Nosgoth, piękna kraina otoczona pasmami górskimi, oddalona od innych cywilizacji o wiele kilometrów. Kraina, w której życie swe toczą dwie nacje, ludzie i wampiry. Dzień należy do pierwszej z nich, po zapadnięciu zmroku wyłania się ta druga.
Kiedy słońce świeci na niebie życie mieszkańców Nosgoth nie różni się wiele od mieszkańców innych krain. Jednak gdy tylko zacznie się zmierzch wszyscy w popłochu uciekają do swoich domów by pozamykać szczelnie okna i drzwi. Zaczyna się panowanie wampirów. Nie wszyscy ludzie są jednak tak ostrożni. Niektórzy wyruszają nocą na podbój wampirów. Mało komu udaje się wrócić... Nie oznacza to jednak, że mieszkańcy są całkowicie bezbronni. Na ich straży stoi bowiem Zakon Serafinów. Znajduje się tam wielu potężnych wojowników gotowych stanąć w obronie miasta. Kilku kapłanów wyróżnia się siłą i odwagą. Oni to stoją na czele zakonu. Ich sława znana jest nawet poza Nosgoth. Ludność krainy dziękowała Bogu za tak potężną ochronę. Zbroje wojowników z zakonu o charakterystycznych naramiennikach w kształcie skrzydeł, były znane wśród mieszkańców. Jednak dobre czasy dla Nosgoth nie miały trwać wiecznie...
Pewnego dnia pojawił się wampir o ogromnej sile. Udało mu się zebrać wszystkie wampiry w jedną armię z nim jako przywódcą. Postanowił zapanować nad krainą Nosgoth. Pewnej nocy zaatakował więc Zakon Serafinów, ponieważ wiedział, że to on stanowi siłę miasta. Miał rację. I tym razem nawet najpotężniejsi wojownicy musieli ulec jego mocy oraz potędze Soul Reavera, jego miecza. Zginęli wszyscy wojownicy, pokonani zostali nawet przywódcy Zakonu. Mieszkańców Nosgoth ogarnęła trwoga. Tak zaczęły się rządy wampirów i najpotężniejszego z nich. Jego imię brzmiało Kain.
Z jego rozkazu nad Nosgoth zostały wypuszczone kłęby ciemnego dymu, by wampiry mogły panować całą dobę. Ludzi ogarnęła panika. Wampiry urządzały krwawe jatki dzień w dzień, aż z całego potężnego miasta pozostała garstka. Kain postanowił ich oszczędzić, by co jakiś czas mogli dostarczać im rozrywki. Utworzyli oni małe miasteczko na północy. Mijały lata i z czasem Kainowi zaczęło się nudzić władanie nad niezorganizowaną gromadą wampirów. Postanowił więc znaleźć sobie pomocników...
~
Młody mężczyzna leżący na kamienny blacie powoli otwierał oczy. W sali panował półmrok. W pewnej chwili gdzieś nad nim rozległ się głos:
- Witaj Razielu, mój pierworodny!
Chłopak otworzył już oczy i spojrzał w stronę, z której dochodził głos. Zobaczył tam wysokiego mężczyznę o długich białych włosach i jarzących się żółto oczach, ubranego w czerwono-czarną zbroję. Obok niego stał jeszcze ktoś. Nosił długą szarą koszulę z dziwnym znakiem na piersi. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był jednak dość młody, na pewno nie skończył jeszcze trzydziestu lat. Ten pierwszy za to wyglądał tak, że jego wieku po prostu nie dałoby się określić. Był ponadczasowy.
- Kim ja jestem? - zapytał się młodzieniec, który przed chwilą się obudził.
- Jesteś moim generałem, pierwszym i najważniejszym, a twoje imię brzmi Raziel. Ja jestem Kain. - odpowiedział mu tamten.
- A więc jesteś moim panem?
- Zgadza się.
- Nie przywitałem się odpowiednio. Witaj Kainie, mój władco! - mówiąc to Raziel spróbował się podnieść, ale momentalnie padł na posłanie.
