych czasach'!

Kain puścił mimo uszu tę uwagę i opuścił dwór. Zmienił się w nietoperza i rozpoczął lot w stronę twierdzy. Nie wiedział, czy to spotkanie zmieniło cokolwiek, ale spełnił swoją powinność. Reszta nie zależy już od niego.

Minęła parę miesięcy od tamtej wizyty i Kain musiał stwierdzić, że zażalenia napływające od ludzi faktycznie zdarzały się coraz rzadziej. Nie wiedział, czy wpłynęła na to informacja o tym, że w jego rękach znajduje się Soul Reaver, czy może to po prostu prestiż Voradora, w każdym razie działo się lepiej. Mieli nadzieję, że tak już pozostanie, lecz wiedzieli, iż niebezpieczeństwa płynącego od strony Voradora nie da się zniwelować do zera. Życie toczyło się dalej, a razem z nim realizowano kolejne punkty ich planu.

~

Raziel stał na rozległym tarasie wychodzącym z jego komnaty już prawie godzinę. Podziwiał zachodzące za szczytami słońce. Zapiął pod szyją dwa ostatnie guziki i pociągnął rękawy koszuli bardziej z przyzwyczajenia, ponieważ zimno nie robiło na nim wrażenia. Po prostu mocniejsze uderzenia wiatru popychały, by to zrobił.

Silniejszy podmuch rozwiązał mu szarą wstążkę z włosów i poniósł daleko w góry. Wampir uniósł ramię i odgarnął z twarzy sięgające ramion włosy. Złote oczy błysnęły w ostatnich promieniach słońca. Przeszkadzające czarne pasma włożył za uszy. Opuszczając dłoń zatrzymał ją na wysokości pasa i spojrzał na trzy pazury tworzące ją. Zacisnął je w pięść i zwrócił wzrok na ciągle widoczną ponad górami złocistą poświatę.

Już niedługo zacznie padać śnieg...

I minie dziesięć lat od momentu wprowadzenia ich planu przywrócenia równowagi.

Pomyślał, że jeszcze chyba nigdy nie przeżył tak długiego czasu tak spokojnie. Prawdą jest, że mieli dużo pracy, jednak było to zazwyczaj przyjemne.

Ludzie jakoś przyjęli ich obecność i to, co zamierzają osiągnąć. Armia, o której mówił Kain powstała i z tego co wiedział, rozwijała się naprawdę dobrze (jeśli miał być szczery, to nie interesował się tym zbytnio). Janos także został ogólnie przyjęty i niektórzy ludzie upatrzywszy sobie w nim mentora zwracają się do niego z przeróżnymi problemami. A on, początkowo wielce tym zakłopotany, nie ma nic przeciwko.

Również jego, Raziela, rola jako Strażnika Kolumny Śmierci zaczęła wzrastać. Uczył się korzystać z ofiarowanych mocy, ale w żadnym wypadku nie dopuścić, by stało się z nim coś takiego jak z Mortaniusem. Siła, którą dostał, była faktycznie ogromna i ciągnęła do śmierci, jednak on miał jej dość. Ten drugi świat znał bardzo dobrze i nie miał ochoty zbyt często się z nim stykać.

Czekali także na brakujących Strażników Kolumn. Jaszcze parę lat i moc przeznaczenia przyciągnie ich do tego miejsca.

Pierwszy płatek śniegu opadł mu łagodnie na nos. Raziel zamknął oczy i poczekał, aż się rozpuści. On i jego bracia przeszli już odpowiednie mutacje i woda oraz słońca przestały być zabójcze. Nauczyli się także korzystać z wampirzych zdolności. Tylko skrzydła... Raziel wiedział, co zrobić, by powstały jednak bał się tego. Jeszcze nie teraz, powtarzał sobie gdy przemknęło mu to przez myśl. Praktycznie od nich wszystko się zaczęło...

Dzisiaj straż nocną pełnili Dumah i Melchiah więc mógł on, jak pozostałe wampiry, zapaść w specyficzny letarg. Pozwalało im to częściowo odzyskać siły (jak po prostu każda bezczynność...), ale dawało także zapomnienie. W ten sposób wyłączał się od rzeczywistości, ponurych myśli z przeszłości i obaw związanych z przyszłością. W przeciwieństwie do ludzi oni nie śnili, więc zupełnie nic podczas tego stanu go nie niepokoiło. Musiał przyznać, że to bardzo wygodne.

Rzucił się na łóżko i przykrył grubym kocem. Nie mogli dopuścić by podczas "snu" ciepło uciekło z ich ciał. Pomyślał, że przebierze się rano i podciągnął przykrycie na wysokość uszu.

