Trwa magiczna operacja o najwyższym priorytecie; początek nowej ery...Kiedy zajdzie taka potrzeba wystarczy jedno słowo, aby cała planeta została skąpana we krwi.
Strażnik wpatrywał się w odmęty Zwierciadła napawając się widokiem wszechogarniającej krwi. Stał już tak od kilkunastu minut przeprowadzając codzienne oględziny zdobyczy ostatnich miesięcy. Znużony powtarzającymi się scenami - wampirami nabijanymi na pale - w końcu odwrócił wzrok od studniopodobnego lustra i rozejrzał się po komnacie. Pomyślał sobie, że ta sala idealnie oddaje przekleństwo, na jakie od zawsze skazany był Krąg - samotność. Położona w najgłębszych czeluściach Twierdzy była pogrążona w wiecznym mroku, pomyślana tak, aby odizolować przebywających w niej od otaczającego ich świata. Było to wysokie, okrągłe pomieszczenie i jego jedynym oświetleniem było światło rzucane przez tajemniczą substancję płynącą wewnątrz małej studni znajdującej się pośrodku sali, a także blask świec poustawianych wzdłuż krawędzi owego naczynia. Jedynym wyjściem z komnaty były wysokie, drewniane drzwi. Po jej obu stronach strop sali podpierały dwie, bogato rzeźbione kolumny.
Przy studni stało pięć osób - pięciu członków Kręgu - i wpatrywało się w odmęty dziwnej materii płynącej wewnątrz naczynia. Dla zwykłego człowieka była ona niczym więcej jak tylko przezroczystą wodą, jednak Strażnicy potrafili wywoływać na niej obrazy wydarzeń rozgrywających się w całym Nosgoth, dzięki czemu utrzymywali łączność z krainą.
Jeden z czarowników przy studni - starzec z długą brodą i purpurowym płaszczem z kapturem - przestał w końcu podziwiać salę i powrócił do oględzin ich dzisiejszych zdobyczy. Obraz w Zwierciadle przedstawiał wzgórze oświetlone blaskiem zachodzącego Słońca.
Wzgórze roiło się od pali z ponabijanymi na nie wampirami.
Między palami, przechadzali się ich oprawcy - wysocy rycerze w lśniących zbrojach, zwani Sarafanami. Ich ofiary krzyczały w agonii, rzucały się i skrzeczały byle tylko uniknąć losu swoich współbraci, jednak każdy z nich wiedział, że to daremne próby.
Bractwo Sarafanów słynęło z dobrze wykonywanej roboty.
Wpatrujący się w Zwierciadło Strażnicy, spojrzeli po sobie. Potrafili porozumiewać się bez słów. Uznali, że są zadowoleni z bilansu zdobyczy tamtego dnia i że wystarczy na dzisiaj. I już mieli odejść od studni, gdy nagle wrota komnaty otworzyły się z hukiem, rozświetlając wnętrze sali. Stanął w nich kolejny Strażnik. Jego towarzysze chcieli go zapytać, co się stało....I nagle jego brzuch przeszyło ostrze miecza, rozbryzgując krew na kamiennej posadzce. Mężczyzna padł na ziemię. Zza jego ciała, czarownicy ujrzeli olbrzymią postać, dzierżącą ociekający krwią miecz. Postać wkroczyła do komnaty i przeszła nad ciałem swojej ofiary. I wtedy członkowie Kręgu krzyknęli z przerażenia, bo już wiedzieli, kim jest nieproszony gość.
A raczej, czym.
Wampirem.
Ich krzyk wypowiadał to samo słowo:
- Malek!
~
Przez korytarze Twierdzy, niczym czarna błyskawica, biegł rycerz. Jego postać oświetlał blask światła słonecznego rzucanego przez witraże na ścianach. Witraże te przedstawiały wielkie postacie, nieco podobne do Aniołów, dzierżącymi wbity w ziemię miecz. Jednak rycerz nie mógł się zatrzymać ani na chwilę, aby je podziwiać.
Musiał zdążyć. Musiał...
~
Wampir rozejrzał się po sali. W zimnych oczach nie było ani krztyny litości. W jego dłoni pojawił się nagle świetlisty dysk. Stwór rzucił go w jednego ze Strażników - kobietę, - która zdążyła raz jeszcze wykrzyknąć słowo "Malek!" zanim pocisk trafił ją w głowę i rozpłatał czaszkę na pół.