- Cieszy mnie twoje zachowanie, ale radzę ci na razie się nie podnosić. - powiedział Kain.
- Jestem takie słaby...
- Wiem, ale już niedługo to się zmieni. Genof, - odwrócił się w stronę człowieka stojącego obok, - idź i przynieś dla Raziela posiłek.
- Oczywiście panie. - odparł tamten i wyszedł z pomieszczenia.
- Kim jest ten człowiek? - zapytał się Raziel.
- To medyk. Pomagał przy twoich narodzinach.
- Jak to: narodzinach?
- Kiedyś już żyłeś i zginąłeś. Ja odnalazłem twoje ciało i duszę, a następnie ponownie je złączyłem. Dzięki mnie otrzymałeś nowe życie.
- Nie do końca rozumiem, ale nie ważne. Kim byłem wcześniej?
- Nie wiem. Prawdopodobnie wojownikiem lub kimś kto ciężko pracował fizycznie. Wskazuje na to twoja budowa.
Raziel obrócił lekko głowę i spojrzał na swoje umięśnione ramiona. Kain miał rację.
W tym momencie wszedł Genof niosąc na tacy naczynie z czerwonym płynem i szklankę. Postawił ją na stoliku, a następnie nalał trochę zawartości karafki do szklanki, by po chwili podać ją Razielowi do wypicia.
- Przecież to krew! - wykrzyknął Raziel.
- Zgadza się. - odparł Kain. - Ale nie ma czemu się dziwić, skoro jesteśmy wampirami.
- Co... ?!
- Tak, tak. My dwaj jesteśmy, ale on to zwykły człowiek - tu wskazał na swojego pomocnika. - Genof, pokaż mu.
Mężczyzna przyniósł z drugiego pokoju przedmiot, który podobny był do lustra, jednak obraz jaki przedstawiał był mniej wyraźny. Następnie umieścił go naprzeciw twarzy Raziela.
- A więc to ja... ? - Raziel zobaczył w lustrze oblicze młodego, około dwudziestoletniego mężczyzny. Miał strasznie bladą cerę, czarne usta i włosy, które zachodził na oczy o takich samych żółtych tęczówkach jak jego pana, Kaina. Kiedy rozchylił wargi ujrzał rząd białych zębów z charakterystycznymi wydłużonymi kłami. Po przekręceniu lekko w bok głowy dostrzegł wystające spod rozwichrzonych włosów spiczaste uszy.
- Wypij więc - powiedział Kain przytrzymując przed Razielem naczynie z krwią. - Posmakuj swojego nowego życia.
Raziel uniósł rękę i wziął od niego naczynie, a następnie podniósł się powoli na tyle, na ile był w stanie. Spojrzał na zawartość szklanki. Czerwony płyn wydzielał charakterystyczny zapach, ale Raziela on wcale nie odtrącał, wręcz przeciwnie. Przyłożył wargi do brzegu naczynia i wypił pierwszy łyk. Smak krwi był dla niego zarazem cierpki i słodki. Po przełknięciu czuł jak płyn wlewa w niego życiodajne siły. Nie zastanawiając się długo wypił pozostałą zawartość do dna.
- Widzę, że początkowa niechęć minęła - powiedział Kain uśmiechając się.
- Tak. Nie sądziłem, że krew tak smakuje.
- Dla nas, dla wampirów krew ma tak doskonały smak. Zwykli śmiertelnicy czują do niej odrazę.
- Czy krew to nasze jedyne pożywienie?
- Tak. Tylko i wyłącznie krew, ale za to różnego rodzaju. Przede wszystkim krew ludzi. Mało ich w tych czasach, ale ja mam swoje specjalne zapasy. Następnie krew zwierząt, gorszego gatunku, ale gdy zajdzie taka potrzeba można skorzystać i z niej. W ostateczności jest jeszcze jeden rodzaj. Krew wampirów. Nie jest zbyt dobra, połączenie przeróżnych gatunków i smaków, ale w ostateczności zawsze coś.
- Dla mnie to i tak nie ma różnicy.
