"Droga, którą podążam"

by Malek

Epizod I. Droga, którą podążam.

Przez ciemną uliczkę przebiegło dwojga postaci. Omijając światło bijące z nielicznych latarni, szybko kierowali się w tylko im znanym kierunku. Miejsce sprawiało wrażenie całkowicie opuszczonego. Rozsądni ludzie unikali miejsca, które zdobyło sobie ponurą sławę Zagłębia Przemytników, potworów w ludzkiej skórze. Ponoć jednak nie tylko ludzie tutaj dominowali...

Para postaci dalej biegła całkowicie bezszelestnie po ulicy, co biorąc pod uwagę fakt, że podłożem był tutaj kamienny chodnik, robiło wrażenie. Sama ulica, zczerniała i zaśmiecona, budziła wyłącznie wstręt. Niekiedy na skraju cieni można było dostrzec wędrujące tu i tam szczury, na których dietę oprócz śmieci składało się ludzkie mięso, bardzo łatwe do zdobycia.

Właśnie przechodzili pod łukowatym przejściem kiedy nagle uruchomiły się wcześniej niewidoczne mechanizmy umieszczone po bokach. Zielony rozbłysk i migotające pole siłowe zagrodziło drogę zamaskowanym postaciom, co jasno udowodniło ich rodowód. Bez żadnego słowa odwrócili i już zaczęli biec w kierunku przeciwnym by znaleźć inną drogę, gdy wtem do ich wyczulonych uszu dotarł niepokojący dźwięk. Stukot opancerzonych butów.

Ktoś zeskoczył z dachu obskurnego budynku mającego przypięty szyld o wdzięcznym napisie "Spszedam maczógi i sztylety fszelakie". Szyld był zbryzgany już zakrzepłą krwią i kawałkami mózgu. Zapewne niezadowolony klient złożył reklamację.

Tajemniczy przybysz w imponującym wyczynie akrobatycznym wykręcił śrubę w powietrzu i upadł na ziemię przyklękając na jedno kolano. Po chwili podniósł się, ujawniając swoje spiczasto zakończone uszy i niepokojąco świdrujące wgłąb duszy oczy o żółtych tęczówkach. Miał szlachetne rysy twarzy, orli nos, wysunięty i mocno zaznaczony podbródek, krótkie ciemne włosy. Przypominał dostojnego szlachica i taki też był jego wyraz twarzy - pełen władczości i arogancji.

Zakapturzona para zatrzymała się w miejscu i przyjęła pozycję obronną. Ustawili się w jednej linii, przy czym wyższa postać, mężczyzna, wysunęła się lekko do przodu. W odpowiedzi, przybysz odrzucił swój ciemnobłękitny płaszcz do tyłu, odsłaniając niebiesko barwioną zbroję płytową starannie pokrywającą jego ciało, maestrię sztuki płatnerskiej. Jego rękawice pozostawiły otwory na palce, wydłużone i zakoczone ostrymi czarnymi pazurami. Nie nosił broni.

Jak się okazało, palce zakapturzonych wampirów dopiero zaczynały ewoluować w pazury. Jednak zamiast zbroi płytowej nosili ćwiekowane zbroje skórzane, mniej ograniczające ruchy. Mężczyzna miał przy sobie dobrze wyważony długi miecz. Druga postać, kobieta, nosiła dwa sztylety.

- Długo was szukałem, moje dzieci. - przybysz uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając kły. - Zaprawdę, poruszacie się w sposób godny najlepszego łowcy, to jednak za mało by mnie zwieść.

- Sebastian. - odrzekł krótko mężczyzna.

Wyżej wzmiankowany uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Moja sława mnie wyprzedza. Doskonale, doskonale... A za sławą krok w krok idzie władza, moje dzieci. Kiedyś to zrozumiecie, jeśli dożyjecie do tego momentu. Przykro mi odkryć, że ukradłyście coś ważnego... Coś, co jest własnością Lorda Sarafan.

Kobieta, młodo wyglądająca szatynka o całkowicie ludzkim wyglądzie, wyskoczyła do przodu, sycząc wściekle przez zaciśnięte w grymasie wściekłości zęby.

- A ty oczywiście przyszedłeś tu za nami, sarafański hyclu? Sprzedałeś nas wszystkich w zamian za własne przetrwanie i odrobinę władzy.

Sebastian zachował spokój, choć przez ułamek sekundy można było dostrzec nerwowy tik jego lewego oka. Poczuł wściekłość.

- Nie pouczaj mnie, niedojrzała suko. - odrzekł zimno. - I słuchaj uważnie tego co teraz powiem. Oddaj... Mi... Plany... Centrum Dzielnicy Przemysłowej. Nie dla was te informacje.

Teraz głos zabrał mężczyzna.

- Nigdy nie spełnimy twych żądań, będziesz musiał odebrać je z naszych zimnych, martwych rąk. - rzucił hardo.

W odpowiedzi Sebastian zaśmiał się dziko, niemal obłąkańczo.

- Wy już jesteście martwi, bando kretynów. Ja tylko sprawię, że tym razem umrzecie na zawsze. - stwierdził.

Osaczone wampiry rzuciły się do wściekłego ataku, wyjmując jednocześnie swój oręż. Sebastian ruszył na nich, rozwierając swoje palce. Zderzyli się.

Mężczyzna ciął z doskoku, Sebastian uniknął ataku i machnął pazurami. Wampir zdążył odskoczyć, ale jego ręce już zostały poznaczone szponami przeciwnika. Kobieta roztoczyła ochronną burzę sztyletów by dać partnerowi czas na zebranie sił do kolejnego ataku. Działali bardzo sprawnie, jak jeden wojownik. Na przemian atakując i osłaniając się z flanki, prowadząc z Sebastianem bardzo wyrównaną walkę. Nagle kobieta zrobiła niski wypad do przodu, jednym sztyletem wymachując w powietrzu, a drugi ustawiła poziomo, jakby chciała wypatroszyć przeciwnika. W ostatniej chwili uskoczyła w bok, robiąc miejsce dla partnera który używając swej siły i wściekłości wyprowadził serię straszliwych cięć, druzgocących dla nawet wprawnych wojowników. Sebastian był jednak najpotężniejszym wampirem na usługach Lorda Sarafan, doskonale oswojonym z walką przez długie lata praktyki. Wyeksploatował lukę, jaką pozostawiła kobieta przez unik jaką musiała wykonać. Przepłynął pomiędzy ciosami mężczyzny, którego obrona była dziurawa, gdyż skupił całe swe siły na miażdzącej ofensywie. Sebastian nie zawachał się ani chwili dłużej i zaczął rozdzierać swego przeciwnika na strzępy.

Wampir zawył świdrująco pełnym bólu i protestu krzykiem. Kobieta rzuciła mu się na pomoc, ale została odepchnięta silnym kopniakiem Sebastiana. Sługa Lorda Sarafan wpadł w Berserk, był niepowstrzymany. Okaleczony mężczyzna upadł w morzu strzępów i własnej krwi, jęcząc i wyjąc, widząc uciekającą krew. Konwulsyjnie, próbował sięgnąć głową strumieni krwi lejących się ze swego ciała. Wysunął język, jakby chciał tę krew wypić. W jego oczach migotał zwierzęcy strach - strach przed śmiercią. Po chwili opadł i znieruchomiał, z ust uleciał ostatni dech.