Na co dzień ubierali się jak ludzie, zazwyczaj w proste koszule i spodnie, jedynie na ważniejsze uroczystości przywdziewali przerobione przez Melchiaha zbroje. Ariel wymusiła na nich także by jak każdy porządny obywatel (by nie powiedzieć człowiek) zmieniali ubranie przynajmniej co trzy dni. Byli oni przecież pełnoprawnymi mieszkańcami twierdzy Zakonu Sarafan i również ich obowiązywały pewne zasady.

Czuł, że czas mija wokół niego, ale upragniony spokój nie nadchodził. Słyszał za to, że rozpoczęła się burza. Żywioł szalał wokół budynku, śnieg z deszczem zacinał o szyby, wiatr zawodził. Poczuł, że zaschło mu w gardle. Usiadł na łóżku, sięgnął po kryształową karafkę i nalał z niej do kielicha szkarłatnego płynu. Wypił zawartość jednym haustem i wstał. Wiedział, że tej nocy nie zmruży już oka.

Wyszedł z komnaty. Nie miał ochoty bezczynnie siedzieć i patrzeć na szaleństwo rozgrywające się za oknem. Wolał przejść się po twierdzy. W samotności. Bo pomimo wszystko nachodziły go chwile, gdy wspominał dawne czasy. Tak jak teraz, gdy szedł korytarzem, który widział w epokach oddalonych od siebie setkami lat. Przypominał sobie swoją pogoń za Kainem i przeznaczeniem. W pewnym sensie było to przyjemne - ponieważ w każdej chwili mógł wyrwać się z zadumy i powrócić do spokojnej rzeczywistości. Znajdował się w bezpiecznym budynku, gdy gdzieś tam szalała burza.

Dotarł do miejsca gdzie kiedyś, w innej rzeczywistości spotkał Kaina i zamiast zabić go wbił Soul Reavera w grób króla Williama. Trzy ogromne okna, w których przecież miałyby pojawić się witraże, były czyste. Raziel idealnie przez nie widział żywioł szalejący z oknem. Co chwilę komnatę rozświetlały błyski gromów.

Cofnął się i otworzył bramę. Chodził po ogromnej sali bez konkretnego celu. Momentami podziwiał rozety znajdujące się nad drzwiami.

Niespodziewanie usłyszał coś dziwnego. Przyzwyczaił się już do odgłosów burzy, a to było wyraźnie inne. Nie, musiałem się przesłyszeć, pomyślał. Ale gdy po raz drugi rozległo się słabe pukanie dochodzące od ogromnych głównych drzwi szybkim krokiem zbliżył się doń. Pukanie rozległo się po raz trzeci. Wampir, wielce zaciekawiony kto w taką burzę przybył do twierdzy gwałtownym ruchem (o ile to było możliwe przy takich wrotach) otworzył drzwi. Ukazał mu się maleńka postać w brązowym płaszczu. Deszcz siekł niemiłosiernie i Raziel szybkim ruchem wciągnął istotkę do środka. Zatrzasnął wrota. Przez myśl przeszło mu nie posiadające adresata podziękowanie za odporność na wodę, ponieważ mimo iż był na dworze ledwo sekundę zmókł nieźle.

Osóbka upuściła na posadzkę spory lniany worek i zdjęła kaptur. Raziel pomyślał, że nigdy nie widział tak pięknych oczu.

Dziewczynka mogła mieć z siedem lat. Posklejane brązowe włosy przykleiły się do jej wychudłej twarzy, a ogromne granatowe oczy, pełne w tej chwili przerażenia, rzeczywiście były niepospolite.

- Cz-czy to jest Zakon Sarafan? - spytała drżącym głosem.

- Tak - odparł Raziel zszokowany, że tak drobna osoba przedarła się przez tą burzę w poszukiwaniu ich twierdzy. - Co mogę dla ciebie zrobić?

- M-mama i ... t-tata zawsze powtarzali mi, ż-że... w Zakonie znajdę pomoc.

Wampir nie wiedział co zrobić, gdy oczy dziecka napełniły się łzami.

- M-mówili, że j-jeśli... coś im się stanie, to m-mam tu przyjść.

- A co się stało? - spytał szczerze zaniepokojony Raziel.

- J-ja... nie wiem dokładnie, a-ale oni od sz-sześciu dni nie wstali z ł-łóżek i... i b-byli zimni i-i ich ciała były p-pokryte takimi dziwnymi p-pęcherzami i... - zaczęła płakać tak rzewnie, że wampir nie zrozumiał reszty słów. Podszedł do niej, uklęknął (sięgała mu ledwo do pasa) i objął ją delikatnie. Niedawno słyszał, że w mieście oddalonym o sześć dni drogi stąd wybuchła zaraza, ale szybko została opanowana. Poza tym to dziecko nie mogło tyle przejść samo i dlaczego nikt na miejscu się nim nie zaopiekował?

- Nie płacz już. Twoi rodzice mieli rację, żebyś tutaj przyszła.

Dziewczynka powoli się uspokajała. Raziel odsunął ją lekko i wytarł łzy z policzków.