Jej pozostali czterej towarzysze cofnęli się pod ścianę. Wampir błyskawicznie przeszedł całą długość komnaty i zbliżył się do swoich ofiar. W jego garści pojawiła się następna broń - błękitna strzała. Stwór rzucił nią w następnego członka Kręgu. Ciało tej młodej kobiety zostało przeszyte przez pocisk, który zniknął w powietrzu, nie dolatując nawet do ściany. Zanim zwłoki zwaliły się na ziemię, następny Strażnik - tym razem mężczyzna - w panice rzucił się do drzwi. Wampir jednak, wykonał zręczny obrót i wyciągnął rękę z mieczem na całą długość. Ostrze ścięło głowę mężczyzny, która potoczyła się po podłodze. Stwór błyskawicznie przybrał następną pozycję: wyciągnął lewą rękę w stronę dwóch ostatnich Strażników. Na jego dłoni pojawiła się szkarłatna kula, która nanosekundę później trafiła kolejną ofiarę prosto w pierś i przygwoździła ją do ściany.
Został jeszcze jeden. Starzec ze szkarłatnym kapturem.
Wampir zbliżył się do niego, jakby napawając się tą chwilą. W świetle z korytarza, mężczyzna mógł zobaczyć jego ciemną skórę, spiczaste uszy i twarz wykrzywioną w koszmarnym uśmiechu.
Nie. - pomyślał. - Nie poddam się. Był Strażnikiem Energii. Nie mógł się poddać.
Skupił w sobie całą odwagę, jaka w nim jeszcze została, ostatnie rezerwy. Poczuł jak uspokajająca moc Filarów przepływa przez jego ciało. W jego dłoniach pojawiły się różnokolorowe pociski energii.
A więc dobrze wampirze. Zobaczymy czy ty i twoja rasa jesteście jak potężni jak o was mówią.
Wyciągnął ręce i wystrzelił pociski. Jednak, ku jego zaskoczeniu i przerażeniu zniknęły one kilka metrów przed wampirem, nie wyrządzając mu żadnej krzywdy. Potwór zaśmiał się szyderczo. Starzec zrozumiał, że ma jeszcze tylko jedną szansę na przeżycie. Otworzył usta i krzyknął z przerażeniem:
- Malek!!!
- Wzywaj swoje psy! - wampir odezwał się po raz pierwszy. - Będą mogły zeżreć twoje zwłoki! - dokończył i rzucił w starca kolejny pocisk.
~
Rycerz minął ostatni zakręt. U końca korytarza, w oddali połyskiwały wrota Sali Zwierciadła. W tym momencie usłyszał krzyk, wypowiadający jego imię, a następnie szydercze obelgi wampira. Przerażony, puścił się biegiem do drzwi.
~
Starzec padł na ziemię. Wampir otworzył usta i w tym momencie z ciałem ofiary stało się coś dziwnego. Zaczęło się całe trząść i nagle strumienie czerwonej krwi jakby się "oddarły" od niego i podążyły wprost do paszczy stwora. Upiorna kreatura przez krótką chwilę napawał się pożywieniem... I nagle wyczuła zagrożenie. Było realne. Było blisko. Natychmiast skończyła posiłek i użyła jednej ze swoich wielu zdolności - stała się niewidzialna. Cofnęła się pod ścianę koło drzwi i w tym samym momencie do komnaty wbiegł Sarafan Malek. Zdyszany rycerz rozejrzał się po pomieszczeniu. Zrozumiał, że się spóźnił... I gdy ta straszna świadomość dotarła do niego, wampir zmaterializował się za jego plecami i uderzył rękojeścią miecza w hełm...
~
Minęło niewiele czasu, choć Malekowi wydawało się, że całe wieki. Gdy się obudził, natychmiast zdał sobie sprawę gdzie jest i co tu robi. Powinien się tego spodziewać...
Znajdował się w komnacie tak mrocznej, że jedynymi rozróżnialnymi w ciemnościach elementami był złoty krąg wyrzeźbiony na posadzce i dwie kolumny po jego obu stronach, z których zwieszały się łańcuchy. Do tych właśnie łańcuchów był przykuty Malek tak, że wisiał dokładnie nad środkiem kręgu. Sam krąg był istnym arcydziełem - był on złotego koloru i podzielony na trzy warstwy, każda była mniejsza od poprzedniej i była umieszczona bliżej środka sali. Na każdej warstwie były wyrzeźbione znaki i symbole w jakimś tajemniczym języku. Dokładnie nad najmniejszą warstwą wisiał Malek. Zdał sobie sprawę, że nie ma na sobie zbroi i jest całkowicie nagi. Z wysiłkiem podniósł głowę i ujrzał przed sobą szczyt jakiegoś podium czy może schodów. I na szczycie ujrzał tego, kogo się spodziewał ujrzeć.