Kobieta zawyła nieludzko, fala dźwiękowa rozeszła się i zbiła szyby znajdujące się w oknach budynków stojących wzdłuż ulicy. Skowyt wydawał się wywierać też pewien wpływ na Sebastiana. Niewątpliwie to był jej Mroczny Dar. Wampir skurczył się w sobie, przygiął do ziemi i wręcz żabim skokiem doskoczył do wampirzycy, ryzykując zderzenie z epicentrum dźwięku. Chwycił ją za gardło w przelocie i obalił na chodniku. Przysunął swą twarz do jej i wysyczał

- Pięknie ryczysz, spróbuj teraz, dziwko...

Rozległ się trzask miażdżonego gardła i kręgów szyjnych, gdy Sebastian zacisnął swój chwyt. Kobieta wytrzeszczyła oczy w niemożliwy sposób, zaczęła miotać się, próbując sięgnąć swego oprawcę nierozwiniętymi szponami. Potem znieruchomiała.

Sebastian wstał wymownie powoli, spoglądając wyniośle na otoczenie, jakby szukał kogoś, kto chciałby mu jeszcze rzucić wyzwanie. Przy ciele kobiety znalazł plany. Następnie zniknął w cieniu.

Gdy tylko wstało słońce, ciała wampirów zaczęły płonąć, po chwili został z nich tylko proch który piach rozwiał po ochydnych uliczkach Zagłębia Przemytników.

~

- Zatem zadanie zostało wykonane, mój sługo? - zapytała głębokim basem potężna postać w złotej zbroi. Z jej oczu i głowy uchodziły niesamowicie płonące zielone płomienie. Rysy jej twarzy były ukryte pod złotym hełmem. Sebastian jednak wiedział, jak wyglądał bez tej osłony.

- Tak, całkowity sukces. Dywersanci zniszczeni, plany odzyskane. Tak, jak rozkazałeś.

Sarafan Lord uśmiechnął się triumfalnie.

- Doskonale, doskonale... Wszystko idzie zgodnie z planem... Po raz kolejny udowodniłeś swą przydatność, Sebastianie, mój sługo. Zostaniesz za to nagrodzony. Tymczasem jednak dostałem ważne wieści, z którymi musisz się natychmiast zapoznać.

W odpowiedzi wampir przyklęknął na jedno kolano z szacunkiem pochylając głowę.

- Czekam na rozkazy... Mój mistrzu.

Oczy Sebastiana zapłonęły zimną żółcią.

Epizod II. Podróżując w Ciemności. Cz I.

Raz jeszcze Sebastian powrócił w noc. Podróżował bez zwłoki, pokonując kolejne ulice, wspinając się na dachy budynków i skacząc z jednego na drugi. Powoli zmieniał się krajobraz. Piękne, bogato zdobione wille szlachty i patrycjuszy ozdobione malowidłami i freskami zaczęły ustępować miejsca bardziej zwyczajnym domostwom. Wampir dostrzegł co raz częściej zaznaczającą się obecność przeróżnej maszynerii, od dźwigów do wind.

Spojrzał w dół, na skromny o tej porze ruch uliczny. Skuleni ludzie chyłkiem przemykali się, unikając światła, skupieni na swych podejrzanych interesach. Gdzieś w oddali słychać było grupkę pijanych mężczyzn, którzy właśnie dostojnie wywlekli się z oberży. Chwilę stali przed drzwiami, mówiąc w kółko coś niezrozumiałego. Wtem z karczmy wyleciały dwie postacie, otrzymujące straszliwe razy metalową chochlą. Jej użytkownik, potężna, barczysta barmanka z wprawą weterana Legionów Lorda Sarafana pacyfikowała pijaków próbujących wrócić do środka. Nie pomogły krzyki, robienie smutnych psich oczy (których efekt psuły nalane twarze) ani nawet zasłanianie się dłońmi. Sromotnie pokonani, uciekli w sobie tylko znanym kierunku ruchem jednostajnie wstęgowym. Karczma nazywała się "Czerwony Kruk".

Sebastian jednak jeszcze przed końcem tej batalii ruszył dalej, niezbyt zainteresowany jej rezultatem. Do jego nozdrzy zaczął docierać zapach morza, na twarzy poczuł morską bryzę. Kierował się na Nabrzeże. Zeskoczył z dachu ostatniego budynku między ustawione przez robotników kontenery dostawcze. Nabrzeże było bardzo ważnym punktem handlowym Meridian, za jego pomocą komunikowano się i prowadzono handel z rozmieszczonymi na morzu licznymi wyspami. Kupczono wszystkim: żywnością, bronią, techniką, rzemiosłem, nawet magicznymi stworami do badań i cyrków dla Nosgothian z kontynentu. Istniała także kontrabanda. Sarafanie zdołali po wielkim wysiłku i reformach systemu finansowego zdobyć pełną władzę nad wszystkim co miało tu miejsce. Ciągle jednak zdarzały się przypadki łamania prawa, żądza zysku była jednak większa od strachu przed surową karą.

Sebastian dotarł na sam brzeg, do głównej przystani. Kręciło się tam kilku Sarafan pilnujących robotników. Wyglądali, jakby na coś czekali. Na widok Sebastiana, zakonnicy wyprężyli się na baczność, zasalutowali w żołnierski sposób.

- Witajcie, mój panie. Czekamy na ładunek i zostaliśmy przysłani Tobie na pomoc. - odezwał się rycerz w ciężkiej pancernej zbroi Sarafan. Na głowie nosił charakterystyczny hełm z czerwonym pióropuszem. Wygląd uzupełniał szkarłatny płaszcz, symbol Sarafan i potężny miecz obosieczny z dodatkiem tarczy. W oczach rycerza błyskała inteligencja, jak również lojalność wobec sprawy.

- Nazywasz się... sir Martin Cohen , o ile dobrze pamiętam? - zapytał Sebastian. Zawsze lubił wiedzieć z kim ma do czynienia, nieważne od rasy.

- Tak jest, mój panie. Lord Sarafan przysłał nas jako asystę do Twojej misji.

Sebastian uśmiechnął się w odpowiedzi.

- Czyli wiecie, co tutaj robimy? Czekamy na dostawę, przejmujemy ją i sprowadzamy do Twierdzy. Jesteśmy tu dlatego, że to coś ważnego. Coś, co nie powinno wpaść w ręce wampirów. Widzę, że jest tutaj kilku glyphowych... - Sebastian rzucił okiem na resztę oddziału, dwóch szeregowych rycerzy glyphów, trzech wielkich rycerzy i sześciu zwykłych.

- Tak jest. Przygotowaliśmy się do tej misji i jesteśmy wprowadzeni w jej plany. Wiemy co do nas należy i wykonamy nasze zadanie co do joty. Dzięki naszym pancerzom, żaden wrogi wampir nie weźmie nas z zaskoczenia.

Sebastianowi zaczął podobać się ten rycerz. Miał wszystko, co powinien mieć prawdziwy oficer. Szacunek, dyscyplinę, inteligencję i zmysł praktyczny.

- Sprawcie się dobrze, a osobiście poręczę za was wszystkich. Promocja was nie ominie.

Morale oddziału wzrosło wyczuwalnie. Sebastian uśmiechnął się do siebie w myślach. Zawsze umiał motywować swych podwładnych. Czekając na Nabrzeżu, powrócił do szczegółów swej misji.