- Już lepiej? - Nieznacznie kiwnęła głową. - Jak się nazywasz?

- E-Evresol. A-a czy pan jest wampirem?

Uśmiechnął się mile zdziwiony. W jej oczach nie było ani krzty strachu. Z czego to mogło wynikać? Może jej rodzice popierali ich plany, ponieważ dziewczynka urodziła się zapewne podczas tych lat, i wychowali ją tak, by nie traktowała wampirów jak coś złego, tylko ich szanowała. Wydawało mu się to jednak kompletną bzdurą, wszyscy ich się po prostu bali.

- Tak. Czy widziałaś już kiedyś wampira?

- Nie. Ale rodzice opowiadali mi, że wampiry mają spiczaste uszy, złote oczy, czarne włosy i usta, oraz długie kły, by łatwiej im było jeść.

Opowiadała o wszystkim z takim entuzjazmem, że Raziel pomyślał, iż ona tak naprawdę dokładnie nie wie, kim są wampiry, a szczególnie czym się żywią. Chociaż może to i lepiej.

- No ale pan jak widzę, jest bardzo wykształconym wampirem, bo ma także pazury zamiast rąk i nóg. No i woda pana nie zabiła! A rodzice mówili, że tylko wyżej postawione wampiry tak mają. Czy pan jest wyżej postawionym wampirem?

Raziel stwierdził, że dziewczynka jest wielką gadułą. Wydawała się zupełnie nie pamiętać, co stało się z jej rodzicami. Małe dzieci szybko zapominają, jednak... nie takie rzeczy i na pewno wspomnienia wrócą. A gadulstwo może być tylko odreagowaniem na stres.

- Można tak powiedzieć.

- Ojej! To może ja powinnam się ukłonić!

- To nie jest konieczne, Evresol.

- A czy... mogłabym poznać pana imię?

- Oczywiście. Jestem Raziel.

- Och! To chyba jednak powinnam się ukłonić!

- Dlaczego?

- Ponieważ pan jest Strażnikiem Kolumny Śmierci, a Strażnicy to najważniejsze osoby w Nosgoth!

- I tak nie musisz mi się kłaniać.

Drżała na całym ciele. Deszcz widocznie przesiąkł już przez jej ubranie.

- Muszę cię szybko zabrać do Ariel, ona się tobą odpowiednio zaopiekuje.

- Pani Ariel! Mną! Przecież ona jest Strażnikiem Równowagi!

- Ale jest także bardzo miłą osobą. Na pewno się polubicie.

Uśmiechnęła się i nagle zrobiła potwornie blada.

- Ojej! Ale mi się kręci w głowie...

Raziel zdążył ją złapać nim maleńkie ciałko osunęłoby się na chłodną posadzkę. Przyłożył dłoń do jej czoła i stwierdził, że jest rozpalone. Przecież podróżowała w deszczu! Wziął ją w ramiona i wstał. Praktycznie nic nie ważyła. Starał się trzymać ją jak najdelikatniej, była bardzo szczupła, a on w życiu nie niósł nic tak kruchego. Dziewczynka ginęła w jego ogromnych ramionach przywykłych przede wszystkim do walki.

Zupełnie niespodziewanie uderzyła go pewna myśl. Aż zakręciło mu się w głowie.

Ja nigdy nie będę mieć dzieci.

Czemu coś takiego przyszło mu na myśl? Wystarczyło tylko to, że wziął dziecko w ramiona i już rodzą mu się w głowie chore rzeczy. Przecież nie przyszło mu to przez myśl nawet wtedy, gdy był człowiekiem, chociaż związanym ślubami czystości, ani gdy był wampirem, tym bardziej nie podczas jego istnienia jako Pożeracza Dusz. Dopiero, po przeżytych eonach, budzi się w nim prosta, ludzka potrzeba posiadania potomków.

Roześmiał się do swoich myśli.

Jest jeszcze jeden mały kłopocik. Jakaś kobieta musiałaby go wpierw pokochać.

Potrząsnął głową by pozbyć się tych dziwnych myśli i ruszył w stronę komnaty Ariel. Na pewno nie obrazi się nocnym najściem. A musiałoby być około trzeciej w nocy.

Po drodze spotkał Dumaha i opowiedziawszy mu szybko co zaszło poprosił o przyniesienie rzeczy dziewczynki, których zapomniał zabrać. Wampir oddalił się i Raziel szybkim krokiem począł przemierzać ostatni korytarz dzielący go od komnaty Strażniczki Równowagi.

Śnieg leżał na dobre dwie story gdy Evresol szybkim krokiem przemierzała otwarty plac w twierdzy. Po chwili dotarła do komnaty Ariel, zapukała i usłyszawszy "Proszę" weszła do środka.