- Na razie Razielu, na razie! Zapomniałem jeszcze dodać o najlepszej krwi. Mianowicie największym smakołykiem dla nas, najbardziej pożądanym i uwielbianym jest krew młodej dziewicy. W czasach obecnych jednak bardzo rzadko mamy okazję spożywać tak wyborną krew. Ludzi jest coraz mniej, kobiety potrzebne są by ich gatunek przetrwał, a więc naprawdę nieczęsto delektujemy się tym rodzajem krwi.
- Nie dziwię się.
Raziel wstał, tym razem nie sprawiło mu to kłopotu. Podszedł do okna i wyjrzał przez nie.
- Czemu jest tak ciemno? - zapytał się.
- To te chmury. Dawno temu kazałem je wypuścić, abyśmy przez cały czas mogli przebywać na dworze. Światło słoneczne jest dla nas wampirów zabójcze. - wyjaśnił Kain.
- Rozumiem. Co to za miejsce, w którym się znajdujemy?
- Krain Nosgoth, obecnie jesteśmy w budynku zwanym Sanktuarium bądź też Kolumnami. Jest sercem Nosgoth.
- A ten budynek za murem? Z taką kamienną tablicą w środku?
- To Grobowiec Serafina, w jego podziemiach znajdują się szczątki wojowników Zakonu Serafinów, który kiedyś bronił Nosgoth, a następnie został pokonany przeze mnie. Mężni byli z nich wojownicy, postanowiłem więc oddać im przez to pewnego rodzaju szacunek. Ludzie żyjący za tamtych czasów wybudowali tę kryptę. Postawili również ten kamień z wypisanymi na nim różnymi śmiesznymi rzeczami. Ech, ci ludzie!
- Hm, ciekawe to co mówisz. - Raziel spojrzał na niebo. - Wydaje mi się, że zaczyna padać deszcz.
- Jeśli to prawda, radzę ci odejść od okna. Woda również jest dla nas zabójcza.
- Czy coś jeszcze oprócz wody i światła?
- Chyba nie. Te są najważniejsze. A teraz chodź ze mną, pokaże ci Nosgoth.
Najpierw Kain oprowadził Raziela po Sanktuarium. Pokazał mu główne pomieszczenie budynku, salę z tronem otoczonym kolumnami. Od niej właśnie wzięła się druga nazwa obiektu. Potem udali się w inne części twierdzy. Budowla była ogromna, składała się z wielu pomieszczeń i labiryntów korytarzy. Raziel miał problemy z zapamiętaniem drogi, ale Kain zapewniał go, że to wszystko ma logiczną całość i na pewno już niedługo nie będzie się gubić.
Kiedy deszcz przestał padać wyszli na mokre ulice Nosgoth. Buty zrobione ze specjalnej skóry chroniły ich stopy przed zabójczą dla nich wodą. Tak naprawdę to nie było za bardzo co oglądać. Zrujnowane domy i zagrody to wszystko co mogli podziwiać. Pustka to jedyne co Raziel czuł na ten widok. Podszedł bliżej domu, który stał przy drodze. Niegdyś stabilne drzwi teraz ledwo trzymające się zawiasów, ukazywały wnętrze domu. W środku panował mrok, ale Raziel dzięki swemu wampirzemu wzrokowi mógł dostrzec więcej. To, co zobaczył, sprawiło że odwrócił się pośpiesznie i wrócił do Kaina. Wolałby zapomnieć to, czego przed chwilą doświadczył, ale wiedział, że i tak będzie więcej. Zapachy śmierci i krwi stały się jego towarzyszami w momencie, kiedy przed kilkoma godzinami otworzył oczy. W środku chaty znajdowały się trzy zmasakrowane ciała. Przy drzwiach mężczyzny, a pod przeciwległą ścianą kobiety i dziecka, których zapewne chciał ochronić. Mieli na sobie wiele ran, ale najbardziej rzucały się w oczy wyżarte jamy na ich szyjach. "I ja jestem jednym z takich...", myślał Raziel. Kain spojrzał mu w oczy i powiedział:
- Musisz przywyknąć. Zapewne jeszcze nie raz spotka cię taki widok, a nawet gorszy. Chociaż muszę przyznać, że to co robią moi poddani nie zawsze mi się podoba. Te rzezie nie były konieczne, ale chcieli po prostu skorzystać z wolności. Nie pomyśleli jednak o przyszłości. Teraz chodzą głodni, a jesteśmy przecież nieśmiertelni.