~

- Jak już powiedziałem, nadszedł czas, byś zapoznał się ze szczegółami kolejnej misji. - rzekł Lord Sarafan. - Potem wyruszysz natychmiast.

- Oczywiście, mój panie. - zgodził się Sebastian.

Przechadzali się po Twierdzy Sarafan. Właśnie znajdowali się w głównym hallu. To miejsce nigdy nie nudziło wampira. Oprócz przeróżnych dzieł sztuki i kultury - połączonych z surową żołnierską praktycznością, Sebastian mógł także zaspokajać swój niższy instynkt. Instynkt nasyconej zemsty. Znajdowało się tutaj wiele obrazów i arrasów przedstawiających Lorda Sarafan triumfującego nad swymi wrogami. Sebastiana jednak interesowało coś innego.

Pośrodku wielkiej ściany znajdował się ogromny obraz batalistyczny, opowiadający o ostatniej fazie bitwy pod Meridian. Wyraziste kolory, płynne przejście z tła do głównego planu. Wszystko było tutaj perfekcyjne, bez żadnej skazy. Tak jak doskonałe było zwycięstwo Sarafan. Widać było ginące w przerażeniu całymi batalionami wampiry. W pierwszym planie znajdowało się to, co najbardziej radowało Sebastiana. Oto Lord Sarafan straszliwym poziomym cięciem rozcina pierś swego wroga. Cesarza Wampirów, Kaina. W oczach pokonanego maluje się niewypowiedziany ból, niedowierzanie, strach i szał. Z krzykiem spada w płonącą czeluść. Soul Reaver, upuszczony, wbił się w ziemię. Sarafan Lord triumfalnie ogłasza swoje zwycięstwo. Jego pierś ozdabia tajemniczy pozłacany artefakt. Okrągły kształt, z wcięciem i wgłębieniem na błękitną sferę, połyskującą czystą potęgą. Od artefaktu odchodzą cztery wypustki, umożliwiające przypięcie do zbroi. Na bokach są wyryte napisy w języku znanym jedynie nielicznym. Kamień Nexus.

Lord Sarafan podjął ponownie podjął temat.

- Dzięki temu, że odzyskałeś plany Centrum Dzielnicy Przemysłowej, Cabal wciąż pozostanie nieuświadomione i zagubione. Dyskrecja jest chwilowo naszym największym sprzymierzeńcem. Te plany... - przywódca złamał pieczęć i podał Sebastianowi do obejrzenia. - Mają zaznaczony opis właśnie skonstruowanej Komnaty Kamienia Nexus. Ten artefakt umożliwił nam zdobycie władzy nad Nosgoth i pokonanie Kaina. Nie wolno nam dopuścić, by trafił w ręce Ruchu Oporu. Jednocześnie musimy mieć go pod ręką. Stąd nadszedł czas jego "przeprowadzki". Będziesz w tym bardzo pomocny.

- Czekam na twe polecenia, mój panie. - rzekł wampir.

- Udasz się na Nabrzeże, do głównego portu. Tam będzie na ciebie czekał specjalnie dobrany oddział. Będą tam również glyphowi rycerze. Ich dowódcą jest bardzo obiecujący człowiek, sir Martin Cohen. Są doskonale przygotowani do walki z wampirami.

Sebastian miał jednak problem, którego nie mógł rozwiązać, zatem zapytał o to swego pana.

- Cóż jednak po ich zbrojach, gdy magia glyphów będzie wykrywać mnie? Będą się świecić jaśniej niż Stos Maleka.

Nazwa tego dość popularnego w Nosgoth powiedzenia: "Świecić się jaśniej niż Stos Maleka" wzięła się od Pierwszej Krucjaty Sarafańskiej. Kiedy Malek Paladyn rozkazał zebrać ciała wampirów nabite na pale w jedno miejsce i podpalić. Największy stos liczył sobie pięć tysięcy wampirów, a ciągnął się aż po horyzont. Płomienie były widoczne od Coorhagen po Willendorf.

Lord Sarafan uśmiechnął się nieco gorzko, wyobrażając sobie widok takiego Stosu. Jakże żałował, że był wówczas uwięziony przez Wiązanie Filarów! Mógł tylko sobie wyobrazić ten widok!

- Zapomniałeś, że dysponuję niewyobrażalną mocą? Kontroluję również magię glyphów. Spójrz...

Przywódca rozpostarł ręce, pomiędzy którymi zaczęła się formować gładka ciemnozielona kula wielkości ludzkiej głowy. Powoli zaczął zbliżać dłonie do kuli, uzupełniając ubytki, by miała doskonały kształt. Kumulując w sobie moc, przesłał ją wgłąb sfery. Kula rozbłysła energią magiczną. Lord Sarafan upuścił ręce i rzekł do Sebastiana:

- Przyjmij, to co dane. Wiedz jednak, że zaklęcie trwa tylko dwie noce. To nie jest trwały dar, jednak bez wątpienia wesprze cię w twej misji. Magia glyphów nie będzie wywierała na tobie wpływu.

Wampir przyklęknął i upuścił głowę, dziękując w milczeniu za bezcenny dar. Po chwili powstał.

- Przejmij ładunek i Kamień Nexus. Dostarcz do Dzielnicy Przemysłowej, zmiażdż każdego głupca, który śmiałby stanąć ci na drodze. Strzeż się Cabal. Oni wiedzą o dostawie tej nocy. Będą próbowali cię powstrzymać, mój sługo. Pragną przejąć ten ładunek. Nie pozwól im na to. Już poznałeś mą hojność i szacunek dla twej mocy. Nie zawiedź mnie. - przemówił Lord Sarafan.

- Zawieść cię, mój panie? Nie... Mam zupełnie inne plany dzisiejszej nocy. Nad ranem powrócę z Kamieniem Nexus. I z głowami twych przeciwników.

~

Wspomnienia Sebastiana przerwał okrzyk żołnierza.

- Statek na horyzoncie!

Wampir na chwilę przymknął oczy. Wyczuł obecność innych Dzieci Nocy. Nadchodzą.

~

Zaatakowali szybko i bez wahania. A jednak niespodziewanie. Otrzymali wsparcie.

Wyłonili się z cienia i natychmiast uderzyli na rozproszonych Sarafan, którzy dopiero po okrzyku żołnierza zaczęli przyjmować pozycję bojową - wygiętego łuku, skierowanego w stronę lądu. Z dzikim okrzykiem, ludzcy najemnicy Cabal uderzyli na rycerzy.

Sebastian spodziewał się, że Ruch Oporu z pewnością zaangażuje poszukiwaczy skarbów i bandytów do przejęcia ładunku. Skusiwszy ich obietnicą zdobycia bogactwa i, być może, nieśmiertelnego życia. Buntownicze wampiry, których liczba stale malała, próbowały w ten sposób oszczędzić sobie własnych strat. W ten oto sposób Piraci Południowego Morza, Najemnicy Vasserbunde i Wilki z odległego Ziegsturl uderzyli na Sarafan.

Rycerze pozostawali w defensywie, przytłoczeni przewagą liczebną przeciwnika. Piraci o pomarszczonych i smaganych wiatrem twarzach, nosili lekkie skórzane pancerze, a w zwarciu posługiwali się zakrzywionymi szablami, buławami i sztyletami. Wilki uzbrojone były bardzo podobnie, jednak w ich oczach świeciła o wiele większa bezwzględność, nieograniczona przez Piracki Kodeks. Najbardziej niebezpieczni byli jednak Najemnicy z Vaaserbunde. Ich ekwipunek (kolczugi i tarcze) jak i wyszkolenie, stały na najwyższym poziomie. Wcześniej służyli w armii Willendorfu, jednak opuścili ją by poszukiwać lepszego życia. Przewodził im Daniel Fargus, były kapitan, żołnierz surowy i nieznoszący sprzeciwu.