- Wreszcie jesteś malutka! - Strażniczka Równowagi powitała ją z uśmiechem. - Chodź szybko, zobacz co dla ciebie mam.

Dziewczynka podeszła i Ariel podniosła z łóżka granatową atłasową sukienką z ozdobami w kolorze błękitu.

- Ach! Jakaż piękna! Czy to naprawdę dla mnie?

- Oczywiście. Materiał wybierałam specjalnie pod kolor twoich oczu. Widzę, że prezent się udał.

- Och! I to jak! Dziękuję ciociu Ariel! - dziewczynka rzuciła się kobiecie na szuję i zaczęła całować po policzkach. Dzisiaj obchodziła swoje dziesiąte urodziny (okazało się, że jest starsza niż widać na pierwszy rzut oka). W ciągu minionego miesiąca zdążyła się do wszystkich przyzwyczaić, nawet pokochać, a i z wzajemnością. Była bardzo radosnym dzieckiem, czasami zdarzały się jej tylko napady przeszłości, wtedy Ariel, Janos lub Raziel pomagali się jej uspokoić. Tę trójką upodobała sobie najbardziej i jedynie do nich zwracała się na: ciociu, wujku. Reszta była z tego powodu trochę obrażona, jednak nie mieli jej tego za złe. Była tu przecież dość krótko a i tak zaklimatyzowała się naprawdę dobrze.

Ariel podała jej sukienkę i pomogła się przebrać. Następnie usadowiła na taboreciku naprzeciw okna ze słowami, że teraz zabierze się za jej fryzurę. Evresol miała naprawdę piękne, gęste kasztanowe włosy opadające grubą falą na plecy. Ariel zamierzała jakoś fantazyjnie je upiąć, na razie jednak wzięła szczotkę i rozczesywała je.

- Ciociu, czy te kolumny co są za oknem to te, których jesteś Strażnikiem?

- Tak.

- A czy... mogłabyś mnie tam zabrać?

- Hm... cze...

Ariel przerwała. Poczuła, jak oblewa ją zimny pot. Zadrżały jej ręce.

- Czy coś się stało ciociu?

- Nie... tylko, Kolumny są miejscem świętym i nawet my nie odwiedzamy go zbyt często, może więc obiecam ci, że na twoje osiemnaste urodziny zabiorę cię tam?

- To strasznie długo! Ale dobrze, poczekam. Wtedy ta chwila będzie jeszcze piękniejsza!

- O! Niewątpliwie! - Ariel uśmiechnęła się blado. - Sądzę, że nie powinnyśmy upinać twoich włosów. Są takie piękne! Wezmę tylko... o tak - wyciągnęła dwa pejsy przy uszach i złączyła je z tyłu błękitną kokardą - i czy nie sądzisz, że wystarczy? Jesteś śliczna i naprawdę nie trzeba nic więcej.

Evresol spojrzała do lustra.

- Czy ja wiem, że jestem taka piękna. To ta sukienka! - i uśmiechnęła się, a Ariel starała się odpowiedzieć tym samym.

- Wiesz, sądzę, że nie powinnaś nigdy upinać włosów. Są takie piękne kiedy masz ja rozpuszczone lub w luźnym warkoczu.

- Jeżeli to cioci sprawia przyjemność, to nie będę ich upinać.

- Och! To nie tylko dla mnie przyjemność lecz dla wszystkich, co będą na ciebie patrzeć!

- Ależ mi ciocia schlebia! Która to godzina, bo wujek Raziel mówił, żebyśmy przyszły o czternastej, nie wcześniej.

- A jest już piętnaście po, czyli możemy iść!

- Och tak! Chodźmy!

Ariel patrzyła na roześmianą dziewczynką rozmawiającą wesoło z grupą wampirów. Z okazji jej urodzin ubrali się odświętnie i musiała przyznać, że wyglądali naprawdę dobrze. Szczególnie Raziel. Uwielbiał tę małą. Przy niej odzyskiwał uczucia zatracone przez tysiąclecia.

Nawet Kain się przy niej 'uczłowieczał'. Ale musiała stwierdzić, że dziewczynka uwielbiała się z nim droczyć. A on na to pozwalał. Ba! Wydawał się wręcz zadowolony. Ariel była pewna, że już niedługo i on otrzyma wyróżniający status wujka.

Ilekroć patrzyła na niego w jej sercu pojawiała się dziwna iskra. Jak to możliwe, że oni tak spokojnie żyją obok siebie? Przecież oboje są Strażnikami Równowagi! Kain jest następcą, który urodziłby się po jej zamordowaniu przez Mortaniusa. Ale przecież logicznie on nie żyje! Jakim w ogóle cudem istoty pochodzące z eonów w przód mogą istnieć w przeszłości nie burząc jednocześnie tej właśnie Równowagi? Według niej wszystko powinno im się sypać na głowy, a świat jakby na złość dążył do spokoju! I Kolumny stoją, czyste i majestatyczne. Nie mogła wyobrazić sobie ich upadku, o którym mówili Kain i Raziel. Ani jej uwięzionej przy nich przez wieczność.

