Słońce grzało jak jasna cholera. Sześciu Sarafan wylegiwało się na trawie w stroju nieformalnym. Na strój nieformalny składały się spodnie. Maksymalnie podwinięte. Cóż, była to jedyna okazja, żeby ich ciała, cały rok męczone pod warstwami skóry i stali, nabrały przyjemnie brązowego kolorku.
Brzęczały pszczoły. Cykały koniki polne. Gdzieś daleko jakiś nawiedzony ptak darł dzioba, na przekór upałom i brakowi zainteresowania ze strony płci przeciwnej. Sielanka...
Raziel leniwie przewrócił się na drugi bok. Coś usłyszał... jakieś dudnienie. Nie chciało mu się nad tym zastanawiać. To pewnie z gorąca, pomyślał zamykając oczy. Po chwili wstał, wyraźnie zniecierpliwiony, bo gdy tylko położył głowę na ziemi, dudnienie narastało. Przeciągnął się, ziewnął, przeczesał palcami włosy gestem podpatrzonym u Zephona. I zobaczył na horyzoncie ciemny punkt. Szybko się powiększający.
- Ktoś tu jeee... - ziewnął rozdzierająco - ktoś tu jedzie.
Odpowiedziały mu pomruki pełne niezadowolenia.
- Kto śmie? - mruknął Turel, osłaniając oczy od słońca.
- Z wioski - Melchiah też wstał. - Pewnie doliczyli się wreszcie Zephonowych bękarciąt.
- To by wyjaśniało, czemu tak szybko - rzucił Zephon przyczajony w cieniu wieży, będącej ich kwaterą przez najbliższy miesiąc. Wiadomo, rudzielcom opalanie nie wychodzi na zdrowie. A barwą czupryny Zephon wpędzał w kompleksy większość wiewiórek. - Ale jeśli roją im się jakieś alimenty, trafili pod zły adres. Jestem zakonnikiem i ślubowałem ubóstwo.
- Czystość też ślubowałeś - Turel błysnął znajomością Kodeksu.
- Mhm. I zwalczanie wampirów. Powinienem w pierwszej kolejności wziąć się za te mendy z magazynu. To najwięksi krwiopijcy, jakich świat ogląda. Wystarczy spojrzeć, ile dali nam żarcia na podróż.
- Kurde, on tu naprawdę jedzie - jęknął Raziel.
- Może naprawdę doliczyli się jego bachorów... Wyobrażacie sobie, co mu Malek zrobi za złamanie ślubów? - rozmarzył się Melchiah. - Gdyby nie był fałszywą rudą świnią, prawie byłoby mi go żal...
- Już kiedyś było coś takiego - Rahab wypluł ssane ździebełko trawy. - Pamiętacie? Facet przyszedł do Twierdzy z zażaleniem, że jakiś Sarafan zrobił jego córce dzieciaka.
- Taa, pamiętamy - Raziel uśmiechnął się. - Malek zapytał gościa, czy ma zostać ojcem chrzestnym.
Jeździec był już dobrze widoczny. I równie dobrze słyszalny.
- Wampiiiir!!! Wampir, panie!!!
Spojrzeli po sobie z niesmakiem.
Przybysz gwałtownie zatrzymał konia, opryskując Sarafan kępkami trawy i grudkami ziemi. Młody, na oko dwunastoletni wyrostek ze strzechą słomianej barwy włosów i twarzą tak piegowatą, że wydawała się prawie brunatna. Zeskoczył z wierzchowca, patrząc na nich z nabożeństwem, mimo ich wybitnie nieprofesjonalnego wyglądu.
- Oczywiście - powiedział Raziel ze śmiertelną powagą, strzepując z siebie ziemię. - Całe klany. Wylegują się w południowym słoneczku. Ani chybi muszą się opalać.
Bracia parsknęli śmiechem. Chłopak spojrzał na niego zdezorientowany.
- Nie, panie. Jeden ledwie... - wyjąkał.
- Wampir w dzień? - zapytał Rahab powoli i wyraźnie. Dla chłopaka ironia była chyba pojęciem równie abstrakcyjnym, co - sądząc po zapachu - kąpiel.
- A gdzie tam, panie. W nocy ino.
- To po co się tak gorączkujesz?