Wampiry z Cabal, czaiły się w cieniu licząc na łatwy łup. Wyczuły jednak obecność obcego wampira. Postanowiły jednak poprzestać na czekaniu.

Sir Martin wyczuł szansę na łatwe pokonanie przeciwnika. Tymczasem jednak walczył aktywnie. Wszedł z jakimś piratem w ostrą wymianę ciosów. Choć morski wilk walczył zaciekle swoją szablą, nie był w stanie jednak dotrzymać kroku rycerzowi. Wyczerpany, opuścił nisko gardę. Martin gładkim cięciem rozciął jego gardło. Fontanna krwi rozbrysgła na ścierający się tłum. Dowódca spojrzał na bok. Ujrzał, jak wielki sarafański rycerz z ogromnym toporem, pionowym cięciem rozciął najemnika od głowy do krocza. Zdekapitowany wróg rozkleił się na dwie części i opadł z mlaśnięciem na ziemię. Olbrzym ruszył szukać kolejnej ofiary. Sir Martin zdążył już tymczasem znaleźć kogoś innego do zabicia. Jeden z Wilków tnąc powietrze dwoma sztyletami, skoczył na rycerza. Dowódca zdążył jednak zasłonić się tarczą i wyprowadzić kontrę. Bandyta zwinnie uniknął cięcia i ponowił próbę. Martin zablokował sztylety mieczem i uderzył przeciwnika tarczą w twarz. Bandzior zaskowytał, plunął krwią i odłamkami zębów. Ignorując ból, zaczął wymachiwać na oślep swym orężem by odwlec nieuniknione. Dowódca Sarafan w odpowiedzi odciął mu ręce i wypatroszył go.

Następnie rozejrzał się po polu bitwy. Zauważył, że gdyby środek sarafańskiego łuku wygiął się do tyłu, najemnicy zaczęliby przeć do przodu, mając Sarafan po flankach. Na własne życzenie zamknęliby się w kotle. Sir Martin już wiedział, co musiał zrobić.

- Ustawienie "Młot Zakonu"! Wycofać się!

Zakonnicy przerabiali to wielokrotnie, wiedzieli o co chodziło ich dowódcy. Przeciwnicy jednak nie. Sebastian domyślił się całego planu i postanowił czekać na swoją kolej. Tak jak przewidziano, przynęta została chwycona. Sarafanie, parci do morza, jednocześnie rozpraszali się na flanki. W końcu Martin uznał, że pora zamknąć obwód.

- Jest Kowadło, pora na Młot! - ryknął z całych sił.

Sebastian wyskoczył jak z pod ziemi, zapomniany przez wszystkich. Zdezorientowani napastnicy wiedzieli, że znaleźli się w potrzasku. Sebastian rozwarł swe pazury i z pełną prędkością uderzył w tłum. Obalając i miażdżąc kości swych przeciwników, wampir parł do samego środka. Drogę zagrodziło mu dwóch Najemników i Wilk. Nie patrząc na tego ostatniego, rozszarpał go szponami. Najemnicy odsunęli się przerażeni. Sebastian naparł na nich, wpadając w Berserk. Wojownicy nie stawili wielkiego oporu. Ich cięcia przecinały powietrze, wampir był dla nich po prostu zbyt szybki. Pojawił się za ich plecami. Pierwszego zabił skręcając mu kark. Drugi uniósł miecz, ale opuścić już nie zdążył. Sebastian widział odsłoniętą pierś. Jego szpony przebiły zbroję, wbiły w skórę, zmiażdżyły żebra i chwyciły serce. Potężnie szarpnął, wyrywając jakże życiowy organ z klatki piersiowej najemnika. Człowiek zawył, w jego oczach oprócz bólu, Sebastian zobaczył błaganie o zakończenie tego nędznego życia. Wampir spełnił jego prośbę.

~

Sarafanie już zdążyli w tym czasie wybić większość ludzkich zdrajców, samemu odnosząc niewielkie straty. Sir Martin dojrzał Daniela Fargusa, dowódcę Najemników Vasserbunde. Jego twarz, niezakryta hełmem, miała ponury wyraz determinacji. Włosy przyprószone siwizną, głębokie zmarszczki i płonące oczy trzymały Sarafan na odległość. Na widok rycerza, zrobił wściekły grymas.

- Jakże możecie sprzymierzać się z tym... Potworem. - ruchem głowy wskazał na znajdującego się w oddali Sebastiana, zajętego mordowaniem swych ofiar.

- A jakże wy możecie próbować przejąć coś, co do was nie należy? A wiecie, komu tak naprawdę służycie? - zapytał Martin.

- To nie miało dla nas znaczenia. - odparł weteran. - Liczył się tylko zysk. I możliwość zaszkodzenia wam.

- Służycie Wampirzemu Ruchowi Oporu, głupcy! Nie wiedzieliście o tym, oszukano was. Dlatego mówię: złóżcie broń, a oszczędzimy was. Walczcie dalej, a wyrżniemy was do nogi. Nikt nie będzie sprzeciwiał się Zakonowi Sarafan.

- Wy i ten wasz Zakon! Walczycie z wampirami, a niczym się od nich nie różnicie. - ryknął Daniel. - Wiecie, dlaczego was nienawidzę? Mieszkałem w Vasserbunde, a służyłem w armii Willendorfu. Miałem rodzinę, żonę, córkę i syna. Wy tymczasem, zaraz po ustaleniu waszego Porządku, zaczęliście szukać heretyków. Szpiegowaliście niewinnych, terroryzowaliście Nosgoth. Pod Vassebunde istniała pewna wieś... Nie miała nazwy, ale nikomu to nie przeszkadzało. Podobno znaleźliście tam heretyków, służących wampirom. Tam żyła moja rodzina. Kiedy ja byłem w Willendorfie, wy postanowiliście najechać tę wioskę i wyrżnąć wszystkich do nogi. Wieści rozeszły się szybko. Zdezerterowałem, nie chciano mi dać przepustki i powróciłem do domu. Tam ujrzałem martwe zgliszcza... - weteran opuścił głowę, a kiedy podniósł ją znowu, w jego oczach migotały łzy. - Dyszę nienawiścią do was, zebrałem innych, mi podobnych. Uformowaliśmy oddział i do dzisiaj walczymy z wami. Mam czterdzieści pięć lat, walczę z wami lat osiemnaście.

Sir Martin pokręcił przecząco głową.

- Dlaczego jednak mierzysz wszystkich jedną miarką? Jesteś zaślepiony. Mogłeś się zwrócić do hierarchii zakonnej. Jesteśmy surowi, ale to też dotyczy nas samych. Samowola jest tępiona.

Weteran Najemników uśmiechnął się gorzko.

- A jak miała mi pomóc wasza pokręcona biurokracja? Zabiliby mnie na miejscu, gdybym powiedział skąd pochodzę. Uznali za niedobitka "krucjaty" jaką tam urządziliście. Nie, nie dla mnie ta droga.