Miała dość tych smutnych myśli więc dla otrząśnięcia się z nich dołączyła do pozostałych.

~

Jeszcze dwa tygodnie i Evresol miała skończyć osiemnaście lat. Każdego dnia z coraz większym utęsknieniem patrzyła w stronę Kolumn. Nie wiedziała, co ją tam tak ciągnie.

Wszyscy uważali, że wyrosła na naprawdę ładną młoda kobietę, ale ona sama sądziła, że jest tylko przeciętna. To oczy nadawały jej tego uroku, zewnętrznego i wewnętrznego.

Luźno spleciony warkocz sięgający już połowy pośladków podskakiwał wesoło, gdy tanecznym krokiem przemierzała korytarz uśmiechając się, kiedy promienie słońca prześwitujące przez ogromne witraże padały na jej twarz. Dotarłszy do odpowiednich drzwi bez pukania wtargnęła do środka. Jest jeszcze wcześnie i na pewno nie zobaczę niczego nieodpowiedniego! pomyślała.

- Wujku Razielu! Przyniosłam pranie!

Wampir, który znajdował się na tarasie zdążył się już przyzwyczaić do jej nagłych odwiedzin.

- Jestem tutaj!

- Zauważyłam - głos dobył się tuż obok niego. Nawet nie usłyszał jak podeszła. Przez ostatnie osiem lat urosła na tyle, że sięgała mu już do ramienia. - Jak ty uwielbiasz stawać tu i patrzeć przed siebie. Czasem myślę, że jesteś większym marzycielem niż ja.

Roześmiał się.

- Och! Nie sądzę!

Dziewczyna wychyliła się przez poręcz i spojrzała w lewą stronę.

- Jesteś Strażnikiem, czemu więc w ogóle nie odwiedzasz Kolumn?

- Jakoś ostatnimi czasy nie było takiej potrzeby.

- A ja już się nie mogę doczekać moich urodzin! Pójdziecie z nami wszyscy, prawda? Będzie można urządzić piknik i w ogóle przyjemnie spędzić czas!

- Czemu nie.

- Ale jedzenie bierzecie sami! Ja z ciocią Ariel nie mamy zamiaru służyć wam za karafki! - powiedziała ze śmiechem. Już od dawna bardzo dobrze znała naturę wampirów i ku zaskoczeniu wszystkich przyjęła to naprawdę spokojnie. Czasami, tak jak teraz, nawet sobie z niej żartowała.

- Oczywiście! Chociaż muszę stwierdzić, że masz apetyczną szyjkę! - przejechał delikatnie pazurem po jej gardle.

- Przecież wiesz, że już umiem się bronić!

Była to prawda. Gdy skończyła dwanaście lat postanowiła, że zostanie wojownikiem i chcąc nie chcąc każdy z nich przyobiecał, że nauczy ją tego co umie najlepiej. I Raziel widział, że niekiedy potrafiła pokonać swego mistrza.

- Wiem, ale i tak jestem silniejszy! - lekko nacisnął pulsującą tętnicę na jej szyi.

- Wujku!

Raziel musiał przyznać, że to określenie 'wujku' zaczyna mu trochę przeszkadzać. Czuł się przez nie jakoś... staro. Pomyślał, że kiedyś gdy Evresol skończy gdzieś czterdzieści lat, on zachowa swoją prezencję dwudziestoparolatka i będzie to wyglądało po prostu dziwnie.

Westchnął bezgłośnie. Nie chciał o tym myśleć.

- A co mi tam! - przez jego głos przebijał się śmiech gdy odchylił jej głowę i już miał lekko dotknąć zębami jej szyi, gdy podskoczył jak oparzony. Nie... To niemożliwe... Ona! Chociaż... Zgadzałoby się... ale to takie niewiarygodne!

- E-Evresol... sądzę, że... powinnaś już iść.

- Wujku, czy coś się stało?

- Nie, tylko... na pewno masz dużo zajęć, a ja cię zajmuję takimi głupotami.

- Przecież... - wcale nie miała ochoty już iść, ale jego wyraz twarzy skłonił ją by powiedziała: - Faktycznie! Muszę jeszcze zrobić tyle rzeczy!

I wyszła szybko.

Raziel usiadł na łóżku i oparł czoło na dłoniach.

Chociaż... czemu ja się martwię? Przecież to cudowne!

Słońce dopiero co wzeszło na horyzont gdy Evresol zerwała się z łóżka, błyskawicznie ubrała i poszła do kuchni przygotować śniadanie. O tak wczesnej porze nie było nawet kucharki, miała pojawić się najprawdopodobniej dopiero za pół godziny. Szybko zrobiła posiłek dla siebie i Ariel. Malek przecież jeść nie musiał a i z wampirami zbyt dużego kłopotu nie miała. Gdy kończyła nakrywać w jadalni usłyszała jak ktoś cicho otwiera drzwi.