Raziel nic nie odpowiedział, tylko szedł za swoim panem ze spuszczoną głową. Jak na razie nie miał ochoty na rozglądanie się. W pewnym momencie Kain rzekł:
- Zaraz zobaczysz coś, co powinno poprawić ci humor. Najpiękniejsze miejsce w całym Nosgoth i jednocześnie najbardziej niebezpieczne. Zwą je Otchłań lub Jezioro Śmierci. Sam nie wiem skąd wzięła się ta druga nazwa. No ale proszę, już doszliśmy.
Widok, jaki roztoczył się przed nimi sprawił, że pod Razielem ugięły się kolana. Był to kanion o okrągłym kształcie, z którego górnych krawędzi spadała woda o szmaragdowym kolorze. Podszedł do końca występu skalnego, który znajdował się prawie na środku. Odchodziły od niego trzy mosty łączące go z pozostałymi ścianami. Raziel spojrzał w dół. Zakręciło mu się w głowie i w ostatniej chwili odsunął się od krawędzi. Kilkaset metrów pod nim znajdował się potężny wir, który oznaczał środek jeziora. Raziel odetchnął parę razy i ponownie spojrzał w otchłań.
- Miałeś rację - zwrócił się do Kaina. - Piękne i zabójcze.
- Tak, a do tego niewytłumaczalne. Skąd ta woda się tutaj bierze i gdzie ten wir ma koniec. Wygląda jakby cały czas woda przelatywała do jakiegoś poziomu znajdującego się niżej, ale nie sądzę by była to prawda.
- Nie wiem co tu w ogóle jest prawdą.
- Ach Razielu, Razielu! - Kain zaśmiał się. - Nie tylko ty. Ale spójrz teraz przed siebie. Most, który widzisz prowadzi do miejsca, gdzie będzie znajdowała się twoja twierdza. Twoja i twojego klanu.
- Jak to mojego klanu?
- No bo widzisz Razielu. Przyznam się bez zbędnego kręcenia, że rządzenie tą bandą wampirów stało się dla mnie męczące. Dlatego też stworzyłem ciebie.
- Co...?
- Ale nie martw się. Nie będziesz sam. Już niedługo stworzę twoich braci i pomiędzy was podzielę tę zgraję. Może wam uda się ich trochę uspokoić. Poza tym przyznam jeszcze, że brakowało mi towarzystwa. Te niewychowane wampiry nie są na moim poziomie, a ludzie... hm... oni się mnie boją. A mój medyk, chociaż jest człowiekiem inteligentnym to po prostu nie zawsze mamy o czym rozmawiać. Chociaż widzę, że na razie trudno ci zaakceptować rzeczywistość, wiem, że już niedługo to się zmieni i wtedy będzie nam się przyjemnie żyło.
- Może i tak. - Raziel spojrzał na dwa pozostałe mosty i zapytał: - A one dokąd prowadzą?
- Ten po prawej zawiedzie cię do miasta ludzi, natomiast drugi do Spopielonej Wioski, tak obecnie nazywa się to miejsce.
Kiedyś była tam większa osada ludzka.
- Czy pójdziemy teraz do mojego klanu?
- Nie, to niespodzianka. Kiedy skończą go budować wtedy ci pokażę.
- Wracamy zatem do Sanktuarium?
- Chyba tak, bo bardziej nie będziemy odwiedzać ludzi. - Kain zaśmiał się. - Damy im dzisiaj spokój.
Raziel spojrzał jeszcze raz na urzekający wir i podążył za Kainem w drogą powrotną.