Wyrostek przygryzł wargi. Jeśli się zarumienił, to spod tych piegów i tak niczego nie było widać.
- A bo ojciec kazali... Że miałem jaśnie państwa przyprowadzić...
- Aha - mruknął Turel. - Skąd ja znam tę bajkę?
- Powiedz ojcu - Raziel wsadził chłopaka na konia - że przyjedziemy tak szybko, jak to będzie możliwe...
- ... jutro, pojutrze... - Rahab usiadł na nagrzanej ziemi wkładając do ust nową trawkę.
- ... i porozmawiamy z nim. A teraz zjeżdżaj. - Klepnął konia w zad. Zwierzak pokłusował leniwie.
Raziel przetarł zaspane oczy. Niech to szlag, pomyślał. Zapowiadał się taki spokojny dzień...
- Jazda, chłopaki - powiedział, zaganiając braci do wieży. Wyjątkowo zignorował podsuwane mu przez nich ciekawe sugestie co do swego życia intymnego. - No już, ruszajcie tyłki.
- O bogowie... - jęknął Zephon - jak mi się robić nie chce...
~
Przed chałupą Zephon słał uśmiechy do trzech córek wójta. Dziewczyny zaczerwienione uroczo, jak na komendę zaczęły skubać rąbki lnianych sukienek, zerkając zalotnie spod długich rzęs. Zephon wyszczerzył się jeszcze bardziej. Wójt obserwował te zabiegi z rosnącym niezadowoleniem. Raziel odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Z doświadczenia wiem, że wasze córki, wójcie, łatwiej uchronić przed wampirami niż przed Zephonem - powiedział lekko. Bogowie, pomyślał, ten facet kiedyś się doigra. Zbałamuci jeszcze jedną dziewczynę, a chłopi po prostu zbiorą się do kupy i zatłuką go kłonicami. I będą mieli rację. - Radzę zająć się problemami łatwiejszymi do rozwiązania.
- Jak uważacie, panie. Ale raczcie napomnieć waszego brata, żeby zostawił dziewuchy w spokoju - wójt przysiadł na skraju ławy, łypiąc groźnie na podwórze.
Dumah podniósł się ciężko z ławy, wyszedł i wrócił po chwili, trzymając za kark wyrywającego się rudzielca. Posadził go obok siebie. Zephon zacisnął pięść i wyprostował środkowy palec w ponadczasowym obraźliwym geście. Siedział jednak spokojnie, nie chcąc drażnić starszego rycerza.
- A więc wampir... Ano, miesiąc już z okładem mamy tu jednego - powiedział wójt powoli, spoglądając na rycerzy. - Wampirę, znaczy, bo to samica jest, suka utrapiona, niech ją cholera - splunął siarczyście na klepisko.
- Kobieta? Skąd wiadomo? Widział ją ktoś? - zainteresował się Turel.
- Ano widział, panie. Młynarzowa córa widziała jak z jej narzeczonego krew ssała. Tfu, plugastwo - splunął znowu, tym razem na podwórze. - Ale ona tera z nikim gadać nie chce - dodał.
- Będzie musiało jej się zachcieć - Raziel wzruszył ramionami. - Ktoś jeszcze?
- Nie, panie. Ino trupy znajdujem. Ludzkie, bydlęce. Jakoby zaraza nas to ścierwo dusi - sapnął ze złością.
Sarafanie spojrzeli po sobie z zaniepokojeniem.
- Dużo tych trupów? - spytał Rahab ostrożnie, odstawiając kufel piwa.
- Od jasnej cholery, za przeproszeniem jaśnie państwa. Bywa, że i trzech ludzi jednej nocki zeżre. Albo i dwie krowy. I dzieciaki nam giną. Jużeśmy próbowali sukę ubić, nie myślcie państwo, że nie. Ale bestia chytra, podejść się nie dała.
- A gdzie owo dziwo się chowa, wiecie może?
- A jakże, wiemy. Skałki są na północ ode wsi, ze dwie godziny jazdy oddalone. Kamienie stamtąd bralim, póki się w jaskini wszetecznica nie zagnieździła. Tera suka leża swego broni, podejść nikomu nie da. Już kilku junaków poszło, chłopów na schwał, ale żaden nie wrócił. A kupą iść żeśmy się lękali, bo tam głazy luźne, od hałasu wielkiego wszystko zwalić na łeb się może. I tedy właśnie los nam jaśnie panów zesłał...