- Czy to ma być twoje usprawiedliwienie dla rozbojów jakie dokonywałeś na kupcach i podróżnikach na traktach kupieckich? - zapytał ostro Martin. - Walka z Zakonem Sarafan ma być twoim usprawiedliwieniem? W takim razie jesteś po prostu żałosny.

Daniel powstał szybko, chwycił mocniej miecz. Łzy zniknęły, zamigotały wściekłe iskry. Jego nienawiść powróciła.

- Walcz ze mną. Jeden na jednego, bez żadnych sztuczek. Udowodnijmy sobie kto ma rację w pojedynku. - wysyczał.

- Jestem gotów bronić ideałów i honoru Zakonu Sarafan. - powiedział dumnie Sir Martin.

- To potrwa za długo! - krzyknął nagle obcy głos. Zbroje Sarafan zaświeciły żółto.

Daniel Fargus odwrócił się i zobaczył przed sobą wampira, ubranego w jaskrawe czerwienie, o długich białych włosach.

- To ty! - zawołał weteran. - To ty namówiłeś mnie do tego!

- To prawda. - wyszczerzył się wampir. - Jednak nie wypełniłeś swego zadania. Teraz my zrobimy to, czego ty nie mogłeś, stary głupcze.

Były żołnierz nie był w stanie nawet zareagować gdy miecz wampira przebił jego serce. Krew szybko wypełniła jego płuca i usta.

- Jednak... Miałeś rację... Rycerzu Sarafan...

Z tymi słowami, umarł.

Wampir jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Przestąpił nad martwym ciałem i podszedł bliżej. Zza jego pleców zaczęły wysuwać się z cienia kolejne Dzieci Nocy, ubrane w kolorowy, wręcz hedonistyczny sposób. Mimo pewnego drapieżnego piękna, zionęło od nich ulotnym zapachem śmierci i rozkładu, czego bynajmniej nie kryli, by wzbudzać większy postrach.

- Nie doceniliśmy was, Sarafanie. Ciebie też, Sebastianie. Nie mogę uwierzyć, że nareszcie mamy szansę na zniszczenie twej osoby. Długo czekałem na tę chwilę. Pamiętasz mnie, prawda? Jam jest Azariel, niegdyś twój podkomendny i legionista Kaina. Dopóki nas nie zdradziłeś, nie skazałeś nas na klęskę pod Meridian.

Sebastian uśmiechnął się zimno. Nigdy specjalnie nie przepadał za Azarielem.

- Zawsze miałeś się za potężnego. Silniejszego ode mnie. Ciągle wspominałeś Kainowi, że to ty powinienieś był być jednym z dowódców, a nie ja. - przypomniał.

- Teraz wszyscy wiemy dlaczego. - warknął wampir. - Ja byłem wobec niego lojalny, tak jak jestem wobec sprawy Cabal.

- Zła odpowiedź, mój przyjacielu. Prawda jest zupełnie inna. Zazdrościłeś mi potęgi i pozycji, którą sobie ciężko wypracowałem. Miałem jednak od ciebie zawsze trudniej. Myślałeś, że to tak łatwo być dowódcą odpowiedzialnym za innych?

- Na pewno byłbym lepszym od ciebie, Sebastianie. Na koniec i tak wszystkich porzuciłeś. - powiedział Azariel. - Jestem przekonany, że Kain kiedyś powróci. Wówczas nadejdzie czas rozliczenia. Zdrajcy zostaną zniszczeni.

Sebastian zachichotał, jakby jego były podkomendny opowiedział wyborny żart.

- Choć nie lubiłem twej nędznej osoby, potrafiłeś mnie rozśmieszyć. Wierzysz, że Kain powróci? Wierzysz, że nagrodzi lojalnych wobec niego? Wszyscy byli dla niego narzędziami, odrzucał je gdy były mu niepotrzebne. Oszczędzę ci tego rozczarowania i zabiję cię teraz. - obiecał.

- Nie dasz mi rady, Sebastianie. Kiedy obrastałeś w krew i tłuszczyk u Lorda Sarafan, ja hartowałem swe ciało i duch w najgorszych warunkach jakie tylko mógłby spotkać wampir. Moja potęga przwyższa twoją. - odparł złośliwie Azariel.

Sir Martin w międzyczasie zebrał swój oddział i uformował w zwarte kilkuosobowe grupki. Wiedział, że jeden człowiek to zbyt mało dla wampira. Klucz do zwycięstwa krył się w myśleniu strategicznym. Oraz pomocy Sebastiana.

Epizod II. Podróżując w Ciemności. Cz II.

Widząc upadek swego dowódcy, najemnicy razem z piratami i bandytami rozpłynęli się na wszystkie strony świata jak liście na wietrze. Głośno krzycząc i wzywając na pomoc swych bogów, biegli na oślep, potykając o siebie i przeklinając. Całkowicie stracili serca do walki. Kilku Sarafan już próbowało zacząć pościg, jednak drogę zagrodził im Sir Martin o zaciętym wyrazie twarzy.

- Żadnego pościgu. Nie mamy na to czasu. - warknął głosem nieznoszącym sprzeciwu.

- Ależ... Oni uciekają! - wydukał zakłopotany Sarafan.

- Niech biegną. Wampiry nie pozwolą im uciec. Wyłapią ich i zaczną powoli zabijać aż zaczniesz żałować, że matka wydała cię na świat. Spójrz.

Martin wskazał ręką jeden z kierunków ucieczki najemników. Kilka wampirów rzuciło się za nimi w pościg. Chwilę później do uszu rycerzy dotarły bolesne, pełne bólu krzyki, aż włosy na karku im stanęły dęba a zimny pot spłynął po ich twarzach.

Sebastian tymczasem parsknął lekceważąco do Azariela.

- Ostatecznie to jednak ja wyszedłem lepiej. Ty jesteś jedynie pachołkiem. Ja należę do elity. Vorador nigdy nie dopuści cię do siebie. Jesteś słaby, żałosny i słaby. Wie, jak bardzo ubóstwiasz Kaina. Wie też, że gdyby Kain powrócił to wtedy szybko staniesz po stronie swego... Cesarza. Koła polityki mielą nieubłaganie.

- Zatem dlaczego ja zostałem przydzielony do tej misji? - zapytał Azariel.

- Gdyż... Vorador pozbędzie się ciebie raz na zawsze. Jesteś niewygodny, zbyt lojalny wobec Kaina. To go zgubi pewnego dnia.

Azariel błysnął kłami i zasyczał. Rzucił się do ataku. Sebastian przywołał do siebie jakiś miecz. Błysk stali i zderzenie kling.

Rozpętało się piekło.

Formacja Sarafan wytrzymała natarcie. W ruch poszły wyświęcone miecze. Wampirów było mniej, na każdego przypadało trzech Sarafan. To dawało ludziom szanse na zwycięstwo. Sir Martin wspomagany przez elitarnych rycerzy glyphowych walczył z wyprostowanym jak struna krwiopijcą o białych włosach i szaleństwie w oczach. Potrafił posługiwać się telekinezą. Odrzucił od siebie rycerzy, a zaatakował samotnego Martina. Dowódca zasłonił się tarczą, sapnął gdy wampir zawisł na jego tarczy. Zrzucił go na ziemię i pchnął mieczem, licząc że trafi w serce. Wampir przeturlał się i obalił Martina kopniakiem. Gdy ten próbował się podnieść, uderzył falą telekinetyczną. Dowódca poleciał kilka metrów i uderzył mocno w ścianę jednego z kontenerów dostawczych. Ciemne plamy wykwitnęły przed jego oczami, kręgosłup bólem wyraził swój protest. Wampir powoli zbliżał się, zachwycony perspektywą zbliżającej się uczty. Im wyższa ranga, tym smaczniejsza krew. Nachylił się nad szyją ofiary.