- Wujek Raziel!

- Evresol? Co ty tu tak wcześnie robisz?

- Nie mogłam spać. No i przygotowałam śniadanie. Będziemy mogli wcześniej wyjść. Widziałeś wujku jak dzisiaj pięknie!

- To twoje urodziny. Nie mogło być inaczej.

- Oczywiście, że nie!

Usłyszeli głosy na korytarzu co świadczyło o tym, że nie tylko oni dzisiaj wcześniej wstali.

Evresol nadała ich marszowi szybkie tempo i już niedługo mieli dotrzeć na miejsce. Słońce świeciło dość mocno jak na tę porę roku. Blask bijący od śniegu wprost oślepiał. Raziel chciał porozmawiać z Ariel, więc szepnął do niej słówko i niezauważalnie zostali z tyłu.

- Wiem już, czemu ją tak ciągnie w stronę Kolumn.

- Wiesz?

- Tak. I domyślam się, że ty także.

- A... ale jak? Przecież kazałam jej nosić rozpuszczone włosy!

- Ariel, sam znak to nie wszystko. Każdy mógł go zauważyć, ale... ta więź. Gdy zobaczyłem znak nie mogłem uwierzyć, ale zmysły dały mi pewność.

- Och! Tak jak i mi! Ale co o tym sądzisz?

- Że to cudownie! Po Moebiusie każdy byłby lepszy, ale Evresol zostanie idealnym Strażnikiem Czasu!

Ariel uśmiechnęła się

- Masz rację.

- Od jak dawna wiesz?

- Od jej dziesiątych urodzin.

- Co!? I tak długo zdołałaś to utrzymać w tajemnicy?

- Kiedy zobaczyłam z tyłu jej szyi ten znak, identyczny jak miał Moebius na czole, przeraziłam się. Ponieważ mieszkamy dość blisko Kolumn a ją do nich wyraźnie ciągnęło...

- Ale czemu ukrywałaś to? Dlaczego nie ujawniłaś tego już wtedy?

- Razielu, a ty chciałbyś do końca życia wyglądać na dziesięciolatka?

- Co?

- Strażnikiem jest się od urodzenia, jednak w momencie dotknięcia swojej Kolumny stajesz się nim naprawdę. Otrzymujesz tą specyficzną nieśmiertelność, a dla twojego ciała czas przestaje się liczyć.

- Nie wiedziałem o ty... Ale przecież Moebius był stary! Czyżby przybył do Kolumn tak późno?

- Tak. Miał wtedy pięćdziesiąt siedem lat. Ale ty jesteś wampirem, więc dla ciebie to nie miałoby takiego dużego znaczenia. Wiem jednak, że odwiedzałeś Kolumny.

- Skąd? Nikomu przecież nie mówiłem!

- Ale twoja moc działa w pełni? Znaczy to właśnie, że dotknąłeś przypisanej ci Kolumny. Za chwilę dotrzemy na miejsce i Evresol otrzyma swą prawdziwą moc. Bo część już się w niej obudziła. Domyślam się, że Malek, Kain i Janos też o tym wiedzą. A czy ty zauważyłeś, że czasem zna fakty, o których nie mogłaby wiedzieć? Pamiętasz, jak rok temu wpadłeś w depresję? Ona ci pomogła. Nie kojarzysz pewnie tego, co mówiła, ale ja kawałek słyszałam: "Wujku Razielu, to co kiedyś zrobiłeś wujkowi Janosowi już nie jest ważne, przecież on żyje i ci wybaczył". Nie pamiętasz?

- O Boże! Faktycznie... A chyba wtedy sądziłem, iż powiedział jej to Janos.

- Jasne. Sądzisz, że by to zrobił skoro stara się o tym zapomnieć?

- No... nie.

- A ja zauważyłam, jak czasem sama się sobie dziwi, ale widocznie zaczęła to przyjmować za coś normalnego. I ty, mój drogi przyjacielu tego nie spostrzegłeś, chociaż spędzasz z nią tak dużo czasu!

- Och! Ale i tak nie rozumiem, czemu nie powiedziałaś nam tego wcześniej.

- Ponieważ gdyby wiedziała, to jestem pewna, że przybyłaby tu wcześniej. Musielibyśmy ją chyba trzymać pod kluczem, by nie uciekła chociażby podczas snu. A tak będzie miała wspaniały prezent na osiemnaste urodziny.

Patrzyła na zachodzące słońce i nie mogła uwierzyć, że to, co ją spotkało, jest prawdą. Strażniczka Kolumny Czasu! Dotknął ręką tyłu swojej szyi, chociaż wiedziała, że znak, który się tam znajduje, nie jest ani trochę wypukły ni wklęsły. Wreszcie zaczęła rozumieć tyle rzeczy! Te wszystkie wspomnienia i fakty, które nie miała pojęcia skąd brały się w jej głowie.