- A pewnie. Do brudnej roboty - parsknął Melchiah spod kaptura. Jako jedyny nie zdjął go w izbie. Bracia nie dziwili się zbytnio - Melchiah miał swoje powody by nie wystawiać się na widok publiczny. Sprezentowana przez Zephona potworna oparzelina, pokrywająca prawie całą głowę, była chyba najważniejszym.
- Dyć to wasze święte zadanie, wampirzą plagę tępić - odparł wójt ze zdumieniem.
- Co ty powiesz - mruknął Melchiah pod nosem.
Raziel spojrzał twardo na gospodarza.
- My swoje obowiązki znamy - uciął. - Mam nadzieję, że wy znacie swoje.
- Nasze? Jakież to niby?
Sarafan skrzyżował ramiona na piersi i zaczął wyliczać:
- Po pierwsze: nocleg. Śpimy w gospodzie, za darmo. Jeśli w gospodzie łóżka będą zapchlone, śpimy tutaj. - Wójt zamrugał tępo. Raziel ciągnął niewzruszenie - Po drugie: żywność i pasza dla koni. Jemy w gospodzie, oczywiście za darmo. Jeśli jedzenie z jakichkolwiek powodów nie będzie nam odpowiadać, wyżywienie nas spada na was, wójcie. Po trzecie: zaopatrzenie. Wieś ma obowiązek bezzwłocznie dostarczyć nam wszystkiego, co będzie nam potrzebne; za darmo, rzecz jasna. Dotyczy to także wskazówek, wiadomości i przewodników po okolicy.
- A jeśli nie damy? - gospodarz spojrzał na nich ponuro.
- Uznamy, że sprawa jest beznadziejna - odparł Raziel bez zmrużenia powiek - i wrócimy do siebie. A wtedy wampirzyca zeżre was w przeciągu miesiąca.
- Widzę, panie, żeście nam wyboru nie pozostawili... Niech więc tak będzie.
- Doskonale. Miło robić interesy z rozsądnymi ludźmi - Raziel wstał; reszta braci również zaczęła się podnosić. - Jutro przyjedziemy znowu. Miejsce w gospodzie ma już być dla nas przygotowane. Tutaj też, na wszelki wypadek. Nie żebyśmy byli wybredni, nie. Ale gdyby tak coś okazało się nie w porządku a my musielibyśmy spędzić noc w stodole, albo gdzieś... Wiecie, wójcie - w Twierdzy niechętnie patrzą na ludzi, którzy nie spieszą z udzielaniem nam pomocy...
Gospodarz łypnął na nich nieprzychylnie. Obrońcy ludzkości, pomyślał cierpko. Pasożyty zwykłe, ot co. Wykrzywił się strasznie, przywołując na twarz coś, co w założeniu miało być uśmiechem, a przez co wyglądał jakby dostał ataku szału. Odprowadził rycerzy do drzwi, gnąc się w ukłonach. Gdy tylko zniknęli za rogiem, splunął za nimi. Kazał żonie naszykować pokoje dla gości. I odesłać córki do sąsiedniej wsi. Tak, na wszelki wypadek.
Co dowodziło niezawodnie, że wcale nie był takim bezrozumnym kmiotkiem, za jakiego go wzięli.
~
Środki ostrożności podjęte przez wójta okazały się niepotrzebne. Pokoje w gospodzie były czyste i schludne, jedzenie smaczne, obsługa miła. A karczmarz też miał córkę.
Wszystko to bardzo Sarafanom odpowiadało. Właściwie w porównaniu z wieżą, w której mieli spędzić najbliższy miesiąc, a w której ziąb nocą był tak przenikliwy, że z ust buchały im kłęby pary - mogliby nazwać tutejsze warunki luksusowymi. Z uwagi na to nawet kłótnie o rozdział pokoi nie były tak zażarte jak zwykle i już po dwóch godzinach sypania na siebie kurwami zdołano uzgodnić, kto z kim śpi. Melchiah i Zephon oczywiście skorzystali z okazji do wszczęcia bójki, ale Dumah szybko spacyfikował młodszych braci kilkoma kopniakami i po chwili cała szóstka wyległa na drogę.