~
Mijały miesiące, Kain tak jak obiecał stworzył Razielowi braci. Byli to kolejno Turel, Zephon, Melchiah, Rahab, Malek i Dumah. Po przebudzeniu zachowywali się tak jak Raziel, ale z czasem, jak również i on, przyzwyczaili się do bytu wampirów. Wszyscy mieli również żółte oczy, a z czasem ich włosy niezależnie od wcześniejszego koloru stawały się czarne. Wedle wcześniejszych słów Kaina wampiry zostały podzielone między jego generałów. Powstało siedem klanów: Razielim, Turelim, Malekim, Melchiahim, Dumahim, Zephonim i Rahabim. Sanktuarium zmieniło nazwę na Sanktuarium Klanów, a w sali tronowej na ścianach zawisły sztandary przedstawiające symbol każdej rzeszy. W Nosgoth zaczęło się robić ciekawiej, jednak Kainowi i tak szybko się to wszystko znudziło. Osądził, że ich siła jest za mała i zapragnął to zmienić. Po rozmowach z medykami, których przybyło kilku, okazało się, że jest to możliwe. Wtedy zaczęły się mutacje...
~
Zawsze pierwszy Kain przechodził poszczególne zmiany, a następnie jego generałowie. Z czasem coraz mniej zaczęli przypominać ludzi. Cera stawał się jeszcze bledsza, zwiększała się siła, ich palce u rąk zmieniły się w trzy twarde, ostre i wytrzymałe pazury, a stopy przekształciły się w coś na kształt kopyta o wydłużonym, ostro zakończonym kształcie. Dążyli do ideału. Wampiry z poszczególnych klanów również ulegały mutacji, ale u nich nie była ona tak dokładnie przeprowadzana, w większości były to eksperymenty. Doszło do tego, że przynależność do klanu można było rozpoznać po wyglądzie. Generałowie Kaina z zewnątrz stali się dość podobni do siebie, nosili również bardzo podobne ubrania. Czarne obcisłe spodnie ze skóry, specjalne metalowe buty, ręce do ramienia owinięte skórzanymi pasami, a na barkach coś w rodzaju zbroi. Prawy naramiennik zawsze bardziej rozbudowany, wystawał spod niego sięgający kolan sztandar klanu. U każdego z nich złote oczy okolone ciemną obwolutą i czarne usta wybijały się na tle białej cery. Wszyscy mieli również dość długie włosy w kolorze sadzy. Jedynie Melchiah był łysy. Ogólnie sprawiali niesamowity widok. Z czasem również można było zauważyć kto wybija się na tle grupy. Raziel, Turel i Malek byli silniejsi od pozostałych braci, cechowała ich także duża inteligencja. Również ich klany były najsilniejsze. Jednak oni starali się tego nie zauważać. Byli siedmioma braćmi, generałami Kaina, stali na równi. Chociaż Raziel czasami musiał w duchu przyznać, że najlepiej czuł się właśnie w towarzystwie Maleka i Turela, oni byli jego przyjaciółmi, ufał im i wiedział, że oni to samo czują względem niego. Ale spokojny żywot nie może trwać wiecznie...
~
Pod drzwiami od sali tronowej w Sanktuarium Klanów stał Raziel, a obok niego czterdziestoletni mężczyzna. Był to Najen, jego medyk, odpowiedzialny za kolejne mutacje. W jego rodzinie funkcja ta dziedziczona była z ojca na syna, nie powinno więc nikogo dziwić to, że był on wnukiem Genofa. Najen patrzył na Raziela z dumą i myślał o tym, ile już udało mu się osiągnąć, oraz o tym, co jeszcze będzie mógł zrobić. Myślał o przyszłości, o łasce jaką zapewne zdobędzie u Kaina. Martwiło go tylko jedno, a mianowicie nie posiadał on syna, któremu mógłby przekazać pałeczkę. Jednak uśmiech wystąpił na jego twarzy. Zawsze tak było, kiedy przypominał sobie swoją córeczkę. Chociaż miała dopiero dziesięć lat, już ciągnęło ją do wiedzy, a zawód jaki wykonywał jej ojciec wydawał jej się szalenie ciekawy. Najen bardzo kochał swoją rodzinę i żałował, że może spędzać z nimi jedynie dwa dni w tygodniu. Wiedział jednak, że dzięki pracy u Kaina on i jego rodzina są nietykalni, wampiry nie mogą ich zaatakować, chyba że zaryzykowałyby zwrócenie na siebie gniewu Kaina.