- Evresol?

Odwróciła się do towarzyszącego jej wampira.

- Tak wujku?

- Mam... dla ciebie prezent - Raziel sięgnął do kieszeni i wyjął małe zawiniątko. - Proszę.

Dziewczyna delikatnie rozwinęła materiał i w środku błysnęło coś srebrnego.

- To jest... łańcuszek ze znakiem Razielimu! Wujku, skąd wiedziałeś?

- Kiedyś chyba coś wspominałaś, że podoba ci się znak mojego nieistniejącego już klanu i wtedy przyszło mi do głowy, że może coś takiego mógłbym ci dać... - twarz dziewczyny jaśniała w uśmiechu. - Wybacz, że nie mogę ci go założyć. - Zacisnął w pięści pazury.

- Wybaczam - i uniosła dłonie by zapiąć ozdobę na szyi. Czerwone kamienie, które zdobiły znak zalśniły pięknie. - Dziękuję! Ogromnie dziękuję! Nigdy nie posiadałam niczego tak pięknego!

Wspięła się na palce i złożyła na jego policzku gorący pocałunek, a następnie objęła za szyję i przytuliła. Raziel uniósł dłonie i delikatnie oparł pazury na jej plecach.

Teraz już nigdy nie uwolnię się od tego 'wujku', pomyślał ze śmiechem.

~

Mijały lata. Evresol coraz lepiej czuła się w swojej nowej roli. Była zupełnym przeciwieństwem Moebiusa; nie patrzyła w przyszłość dla własnej przyjemności, pomagała jedynie w przeprowadzeniu planu równowagi, starała się, by uniknęli głupich błędów.

W niedługim czasie przyciągnięci magiczną siłą do Kolumn zostali kolejno Azimuth, Dejoule, Bane i Anacrothe. Każdy z nich przed upływem dwudziestego pierwszego roku życia. Nupraptor kazał na siebie czekać jeszcze pięć lat. Kain był niezwykle zdziwiony jego wyglądem. Przecież podczas spotkania z nim Strażnik był wynędzniałym potworem, a teraz ujrzał młodego, niezwykle przystojnego mężczyznę o ciemnobrązowych włosach i orzechowych oczach. Ariel już od pierwszej chwili wydawała się być nim zafascynowana i to z wzajemnością. (Ariel dotknęła swej Kolumny w wieku dwudziestu pięciu lat i na tyle też wyglądała). Przynajmniej to się nie zmieniło, pomyślał Kain.

Wreszcie Krąg Dziewięciu mógł funkcjonować w pełnym składzie. Przybyli Strażnicy całkowicie popierali plan przywrócenia równowagi i dzięki ich uwagom udało się go nawet ulepszyć.

A czas mijał... i wszyscy widzieli jak Nosgoth się odradza, jak zaczyna oddychać pełną piersią. Układanka symbolizująca równowagę prawie została ukończona. Raziel i Kain nie mogli uwierzyć, jak to możliwe. Nie mogli sobie tego wyobrazić, że ich życie już zawsze będzie takie spokojne. Nadal liczyli się z tym, że pewnego dnia coś znów stanie im na drodze. Jednak wierzyli, że wspólnymi siłami pokonają każde niebezpieczeństwo. A oba Reavery czekały częściowo uśpione, aż nadejdzie ten dzień, gdy ponownie nasycą się duszą i krwią, zawalczą o przeznaczenie.

EPILOG

Jedyne światło w pomieszczeniu stanowiła niewielka oliwna lampa. Jej blask rzucał różnokształtne cienie na drewniane ściany pokryte kunsztownie wyszywanymi arrasami. Na łożu z baldachimem i purpurową jedwabną pościelą leżała kobieta w połogu. Obok niej siedział wytwornie ubrany mężczyzna i trzymał jej dłoń. W oczach miał łzy, wiedział, że jego żona nie przeżyje tej nocy.

- Kochanie, jak chcesz by miał na imię?

- Tak jak ci mówiłam - odpowiedziała słabo kobieta.

- Nie żartuj. Co ty w nim widzisz? To ja jestem twoim mężem! To mnie powinnaś kochać!

- Kocham!

- No więc, skąd to imię?

Kobieta zaczęła gwałtownie kaszleć i mężczyzna pożałował swojego wybuchu.

- Obiecaj, że go tak nazwiesz...

- O...obiecuję.

- Dziękuję... - opuściła powieki i jej głowa osunęła się bezwładnie na bok. Mężczyzna krzyknął w bólu i zalany łzami oparł czoło o jej dłoń. Po chwili jakby do niego dotarło, że z sąsiedniego pomieszczenia wydobywał się płacz.