Mimo, że znał go od dawna nigdy nie potrafił przyzwyczaić się do jego dziwnego wyglądu. Bowiem człowiek ten, miał na sobie ciemny płaszcz i wystające z niego najprawdziwsze kości. Wystawały mu na piersi - tworząc coś na kształt splotu - na nogach, rękach, wszędzie... Jego twarz, przypominała obnażoną ze skóry i mięśni czaszkę - była to tak zwana Głowa Śmierci - cała jego postać wyglądała jak szkielet.
Musi być ze mną naprawdę kiepsko, skoro on tu przyszedł - pomyślał Malek.
- Sarafanie Maleku - zaczęła tajemnicza postać. - Zostałeś tu sprowadzony pod zarzutem dopuszczenia do zagłady niemal całego Kręgu. Co masz na swoje usprawiedliwienie?
Malek próbował coś powiedzieć, wyjaśnić mu, co się stało tuż przed napaścią tego wampira na Krąg... Ale z jego ust wydobył się tylko niezrozumiały jęk, zduszony przez ból łańcuchów wrzynających się w skórę.
- A więc zostajesz przeklęty - wznowił monolog szkielet. - Twoją karą nie będzie jednak śmierć... Będzie nią życie.
W tym momencie z niewidocznych rejonów komnaty poszybowały w stronę kręgu kawałki zbroi. Zbroi Maleka.
Jej części spotkały się tuż przed Sarafanem i złożyły na kształt ludzkiej postaci. W następnej chwili Malek poczuł coś bardzo dziwnego i nieprzyjemnego - jakby jego istota była odrywana od ciała. Poczuł jak wszystko, czym zawsze był, jest i będzie przestało istnieć w świecie, który dotychczas znał. Przez kilka cudownych sekund czuł się po raz pierwszy w życiu uwolniony, czuł jakby mógł zrobić wszystko, ale jednocześnie czuł się mały, zagubiony... Czuł innych takich jak on...
Potem wszystko zniknęło.
Zdał sobie sprawę, że traci kontakt z tym cudownym światem. Jego istota została ciśnięta prosto w zbroję przed nim. Gdy już się w niej znalazł, poczuł jak zamykają się za nim niewidzialne wrota. Nie mógł już wrócić do tego, co znał. Nigdy. Poczuł, że odzyskał czucie w kończynach. Odwrócił się. To, co zobaczył, wprawiło go w przerażenie i zdumienie, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie czuł. Zobaczył podwieszony na łańcuchach szkielet.
Swój szkielet.
Spojrzał na swoje nowe ciało - i zobaczył, że wcale ciała nie ma. W szczelinach pomiędzy częściami zbroi nic nie było widać. Nie widział swoich dłoni. Nie widział stóp. Choć nie miał lustra, był pewien, że gdyby przez nie spojrzał nie ujrzałby nawet twarzy. Spojrzał w górę. Jego oprawca nadal tam stał.
- Twoja dusza została uwięziona w zbroi, w której wiodłeś swoje dotychczasowe życie - powiedział. - Masz jednak jeszcze jeden cel, upadły... - Uniósł ręce w uroczystym geście. - Będziesz nam służyć... Przez wieczność.
~
Piękna, młoda kobieta stała przed wagą i analizowała procesy Równowagi. Była bardzo atrakcyjna a jej czerwona suknia dodawała jej uroku. W szarości komnaty, w której się znajdowała była jak szkarłatne światło dodające koloru do rzeczywistości. Przed nią, stała waga z dwiema szalami.
Szale były w Równowadze.
Od czasu do czasu, kobieta dodawała do jednej z szal pięknych, niebieskich płomieni, aby utrzymać ten chwiejny stan. Nagle, jej blask został przyćmiony przez cień jakiejś postaci. Kobieta bardziej wyczuła niż zauważyła zagrożenie. Odwróciła się.
Ale było już za późno.
Ostatnią rzeczą, którą dziewczyna zobaczyła był zwrócony ostrzem do niej sztylet.
Minęło kilka chwil. Napastnik odszedł.
Cierpiąc straszliwy ból, w agonalnych ruchach dziewczyna sięgnęła po jedną z szal. Ale w tym momencie siły ją opuściły, a razem z nimi - życie. Jej zmasakrowane ciało, padając na ziemię, pociągnęło szalę za sobą.
Szale straciły Równowagę.
~
Kilka chwil później, na jednej z niezliczonych polan krainy stało się coś strasznego. Na sięgających nieba, dziewięciu Filarach Nosgoth pojawiły się nagle głębokie pęknięcia, sięgające aż do rdzenia. W ciągu kilku sekund krystalicznie biała powierzchnia tych kolumn stała się czarna, a gładkość zastąpiła nieprzyjemna chropowatość.
Filary Nosgoth zostały uszkodzone.
I tak oto zakończyła się kolejna faza planu piekielnych najeźdźców, których celem była totalna zagłada całej krainy.