- Jak się czujesz, panie? - zapytał.
- Jestem jednocześnie podekscytowany i zdenerwowany tym, jaka będzie reakcja na nie Kaina, Najenie. - odparł Raziel. Miał on zawsze bardzo dobre stosunki ze swoimi medykami. Pierwszym był Genof, następnie Jendry, jego syn, a teraz Najen, syn Jendry'ego. Widział podobieństwo charakterów i sposobu myślenia. Znał ich bardzo dobrze, wiedział wszystko o ich rodzinach i zmartwieniach. O kłopocie Najena dotyczącym następcy również Na razie jednak nie myślał o tym, przecież jego i Najena czeka jeszcze wiele lat współpracy, a przynajmniej miał nadzieję, że tak będzie. Ostatnia mutacja, jaką przeszedł, była dużym krokiem naprzód. Liczył na uznanie Kaina dla siebie i Najena, wiedział, że zawsze był jego ulubionym generałem. Przez ostatnie dwa miesiące Raziel nie spotykał się ani z Kainem, ani z żadnym z braci. Jedynym jego towarzyszem był Najen. Było to konieczne, ponieważ eksperyment niósł duże ryzyko i nie wiadomo było, czy się powiedzie. Na szczęście jednak wszystko poszło idealnie. Z drugiej strony Raziel chciał sprawić niespodziankę swoją najnowszą mutacją.
- Już pora, mój panie - powiedział nagle Najen.
Raziel zaczerpnął kilka oddechów, a następnie powiedział strażnikom przy drzwiach, by je otworzyli. Wykonali jego rozkaz i Raziel ujrzał na wprost siebie Kaina siedzącego na tronie, a na okrągłym placu przed nim stali pozostali generałowie. Głowy wszystkich zwróciły się w jego stronę.
- Powodzenia! - usłyszał cichutki głos Najena.
Odetchnął głęboko po raz kolejny i zdecydowanym krokiem wszedł do sali. Najen podążył za nim, jednak stanął z tyłu obok strażników. Zdziwienie na twarzach zgromadzonych rosło. Raziel stanął na środku palcu, spojrzał prosto w rozszerzone oczy Kaina, a następnie uklęknął. Chwila oczekiwania wzmogła się. Raziel wyprostował plecy i rozłożył je; skrzydła - swój nowy dar. Najpierw lewe, następnie prawe. Oczy Kaina otwierały się coraz szerzej. W pewnej chwili wstał i podszedł do Raziela. Ruchem ręki nakazał mu powstać. Raziel uczynił to i czekał. Czuł na sobie badawczy wzrok wszystkich zebranych. Miłe zaskoczenie na twarzach Turela i Maleka, zazdrosne spojrzenia pozostałych. Wiedział, że dwóch jego najbliższych przyjaciół zawsze będzie po jego stronie.
- Piękne, bardzo piękne - mówił Kain dotykając delikatnej błony. - Ale stworzone bez mojej zgody! - krzyknąwszy to wbił swoje pazury w plecy Raziela, a następnie rozorał błonkę wyrywając chrzęstny szkielet budujący skrzydła. Z piersi Raziela wydobył się pełen bólu okrzyk, a następnie padł on na podłogę.
- Zabrać go! - beznamiętnie rozkazał Kain.
Zephon i Rahab bez zastanowienia podbiegli do Raziela i chwycili go za ramiona. W tym momencie Raziel zrozumiał, że niesłusznie oceniał pozostałych braci. Nie tylko na twarzach Turela i Maleka zobaczył szok i zawód, u Melchiaha i Dumaha dostrzegł podobne uczucia. Pojął wtedy coś, co powinien już dawno zauważyć. Mianowicie że w grupie słabszych generałów również jest podział. Zephon i Rahab byli najbardziej pozbawieni uczuć ze wszystkich. Kiedy trzymali Raziela on zobaczył w ich oczach radość, radość z tego, że najsilniejszy z nich został pokonany.