Wstał, wytarł oczy i otworzył drzwi. Podszedł do kołyski i wziął w ramiona czarnowłosego chłopczyka. Nagle uderzyło go to, że niemowlę, które trzyma w ramionach jest jego i nieważne jak będzie mieć na imię - i tak już go kochał.

~

Zbliżała się późna jesień. Kain popadł w dziwną nostalgię. Zrobił się na wszystko tak obojętny, że aż inni zaczęli to zauważać i martwić się o niego. Postanowił więc wyjechać w nadziei, że mu to w jakiś sposób pomoże.

Siedział właśnie w karczmie w Coorhagen. Jakaś tajemnicza siła przyciągnęła go do tego miasta, gdzie się urodził i żył jako zwykły człowiek, któremu nawet przez myśl by nie przeszło jakie go czeka przeznaczenie.

Cały zasłonięty był brunatnym płaszczem, głowę okrył kapturem. Nie chciał zostać w żaden sposób rozpoznany. Udawał, że pije wino, jednocześnie obserwując odwiedzających gospodę. A nuż zobaczy kogoś za swego jakże odległego życia.

Z przeciwnego końca pomieszczenia zaczęły dochodzić go pierwsze tony jakiejś wesołej piosenki. Poczuł, że ma tego dość. Odstawił miedziany kielich, wstał i rzucił na blat parę monet, a następnie pośpiesznym krokiem opuścił gospodę. Skręcił w lewo i zaczął iść wzdłuż ciemnej uliczki. Niespodziewanie zderzył się z kimś. Odskoczyli z pół metra do tyłu, ale żaden się nie przewrócił. Po chwili silny podmuch wieczornego wiatru zerwał im kaptury z głów. Kain spojrzał w oczy wyglądającemu na dwadzieścia lat ciemnowłosemu mężczyźnie i stanął jak zamurowany.

Byli tego samego wzrostu, ale poza tym różniło ich wszystko. Kolor włosów, oczu, skóra. Nie. Jednak posiadali coś, co łączyło ich na wieki i przez wieki.

Spojrzenie.

Kain nie wiedział, że czuł to samo co Raziel wiele lat temu. Idealne połączenie z człowiekiem, którego widzi się pierwszy raz. Przepływ myśli, czas zatrzymany w miejscu i tylko te oczy osoby stojącej naprzeciwko.

Pod wpływem nagłego impulsu zrobił krok w przód i złapał mężczyznę za ramię. Spojrzał mu jeszcze głębiej w oczy, co było aż bolesne i powiedział:

- Żyj! Nie daj się zabić, a tym bardziej nie stań się wampirem! Poprowadź swoje życie do końca. Daj sobie szansę na prawdziwe szczęście. Naucz się kochać i pozwól być kochanym - poczuł jak przez jego serce przebiegł nieprzyjemny promień. Umah.... Już prawie zapomniał jak wspomnienie o niej boli. Gdyby nie był taki głupi... Teraz wiedział, że go nie zdradziła, zbyt mocno po prostu wierzyła w swoje siły. A on... żałował, że tak późno zrozumiał jak cenne jest każde istnienie. Wiedział, że do nikogo więcej nie będzie żywił tak ciepłych uczuć.

Nie mogli wyrwać się od tego bolącego spojrzenia. Młody mężczyzna nie miał pojęcia, czemu czuje taką silną więź ze stojącym przed nim wampirem o jakże dziwnym wyglądzie. Nigdy wcześniej nie spotkał się z żadnym z nich z tak bliska. Uścisk na ramieniu palił.

- Kain! - z mroku doszło ich nawoływanie.

Wampir puścił ramię młodzieńca, włożył kaptur i błyskawicznie zniknął w bocznej uliczce żegnając się tylko jednym słowem:

- Pamiętaj!

Z miejsca, w którym stał mógł dobrze obserwować jak z przeciwnej strony zbliża się czterdziestoparoletni mężczyzna. Staje przy młodzieńcu i z niepokojem w głosie pyta:

- Kainie, co tak długo? Czy coś się stało?

- Nie, ojcze.

Po tych słowach, wypowiedzianych bez żadnego nawet zająknięcia, oboje znikają w ciemności.

Jak Raziel mógł to przeżyć... Rozmawiać z nim spokojnie... Przecież to straszne... Ten specyficzny obraz bólu, którego nie da się z niczym porównać.

Przybywając do tego miejsca chyba czuł, że to się stanie. Wiedział przecież, że już się narodził w tym czasie i dlatego z każdym rokiem popadał w większą nostalgię. Ale to już się stało.

Zobaczył także znów swojego ojca. Przeszedł go dreszcz. Pamiętał jego twarz dokładnie pomimo minionych tysiącleci.

Przybrał postać nietoperza i obrał kierunek na twierdzę Sarafan. Wreszcie znów czuł się wolny.

KONIEC