Nie docenił go.

Dowódca Sarafan chwycił go za gardło jak w żelaznym imadle. Wampir charknął wściekle, siła uchwytu człowieka całkowicie go zdezorientowała. Poczuł jak zimne ostrze podcięło ścięgna jego nóg. Następnie okaleczono jego dłonie. Mógł tylko patrzeć bezradnie jak miecz zagłębił się w jego sercu. Obrócił się w proch.

Sebastian ciągle jednak walczył z Azarielem. Sługa Lorda Sarafan posługiwał się agresywnym, choć jednocześnie wyrazistym i pełnym pewnej elegancji, stylem prawdziwego łowcy. Azariel jednak był pogrążony w bitewnym szale. Potęga jego ciosów sprawia, że aż trzęsie się ziemia, a szybkość zatrważa. Sebastian patrzył z obrzydzeniem na Bestię ujawniającą się w swym przeciwniku. Sam korzystał z Berserku, serii błyskawicznych, celnych choć wzmacnianych siłą ciosów. Azariel był rzeźnikiem. Lubił zabijać. To było widać w jego zaciekłym stylu walki.

Wymienili wstępne cięcia. I kolejne. Sprawdzali się. Oceniali swoje szanse i analizowali. Azariel rycząc wściekle naparł mocniej na Sebastiana. Zasłona. Odskok. Sługa Lorda Sarafan trzymał przeciwnika na bezpiecznym półdystansie, nie dążył do pełnego zwarcia. Wiedział, że ma czas. Azariel ponownie natarł, ustawił ostrze miecza poziomo by wybebeszyć przeciwnika. Sebastian jednak odepchnął miecz, jakby odganiał muchę. Nie zdołał jednak korzystać z luki. Azariel kopnął go, wampir wykonał śrubę w powietrzu i pewnie opadł na obie nogi. Uniósł miecz wysoko nad głową. Wampir Cabal zrobił tak samo. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem szybko wymienili ciosy. Sebastian zaatakował cięciem niskim, niebezpiecznym. Azariel błyskawicznie opuścił miecz w dół, ale trafił tylko na powietrze. Pęd i ciężar miecza i rzuciły go w dół. Stracił równowagę. Sebastian ciął na odlew by rozpłatać twarz wampira, ale nie trafił. Leżąc na ziemi, Azariel podciął mu nogi. Sebastian sapnął i runął na dół. Legionista Kaina uderzył go pięścią w twarz i szybko wstał. Pobiegł po miecz, chwycił w dłoń i ruszył na Sebastiana, który właśnie wstał. Sarafański wampir rozwarł szpony i chlasnął Azariela po twarzy. Okaleczony krwiopijca zawył wibrująco. Oko zaczęło wypływać ze zniszczonego oczodołu. Ciosy Sebastiana oprócz ran szarpanych, mogły też miażdżyć kości swą siłą. Choć wampiry mogą regenerować zniszczone organy (jak to nieumarli) to jednak zniszczenie sprawia im ból.

Sebastian spojrzał triumfalnie na swego przeciwnika. Teraz już wiele nie pozostało. Azariel nie stawił oporu. Sługa Lorda Sarafan wpadłszy w Berserk zaczął masakrować swego przeciwnika dopóki nie zmienił się w pulsujący korpus pełen okrwawionych strzępów skóry, mięsa i ubrań. Wyłuskał miecz z martwych rąk leżącego niedaleko, zimnego już najemnika z rozstrzaskaną głową. Następnie odciął głowę Azarielowi, kończąc jego żywot.

Rzucił okiem na pobojowisko, pokryte trupami Sarafan, najemników i wampirzych pozostałości. Podszedł do niego Sir Martin, zakrwawiony, posiniaczony i zmęczony. Ciężko stał na nogach.

- Zadanie wykonane, mój panie. Ładunek został zabezpieczony i może zostać przetransportowany do Twierdzy. - zameldował posłusznie.

- Dobrze się spisaliście. Zabierzcie zabitych Sarafan, resztę zostawcie by zgniła. - polecił wampir. Sprawiał wrażenie zamyślonego.

Dowódca rycerzy zasalutował i powrócił do swych żołnierzy. Konwój ruszył i bez żadnych przygód dotarł do Twierdzy jeszcze przed świtem.

Ciał na Nabrzeżu nikt nie ruszał. Robaki i morskie ptaki miały co jeść. Wśród nich znajdowało się ciało kapitana Fargusa.

~

Lord Sarafan powitał ich w Sali Tronowej. Nie krył swej radości, zachowując jednak majestat i godność Wielkiego Mistrza Zakonu.

- Jestem z was dumny. Wszystko co najlepsze oferuje Zakon, znajduje się w was. Nagroda was nie ominie. Wiedzcie, że zadanie jakie wykonaliście, przybliży nas do ostatecznego wyplewienia wampirzej plagi. - powiedział rycerzom.

- Ku chwale Zakonu i Nosgoth, panie! - odkrzyknęli zakonnicy, zasalutowali mechanicznie.

- Dla ciebie też mam słowa uznania, Sebastianie. Raz jeszcze udowodniłeś, że nie popełniłem błędu przyjmując cię pięćdziesiąt lat temu na swe usługi. Nagrodą będzie rozszerzenie twych wpływów. Przyklęknij, mój sługo. - polecił.

Sebastian posłusznie wypełnił polecenie.

- Ja, Lord Sarafan, Opiekun Nosgoth i Przywódca Zakonu Sarafan ogłaszam co następuje: mianuję ciebie, Sebastianie, Strażnikiem Kamienia Nexus. Dopilnujesz przeniesienia go do Dzielnicy Przemysłowej gdy budowa zostanie zakończona. Kolejnym punktem jest przekazanie ci nowego domu. Niedawno w górnym mieście umarł pewien bogaty szlachcic. Nie miał rodziny, a swe dobra oddał Zakonowi. Od teraz to ty będziesz tutaj mieszkał. Rycerze, którzy towarzyszyli w twej misji zostaną twoją strażą przyboczną. Zajmiesz też miejsce u boku mych doradców, będziesz wspierał mnie w rządzeniu Nosgoth, gdyż oprócz władania wielką mocą, dysponujesz też inteligentnym i elastycznym umysłem. Znajdziesz miejsce w Radzie Sarafan. Powstań, Sebastianie, mój wierny sługo.

Sebastian powstał. Poczuł w końcu satysfakcję. Nareszcie zdobył władzę o której tak bardzo marzył. Pod stopami Kaina nigdy nie doszedłby tak daleko. Dostrzegał to wyraźnie. Uśmiechnął się. Nosgoth należało do niego. Kain zaś gnije w Otchłani.

Niech tak pozostanie na wieki.

Epizod III. Niespodziewane spotkanie cz. I

Pięć lat później.