- Co mamy z nim zrobić? - zwrócili się do Kaina.
- Wrzućcie go do Otchłani - usłyszeli pozbawioną wyrazu odpowiedź.
Raziel milczał. Nie mógł zrozumieć jak to wszystko się stało. Jeszcze kilka minut temu widział wspaniałą przyszłość, a parę sekund odmieniło ją całkowicie. Ból, jaki czuł w tej chwili nie pozwolił mu nawet na sprzeciw. Pozwolił się wolno prowadzić. Najpiękniejsze miejsce w całym Nosgoth miało stać się jego grobem. Kiedy mijał Turela zauważył jak przyjaciel bezradnie opuszcza głowę. Chociaż był on naprawdę silny, nic nie znaczył wobec potęgi Kaina.
Piękne i zabójcze, pomyślał Raziel, kiedy jego oczom ukazało się Jezioro Śmierci. Tym razem druga nazwa pasowała idealnie. Rahab i Zephon zaciągnęli go prawie nad samą krawędź. Szum, jaki robiły tony spadającej wody potęgował jeszcze strach.
Ponieważ Raziel bał się, po raz pierwszy w swoim dość długim życiu wampira. Reszta braci ustawiła się z tyłu. Po kilku minutach przyszedł Kain. Stanął nad krawędzią i spojrzał w dół. Raziel wiedział, że jest to jedyny widok, który wywołuje u Kaina coś na kształt przerażenia, widział to w jego oczach. Ciągle nie wiedział, czemu Kain kazał go zabić, zadał więc jedno proste pytanie:
- Dlaczego?
- Ponieważ przeciwstawiłeś się mojej woli - odpowiedział Kain po chwili.
- Jak to?
- Nie pamiętasz. To zawsze ja pierwszy przechodziłem mutacje, a następnie wy.
Raziel nic nie odpowiedział. Dla niego nie był to odpowiedni powód. Zapewne chodziło o to, że Kain bał się stracić władzę, a poprzez swoje skrzydła Raziel bardzo się rozwinął. Jednak nawet nie pomyślał o tym, by wystąpić przeciwko Kainowi.
Minęły dwie minuty pełne niepokoju, strachu i ciszy, zakłócanej jedynie przez szum wodospadu.
- Wrzućcie go. - Kain przerwał ją dokonując wyroku.
Raziel już od jakiegoś czasu widział na twarzach Zephona i Rahaba podniecenie, które w tym momencie sięgnęło szczytu. Reszta braci stała ze spuszczonymi głowami. Kain spoglądał gdzieś przed siebie zamyślonym wzrokiem. Kolejna chwila ciszy. I krzyk Raziela lecącego na spotkanie przeznaczenia. Rozdarte skrzydła powiewały na jego plecach, opóźniły jedynie o parę chwil moment zetknięcia się ze śmiercią. Wir zbliżał się nieubłaganie, aż wreszcie woda całkowicie pogrążyła Raziela. Krzyk umilkł. Cisza, jaka zapadła, była prawie namacalna. Kain odwrócił się i zaczął iść w stroną Sanktuarium, Rahab i Zephon podążyli za nim. Turel, Malek, Dumah i Melchiah nie wykonali najmniejszego ruchu. Kain nic im nie powiedział, rozumiał, chociaż to wszystko stało się z jego rozkazu. On również miał uczucia, ale wiedział, że musiał tak postąpić, by dać innym przykład. A poza tym nikt nie może odebrać mu władzy.