Wioska składała się z szerokiej zakurzonej drogi i stojącej wzdłuż niej rozlatujących się, zakurzonych chałup. Sama gospoda znajdowała się pomiędzy domem wójta na południowym krańcu i młynem na północnym. Sarafanie idąc za wskazaniem wójta ruszyli do młyna, mijając grupki zlęknionych ludzi obserwujących ich z nabożnym podziwem na twarzy oraz bandy rozwrzeszczanych dzieciaków obrzucających się nawzajem czymś, co wyglądało na krowie łajno.
Młynarz powitał ich serdecznie, lecz na wzmiankę o córce nachmurzył się i machnął ręką.
- Próżno, gadać, panie - powiedział zrezygnowany - ona z nikim mówić nie chce. Tyle nam ino powiedziała, że to baba była, ta wampira. Czarniawa taka, psia jej mać - splunął z pogardą. Plucie było chyba w tej wiosce czymś w rodzaju sportu. Młynarzowa - jak zauważył Raziel - na wzmiankę o wampirzycy splunęła również. Jeszcze obficiej niż mąż.
- Kurwia jej mać, dziwki jednej!!! - rozdarła się tak, że brudne dzieciaki na drodze na chwilę przestały obrzucać się gównem. - Jedyne dziecko mi zmarnować, tera nieboga ani be ani me nie powie! Już ja bym ją tak za ten czarny łeb i... - wykonała ruch kojarzący się ze skręcaniem, odrywaniem i zgniataniem. I diabli wiedzą, czym jeszcze.
- A dawno to było? - zapytał szybko młynarza, chcąc zapobiec dalszym wrzaskom.
- Na samiuśkim początku, panie - odpowiedział, zerkając na małżonkę w obawie przed kolejnym atakiem furii. - Kiedy jeszcze tyla ludzi nie ginęło.
Bracia zażądali jednak widzenia z dziewczyną. Ale ta okazała się całkowicie kołowata i nie przejawiała chęci do nawiązania rozmowy; nawet z Zephonem, co świadczyło, że jest wybitnie szurnięta. Rozczarowani, powlekli się do gospody i przy kuflu piwa zatopili w ponurych rozmyślaniach na temat wzięcia się wreszcie do roboty.
- Dobra. Jakieś sugestie? - Rahab pierwszy nie wytrzymał milczenia. - Co to może być za cholera?
- Baba, wiadomo. Taka gdzie się nie ruszy, tam nieszczęście przynosi - oświadczył stanowczo Zephon. Surowość osądu łagodził promienny uśmiech skierowany w stronę młodziutkiej posługaczki.
- Mhm. Odezwał się ten, co kobiet nie lubi.
- Ależ lubię! Ale tylko w łóżku... Co ty na to, kochanie? - Puścił oko przysłuchującej się dziewczynie, która zachichotała i zarumieniła się ślicznie.
- Zephon... Powiedz mi: czy ty myślisz tylko o seksie? - zapytał Rahab ze śmiertelną powagą.
- Skąd. - Odparł równie poważnie. - Jeszcze o zabijaniu.
- No to mamy jasność - Rahab z westchnięciem potarł wąską bliznę na karku. - A tak serio; ktoś ma coś do powiedzenia?
- Skoro tyle żre - odparł Turel - to mamy dwie możliwości: albo ma gdzieś tam pochowane małe wampirki, albo sama jest jeszcze młoda.
- Młode wampiry nie bywają takie bezczelne, żeby samemu porywać ludzi, w dodatku w takich ilościach. - Zephon już spoważniał - Rodzic kombinuje im żarcie.
- Racja - nieoczekiwanie poparł go Melchiah - choć wolałbym podstawić Malekowi nogę niż przyznać, że coś wartościowego powiedział ten kłamliwy, rudy... - Dumah walnął pięścią w stół. Melchiah ciągnął już spokojniej - Wampirzyca ma gdzieś tam dzieciaka.
- I to raczej małego... One takie nienażarte są przez jakieś pół roku - dodał Raziel znad kufla. - Czyli mamy mamuśkę z dzieckiem... Niedobrze. Może być ciężko.