Jako członek Rady Sarafan, Sebastian miał znacznie mniej czasu niż kiedyś. Urok polowań został zastąpiony przez popijanie krwi z najlepszych pucharów. Choć krew również była doskonałej jakości, wampirowi brakowało tych emocji jakie towarzyszyły polowaniu. Każdy krwiopijca miał w sobie zaszczepiony instynkt łowcy, wewnętrzną Bestię szukającą okazji by zabić. Taki instynkt posiadał nawet ten, który "odrzucił" swój wampiryzm by przystać do Sarafan. Bardziej prozaicznym powodem było przyzwyczajenie do świeżej krwi z tętnicy szyjnej ofiary, szczególnie łabędziej szyi dziewicy. Sebastian nie zawsze był pewny tego ostatniego, ale ostatecznie to nie miało wielkiego znaczenia oprócz subtelnej nuty słodkości.

Sebastian preferował krew półwytrawną. Wstrząśniętą strachem, niezmieszaną widokiem kłów.

Zgodnie z rozkazami, dopilnował przenosin Kamienia Nexus na wyznaczone wcześniej miejsce w Dzielnicy Przemysłowej. Nie nastręczyło to wiele wysiłku, Cabal po ostatnich klęskach pochowało się do najgłębszych dziur i nawet starania najlepszych informatorów nie umożliwiły Zakonowi odkrycia zamiarów lub kryjówki ruchu oporu. Powoli zaczęto się zastanawiać, czy nie opuścili Meridian. To było jednak niemożliwe, zauważono by tak wzmożoną aktywność wampirów. Lord Sarafan wydał cichy rozkaz oczekiwania i wzmożonej czujności. Glyphwrights nieustannie zajmowali się rozwojem i usprawnianiem sieci Glyphów w Meridian. Poziom bezpieczeństwa wzrósł zauważalnie, co przyniosło stabilizację miastu.

Przenosiny Kamienia Nexus ograniczyły się do zwykłej papierkowej roboty. Szczęśliwie Sebastian odebrał za ludzkiego życia odpowiednie wykształcenie, więc przedsiębiorczość nie stanowiła dla niego większego problemu. Po dopilnowaniu tej sprawy, wampir mógł zwrócić się ku kolejnym zadaniom nie cierpiącym zwłoki.

Jako członek Zakonnej Rady Sarafan (której podlegała Miejska Rada Meridian), Sebastian często zabierał głos w sprawach dotyczących miasta lub okolic. Bardzo podobało mu się to zajęcie, w końcu był drugim po Lordzie Sarafan członkiem Rady. Zabawnym było dla niego oglądanie podległych rajców miejskich z wypchanym trzosem monet, pragnących załatwić ważny interes. Jednym pomagał, drugich nakazywał wtrącić do lochu za łamanie sarafańskiego prawa. Nie interesowało go, co dalej się z nimi działo. Uchwalane ustawy dobrze wpłynęły na rozwój miasta - przede wszystkim nastąpił wielki rozwój przemysłu wspomagany magią Glyphów oraz rozwój handlu morskiego z oddaloną kilkanaście mil morskich Wyspą Moonshade oraz morsko-lądowy handel z Freeport. Rozbudowano antywampirzy aparat policyjny, całkowicie nieprzekupny przez co wiele razy udowodnił swoją skuteczność.

Wracając do spraw obecnych. Pewnego razu, Sebastian dostał polecenie udania się do Wiecznego Więzienia w celu rozmówienia się z władzami tej instytucji. Lord Sarafan pragnął wzrostu efektywności resocjalizacji osadzonych przestępców, których w ostatnich latach zaczęło przybywać. Przekazał Sebastianowi specjalne dyrektywy postępowania i wysłał do Atriusa, naczelnika placówki.

Sebastian wziął ze sobą trzech Sarafan ze swej straży przybocznej, w tym Sir Martina. Rycerz przez te kilka lat nie zmienił się specjalnie. Awansowany na Lorda Inkwizytora, zakonnik oprócz poważniejszego i bardziej rozważnego wyrazu twarzy, nosił też krótką brodę, przez co wyglądał na bardziej doświadczonego rycerza. Kogoś z kim należy się liczyć. Pozostała dwójka to byli wielcy rycerze Sarafan, ubrani w charakterystyczną zbroję i wielkie dwuręczne topory. Obaj mieli ogolone głowy, zgodnie z przyjętą regułą czystości.

Ich podróż zaczęła się na Nabrzeżu, gdzie czekał na nich statek transportowy mający ich przewieźć do Wiecznego Więzienia. Oczywiście to nie była byle krypa, lecz galeon napędzany energią Glyphów i wiatru jednocześnie. Nadawało mu to sporą prędość. Załoga liczyła sobie dwustu ludzi, na każdej burcie stało po dwadzieścia dział. Doliczając po pięć na rufie i dziobie, okręt liczył sobie pięćdziesiąt dział. Nazywał się "Postrach Krakena". Podróż zajęła kilka dni, wypełnionych nudą gdyż nie było nic czym mógłby się zająć Sebastian. Jako wampir, większość czasu wolał spędzać w swej kajucie by unikać kontaktu z wodą. Czasami jednak, gdy Południowe Morze było spokojne, lubił wyjść i popatrzeć na spokojnie płynące fale. Wiedział, że nigdy więcej nie będzie w stanie ich dotknąć. Mimo tylu lat, jego pasja i miłość do morza nie zaniknęła. Urodzony w szlacheckiej posiadłości położonej nad Jeziorem Łez, które uchodziło do morza, Sebastian od dzieciństwa był oswojony z wodą. Przemiana zmieniła go, teraz zaczęły nawracać do niego wspomnienia. Gdy trwała podróż, wampir W końcu przyzwyczaił się do nowych warunków, spędzając większość czasu na nostaligicznej obserwacji tego, co utracił. Chował się tylko, gdy nadchodził sztorm.

Eskorta Sebastiana spędzała czas na rozmowach z załogą i zapoznawaniem się z jej codziennym życiem. Uczyli się marynarskich zadań, pojęć i poleceń. Sir Martin jak zawsze wychodził z założenia: wszystko może się w życiu przydać. A nawet jak się nie przyda, to przynajmniej mam zajęcie. Szkoda życia na leżenie pokotem.

Bez żadnych przygód dotarli do podnóża Wiecznego Więzienia. Znajdował się tam niewielki port, "Postrach Krakena" jakoś zdołał tam zacumować. Kapitan statku obiecał, że zaczeka na powrót Sebastiana. Wampir wszedł do środka, gdzie już czekało na niego powitanie. To sam Atrius z kilkoma Strażnikami pofatygowali się, by osobiście go przywitać.

Strażnicy wyglądali w niemożliwy do pomylenia z kimś innym sposób. Nosili długie, ciemne płaszcze z kapturami, szare zbroje płytowe i stożkowate hełmy. Rysy ich twarzy były ukryte w całunie ciemności. Najbardziej rozpoznawalnym elementem były świecące fosforyzującą zielenią oczy. Nosili też swój atrybut: długie kosy, gdyż byli Żniwiarzami Dusz. Każdy z nich unosił się lekko w powietrzu, wszyscy milczeli.

Ich przywódca, Atrius, był Strażnikiem tak jak i oni. Wyróżniał się z tłumu tym, że był wyższy, masywniejszy i nosił karmazynowy płaszcz spięty niebieską broszą z wybitym symbolem klepsydry. Oczy miał takie same jak inni, ale świecące się bardziej intensywnie, wręcz wwiercające się w duszę. Sarafanie mimowolnie zadrżeli na ten widok. Sebastian zachował spokój.

Wampir uścisnął zimną rękę Atriusa.

- Jesteśmy zaszczyceni gościć tak ważną personę w naszym przybytku. - odezwał się nadzorca.