~
Ból... wszechogarniający, taki, którego nie można się pozbyć. Ból, który obejmuje ciało i duszę, niekończący się. Ból, jaki człowiek czuje tuż przed śmiercią, tu ciągnący się do wieczności. To właśnie czuł Raziel, kiedy opadał na dno Jeziora Śmierci. Woda powoli wyżerała mu najpierw skórę, a następnie organy wewnętrzne. Myśli ledwo docierały do jego głowy, miał wrażenie, że mijają wieki, ale ból ciągle był taki sam. Przed oczami przelatywały mu obrazy z życia jako wampira oraz inne, których nie znał, zapewne z wcześniejszego żywota. "Kiedy to wreszcie się skończy", krzyczał w myślach Raziel. To jedyne na co był w stanie się zdobyć. Nagle wokół niego zapanował błogi spokój. Ból powoli ustawał, woda zniknęła. Raziel leżał na dnie jakiejś pieczary. Kiedy jego zmysły wróciły do normalnego stanu zaczął powoli wstawać. "Czyżbym nie żył?", zastanawiał się. Spojrzał na swoje ręce a potem w dół na resztę ciała. "Nie! Czy ja teraz jestem?" Jego ciało przybrało niebieski kolor, składało się jedynie z kości i mięśni, oczy stały się świecącymi jamami, włosy trochę się skróciły i została też wyżarta dolna szczęka. Na nogach i rękach pozostały części ubrania. Zauważył leżący obok niego sztandar ze znakiem Razielimu. Podniósł go i zawinął sobie wokół ramion i twarzy tak, że sięgał połowy ucha zasłaniając puste miejsce po dolnej szczęce. W tym momencie usłyszał słowa:
- Jesteś godny.
Raziel rozejrzał się wokół siebie, ale nie zauważył nikogo, kto mógłby wypowiedzieć te słowa. Podniósł głowę i zobaczył snop jasnoniebieskiego światła o kształcie leja.
- To stamtąd przybyłeś Razielu - tajemniczy głos odezwał się ponownie. - Z dna Jeziora Śmierci.
- Domyślam się, Jezioro Śmierci to ostatnie co pamiętam. Ale jakim cudem ja jeszcze żyję? - zapytał Raziel nie bardzo wiedząc dokąd ma się zwracać.
- To ja sprowadziłem cię ponownie do życia.
- W jakim celu i, przede wszystkim, kim ty tak jesteś?
-Możesz nazywać mnie Starszym. Jestem kimś w rodzaju boga sprawującego pieczę nad Nosgoth. Dlatego nie widzisz mnie, ale za to mogę przemawiać do ciebie bez względu na to, gdzie się znajdujesz. To, że wróciłem cię do żywych, przyniesie korzyści dla nas obojga.
-A mianowicie?
-Zemsta Razielu! Zemsta na Kainie. Czy nie chcesz odwdzięczyć mu się za to, co ci zrobił?
-Oczywiście, ale co ty na tym zyskasz?
-Moja męka trwająca wieki dobiegnie końca!
-Nie rozumiem.
-Wyjaśnię ci więc pokrótce. Przez całą moją egzystencję żywiłem się duszami z Nosgoth. Lecz pewnego dnia zjawił się Kain. Za jego rządów zginęły tysiące ludzi. Wtedy miałem prawdziwą ucztę! Po pewnym czasie Kain zauważył, że zostało ich strasznie mało, zabronił więc urządzania ciągłych rzezi. Ale nie to jest tu problemem. Chodzi o to, że wymordowano około dziewięćdziesiąt procent ludności. Ta ilość, która pozostała nie jest w stanie mnie wyżywić! Zgony zdarzają się dość rzadko. Małe społeczeństwo znajduje coraz to lepsze sposoby obrony. Śmierć z powodu chorób lub ze starości oczywiście następuje również, ale w jakich ilościach! Zabij więc Kaina, a również i moja zemsta się dopełni, uzyskam wreszcie spokój. Wrócą dobre czasy Nosgoth!
-Rozumiem się, ale jak mam tego dokonać, będąc żałosną formą, jaką się stałem! - Raziel padł na kolana i oparł dłonie na ziemi. - Jestem zniszczony! - krzyknął rozpaczliwie.
-Jesteś odrodzony - odpowiedział spokojnie Starszy. - Postać, jaką masz teraz nie jest aż taka najgorsza. Zachowałeś swoją dawną siłę, a pokonując braci zwiększysz ją jeszcze bardziej.
-Jak to pokonując moich braci?
-Już niedługo przekonasz się, co miałem na myśli. A teraz ruszaj mój Pożeraczu Dusz, mój Aniele Śmierci.