- Szkoda, kurde, że nikt jej nie widział - Turel zagryzł wargi. - Jak stara jest... będzie kiepsko. Jeszcze z małym...
- A daj spokój - żachnął się Rahab - młoda musi być, jeszcze podobna do człowieka. Jakby stara była, to by dziewczyna zapamiętała więcej niż kolor włosów.
Bracia przytaknęli w milczeniu. Z doświadczenia i opowieści innych Sarafan wiedzieli, że stare wampiry potrafią przybrać najróżniejsze formy i rozmiary, ale żadnego z nich nie da się pomylić z człowiekiem. Ostatni schwytany przez zakon "starszy" miał grzebień kostny wzdłuż kręgosłupa i był pokryty łuską. Wcale nie był tym najdziwniejszym.
- Dobra. Czyli co nam będzie potrzebne? - Raziel spojrzał po braciach - Na pewno przewodnik po tych górach, nie chcę spieprzyć się z jakiejś skały...
- ... liny, haki, pochodnie... - wyliczał Turel
- ... jakieś lżejsze pancerze, nie będziemy zapierdalać po górach w płycie...
- ... prowiant... nie wiadomo, ile nam to zajmie...
- ... i konie. Nie weźmiemy naszych, jeszcze sobie nogi połamią w jakichś rozpadlinach. - dokończył Raziel. - Kto to przekaże wójtowi?
- Dumah, a kto inny? - parsknął Zephon. Bracia wymienili uśmieszki. Dumah, który przed wielu laty złożył śluby milczenia, spojrzał tylko na niego. Spojrzenie mówiło wyraźnie: "A w ryj to chcesz?" - Ja w każdym razie nie idę. Facet chyba mnie nie polubił.
- I miał rację. Ja mogę iść - zadeklarował Rahab. Raziel zmarszczył brwi. Rahab miał niemiły zwyczaj patrzenia na rozmówcę tak, jak patrzy się na gówno które nie chce odczepić się od podeszwy. Ale cóż; troska o dobre samopoczucie wójta nie należała do jego "świętego zadania tępienia wampirzej plagi".
Po uzgodnieniu ostatnich detali bracia rozleźli się w poszukiwaniu ostatnich chwil rozrywki przed czekającym ich zadaniem. Raziel i Turel udali się do łaźni, Rahab z Melchiahem grali w karty z wieśniakami, oszukując na każdym kroku. Dumah w skupieniu upijał się młodym winem. Zephon poszedł się łajdaczyć.
Wieczorem rozstali się odprężeni i w dobrych nastrojach. Dumaha co prawda trzeba było zanieść do pokoju, bo schody nagle stały się dla niego przeszkodą nie do pokonania, ale były też z tego korzyści - nie wściekał się, kiedy śpiący z nim Zephon przyprowadził dwie chichoczące, młode dziewczyny. Rudzielec najwyraźniej nie planował snu tej nocy, ale że cała trójka zachowywała się dość cicho - przynajmniej poza momentami, kiedy wręcz nie wypada być cicho - nikt nie musiał uprzejmie i spokojnie prosić o "zamknięcie ryjów".
Wkrótce zasnęli wszyscy prócz Zephona. Nawet Turel nie gadał przez sen. Raziel zakneblował go poduszką.
~
Wczesnym rankiem byli już na miejscu. Konie zostawili na skraju kamieniołomu i ruszyli gęsiego za przewodnikiem, dwunastolatkiem, który przyjechał do nich pierwszego dnia. Słonce mocno dawało się we znaki, mimo wczesnej godziny i Sarafanie gratulowali sobie w duchu, że nałożyli tylko lekkie skórzane pancerze, nabijane gęsto ćwiekami - w zakonnych blachach nie wytrzymaliby długo. A łażąc po jaskiniach w żelazie narobiliby takiego hałasu, że usłyszałby ich sam Vorador, choć gdzie się akurat ukrywał, wiedziała jedna tylko cholera.
Od kiedy wkroczyli w krąg skał, upstrzony kilkoma pieczarami, zachowywali bezwzględną ciszę. Jedną z pierwszych zasad wpojonych im na szkoleniu było to, by dać wampirowi jak najmniej czasu na reakcję. Nie macie szarżować na wampira na białym rumaku i w lśniącej zbroi, mówili nauczyciele, bo skurwiel po prostu ucieknie, zostawiając wam akurat tyle czasu, byście mogli pocałować go w dupę. Macie go zaskoczyć. Nie dać mu szans na ucieczkę czy zaplanowanie obrony. Dlatego też szybko odesłali chłopaka by pilnował koni, poleciwszy uprzednio, żeby pokazał jaskinię, w której ukrywa się "wampira". Pożyczenie wioskowych zwierząt miało jeszcze jedna dobrą stronę, pomyślał Raziel, patrząc na oddalającą się sylwetkę dzieciaka. Nie ma ryzyka, że komuś zachce się je zwędzić.
Po krótkiej wspinaczce znaleźli się u wylotu wskazanej jaskini. Od tej chwili ich działaniami rządziła wyłącznie rutyna. Dobrali się w pary, jak dziesiątki razy przedtem. Turel i Raziel, Rahab i Dumah, Zephon i Melchiah. I choć ostatnia dwójka nienawidziła się serdecznie, w tej chwili nie było miejsca na osobiste animozje i uprzedzenia. Wiedzieli, że teraz mogą sobie ufać i na sobie polegać. Znali się od najmłodszych lat i uzupełniali wzajemnie. Walczyli zawsze dwójkami - jeden glewią utrzymywał dystans i osłaniał drugiego z mieczem, który zadawał ciosy. Sarafanie uścisnęli sobie dłonie, krótko, po męsku. Zapłonęły pochodnie. Trzy pary weszły wgłąb pieczary.
Korytarz skalny był równy i dość prosty. Im dalej, tym więcej oznak wskazywało, że chłopak miał rację. Na początku był to tylko ledwie dostrzegalne w półmroku smugi krwi na kamieniach, później zaś już regularne trupy, podśmiardujące z lekka. Sarafanie poczuli znajomy napływ adrenaliny, reakcja na poczucie zagrożenia. Dłonie mocniej zacisnęły się na rękojeściach mieczy i drzewcach glewi. Powietrze robiło się coraz bardziej zatęchłe i duszne. I było cicho. Tak cicho, że szmer ich przyspieszonych oddechów wydał się nagle stanowczo za głośny. Szli ostrożnie, krok za krokiem, łowiąc każdy dźwięk. I po dobrej chwili usłyszeli coś, czego absolutnie nie spodziewali się usłyszeć. Przystanęli.
Drewniane drzwi, zapewne pozostałość po kwaterach kamieniarzy, wychynęły z mroku niecały metr przed nimi. Turel spojrzał na braci; skinęli głowami. Położył dłoń na starym drewnie. Pchnął.
Wszedł do środka.
I natychmiast wyszedł.
- Chyba... eee... przyszliśmy nie w porę - wymamrotał. Spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Co ty mi tu... - Raziel wyminął go. Wpadł do pomieszczenia. I zamarł.
Wampirzyca była czarnowłosa, fakt. I młoda. Gdyby była człowiekiem, dałby jej nie więcej niż dwadzieścia lat. Lecz o tym chłopi nie wspominali. O tym, że była bardzo ładna też nie. Ani o tym, że była całkiem naga. A już w ogóle nie wspomnieli o klęczącym między jej udami wampirze. Też nagim.
Jeśli przez całe swoje życie Raziel czuł się kiedyś bardziej zażenowany, to jakoś nie mógł sobie tego przypomnieć.
Usłyszał, że bracia wbiegają za nim. Któryś zaklął.
Nagle z przeciwnego końca sali wyłonił się młody wampir. Chudziutki, na oko miesięczny. Stanął jak wryty, przenosząc zszokowane spojrzenie z dwójki starszych na grupkę rycerzy.
Kilka rzeczy stało się jednocześnie.
Raziel, otrząsnąwszy się, rzucił cicho: "Młodego żywcem!" Bracia odskoczyli od siebie, rozwijając się w półkole. Kobieta rzuciła się ku swemu dziecku. Starszy wampir syknął: "zabierz stąd małego". I ruszył w ich stronę.
Raziel i Turel uderzyli pierwsi, z przeciwnych stron. Szybki cios, odskok, zasłona. Działali wprawnie, spokojnie. Zepchnęli wampira w stronę zachodzących z boku Melchiaha i Zephona. Mężczyzna cofał się. Nie próbował atakować. Na ugiętych nogach, unikając ciosów, zbliżał się coraz bardziej do ściany. Raziel skrzywił się. Taki łatwy łup...
Nagle rozbłysnęło błękitne światło. Rahab zaklął. Raziel odskoczył i obejrzał się szybko. Wampirzyca i maluch zniknęli. Teleportowała się, pomyślał. A potem wrzeszczą na nas, że nie potrafimy ich złapać. Odwrócił się do ostatniego przeciwnika.
A wampir... uśmiechnął się.
I rozpętało się piekło.
Z jego dłoni z rykiem rozlały się strugi ognia. Uskoczył z najwyższym trudem, kątem oka dostrzegając, jak Turel łapie się za poparzoną pierś i osuwa na ziemię. W następnej chwili cała jego postać wybuchła płomieniami. Kurwa mać, jęknął Raziel w duchu. Pirokinetyk. Ruszył półkolem, starając się nie słuchać krzyku swego brata i odciągnąć od niego stworzenie. Udało się, wampir przeniósł wzrok na niego.
Teraz Raziel sam musiał uciekać. Płomienie musnęły go kilka razy, podpalając fragmenty ubrania. Zrobiło się tak gorąco, że nie miał czym oddychać. Pot napływał mu do oczu. Prawie nic nie widział. Dostrzegł tylko, jak ciśnięty przez kogoś miecz napotkał kulę ognia i wyparowuje. Po prostu wyparowuje. Przełknął ślinę. Uskoczył; strumień płomieni wyżłobił głęboką bruzdę w litej skale. Następny minął zaledwie o włos. Następny zmienił miecz w jego dłoni w dymiącą kupę żelastwa.
Spojrzał w oczy wampira. Też się uśmiechnął. Nie zamknął oczu.
I usłyszał zaskoczony wrzask, kiedy Melchiah odrąbał wampirowi obie ręce. Uniósł glewię ponownie. Głowa potoczyła się po kamieniach.
Natychmiast przypadli do Turela, ugasili trawiące go płomienie. Wyglądał cholernie źle. Lecz gdy na zaimprowizowanych noszach wynosili go z jaskini, usłyszeli, jak szepcze.
- Mógł... kurwa... uprzedzić...
~
Bracia powrócili w glorii chwały. Wieśniacy powitali ich, jakby przybyli co najmniej z piekła. Obrzucili ich kwiatami, najwidoczniej mając spory zapas specjalnie przygotowany na taką okazję. Wójt wręczył dodatkowo sporą sakiewkę z brzęczącymi wyrazami wdzięczności. Proponowano im gościnę w każdej chyba chacie w wiosce; jeden chłop nawet zamierzał ożenić Zephona ze swoją córką.
Sarafanie chcieli jednak jak najszybciej wracać do Twierdzy. Ze względu na Turela. Co prawda wątpliwe było, że pracujący tam konował zdoła go wyleczyć. Trzeba będzie prosić Strażników o pomoc. Ale czego się nie robi...
Zebrali się pospiesznie. Wyjechali. We wsi nikt się nigdy nie dowiedział, ze "zbawcy" zabili nie tego wampira co trzeba, a dwa inne im uciekły. Ale po co mieli wiedzieć i się denerwować?
~
Turel wyzdrowiał szybciej, niżby się tego ktokolwiek spodziewał. Pomoc Strażników nie była potrzebna; nie zostały nawet blizny. Wzbudziło to małą sensację, lecz nikt nie potrafił tego wyjaśnić. A Razielowi i Turelowi jakoś się nie chciało.
Raziel siedział w swej celi pochylony nad miednicą z wodą. W ręku miał nóż i właśnie podziwiał efekty pracy. Wampirzy ogień upalił mu spory kawałek włosów i trzeba je było nieco ściąć. Żal mu było skracać całe włosy, uciął więc tylko te nadpalone. Miał teraz z przodu coś w rodzaju grzywki, sięgającej do połowy policzków. Resztę związał na karku.
Wygląda to dziwacznie, pomyślał, ale przecież to tylko na chwilę. Zanim odrośnie.