- Cieszę się, że nasze drogi znowu się spotkały. - odparł Sebastian. - Przybyłem jednak tutaj również w interesach nie cierpiących zwłoki.

Atrius westchnął zrezygnowany.

- Jak zawsze przechodzisz do rzeczy. Śpieszy ci się? Tutaj czas stoi w miejscu, a sekunda staje się wiecznością. Na razie wejdziemy do środka, a kiedy powrócisz, odkryjesz że minęły ledwie minuty. Poprowadzę, przez ostatnie pięćdziesiąt pięć lat powierzchniowych wiele się tutaj zmieniło. Z pewnością zechcesz poznać szczegóły.

Sebastian uśmiechnął się dyplomatycznie.

- Z przyjemnością, gospodarzu. Mechanizmy od pewnego czasu zaczęły budzić we mnie zainteresowanie i chętnie zapoznam się z nimi bliżej. Prowadź. - rzekł wampir.

Strażnicy poprowadzili swych gości wzdłuż długiego korytarza. Wszystko wyglądało tutaj surowo, zimno lecz nie odpychająco. Na ścianach rozwieszono liczne zegary i inne mechanizmy służące pomiarom mijającego czasu. Niektórych Sebastian w ogóle nie widział na oczu. Co chwili rozbrzmiewał dźwięk dzwonków, kołatania, stukania gdy zegary wybijały kolejne godziny. Każdy chodził inaczej. Korytarz nie miał żadnych odgałęzień, Sebastian nie widział tego co było dalej, gdyż z przodu jak i z tyłu majaczyła nieprzenikniona czerń. Kolejne przedmioty znikały w mroku. Wampir zaczął się zastanawiać, czy nie dreptają w miejscu.

- Wyczuwam wasze zakłopotanie, Sarafanie. - odezwał się Atrius- To moment przejścia pomiędzy światem zewnętrznym a Więzieniem. Nieprzyjemne wrażenia po chwili znikną.

Atrius nagle parsknął śmiechem. Jego usta na chwilę stały się widoczne. Były ludzkie.

- A teraz spróbujmy zdefiniować pojęcie chwili. To jakieś miejsce w ramach czasu... Czas, czas, czas. Tutaj jest cała wieczność. Wystarczy wyciągnąć rękę, a poczujesz jej ulotny dotyk. Przepływa wokół ciebie, zmienia cię. Dostosowuje do swych warunków. Je

Sarafanie patrzyli na Strażnika spojrzeniem będącym kombinacją zdziwienia jak i fascynacji. Spokojny ton głosu Atriusa uspokajał ich, sprawiał że zapominali o wszystkim. Pogrążyli się w opowiadaniach Strażnika.

W ten sposób powoli zmierzali do celu, powoli mijając kolejne miejsca. W każdym można było znaleźć coś niepowtarzalnego, czego już nie ma, a jednak znalazło się w tym zbiorze. Niektórzy Strażnicy byli kolekcjonerami, zbierali pamiątki dni minionych i umieszczali w specjalnie przystosowanych gablotach.

Sarafanie i Strażnicy dotarli do wewnętrznej części Wiecznego Więzienia. Tam nastąpiło zderzenie z bardziej okrutną rzeczywistością. Przed ich oczami przeszła niezgrabna, łysa kobieta w białym fartuchu. Snuła się po całym korytarzu, całkowicie nieświadoma tego, co się dzieje. Coś mamrotała do siebie, jednak Sebastian nie zrozumiał nic z tych nieartykułowanych pomruków.

Nic dziwnego, skoro jej usta były zaszyte. Oczy spotkał ten sam los. Jednak nawet mając uszy, nie mogła wyczuć obecności gości. Żyła całkowicie zanurzona we własnym świecie widm i koszmarów z którego nigdy już nie miała się wydostać.

- To chyba pacjent numer B325, mistrzu Atriusie. - powiedział jeden ze Strażników.

- Ciekawe. To nie jest jej skrzydło. - odpowiedział zamyślony nadzorca. - Trzeba wezwać kogoś, by ją przeniósł. To jest skrzydło D.

- Na szczęście nie stanowi żadnego zagrożenia. Strażnicy tej sekcji już są w drodze. - zameldował drugi Strażnik towarzyszący Atriusowi.

Mistrz pokiwał głową i ruszyli dalej.

Sebastian miał teraz szansę zobaczyć Wieczne Więzienie również od środka. Jego ostatnia wizyta ograniczała się ledwie do przetransportowania kilku ważnych więźniów, z których Lord Sarafan już nie miał pożytku. Poznał wtedy Atriusa. To było dwadzieścia lat temu. Dziwnym dla niego było, że nadzorca tej instytucji znał jego charakter i przyzwyczajenia choć spotkali się tak dawno temu do tego tak krótko.

Rozmyślania przerywały mu widoki więźniów podobnie okaleczonych jak spotkana wcześniej kobieta. Byli tam również męźczyźni, a w niektórych dolnych salach spotykał również białe, przerośnięte pająki. Bez wątpienia demonicznego pochodzenia. Jak się dowiedział od Strażników, te pająki pojawiają się w nieużytkowanych częściach Więzienia, ciężko je wyplenić, ale z drugiej strony są skuteczne przeciw intruzom i zagubionym więźniom. Sebastian wolał nie wiedzieć, co te pająki robią tym "zagubionym".

Nagle do jego uszu dotarł hałas. Krzyki, stęknięcia i odgłosy uderzeń mieszały się z komendami Strażników i tupotem stóp przerażonych więźniów. Sarafanie pobiegli, by sprawdzić co się dzieje. Dźwięk dochodził zza rogu jednego z korytarzy. Sebastian wyskoczył pierwszy, po czym ze zdziwieniem stwierdził że w jego kierunku leci zakrwawiony korpus więźnia. Wampir warknął i nadludzko szybko uskoczył przed makabrycznym pociskiem. Korpus uderzył w ścianę gdzie pękł na kawałki. Krew rozprysła na powierzchni tworząc artystyczny wzór krwawej róży.

Naprzeciw Sebastiana, znajdował się dziwaczny stwór siejący śmierć wokół zgromadzonych więźniów. Warczał, gulgotał i wydawał dzikie wrzaski od których włosy stawały dęba. Potwór był straszliwie okaleczony. Oprócz długich uszu i krótkich rudych włosów, jego twarz była całkowicie zakrwawiona. Sine, podkrążone oczy kryły w sobie czarne, płonące źrenice w żółtych tęczówkach. Paszcza bestii była rozwarta do granic możliwości. W jamie gębowej kryły się kawałki mięsa ściekające krwią jak również uzębienie z wydłużonymi kłami. To był wampir. Innym detalem przykuwającym jego uwagę były widoczne wnętrzności brzucha. Nie wiadomo jakim cudem jelita krwiopijcy trzymały się w miejscu. Na plecach nosił ogromny kocioł buchający kłębami ognia i dymu. Właśnie masakrował swe ofiary przy użyciu zakrzywionych szponów rąk i nóg.

- Świeże mięso! Dajcie mój przydział! Tysiąc czterysta uncji! - ryczał dziko. - Nie dostałem! Zatem wezmę sam!

Atrius warknął wściekle.

- Magnus. Znowu wymknął się spod kontroli.

- Musimy go powstrzymać, mój panie! - zawołał Strażnik. - Potrzebujemy wsparcia!

Sebastian stanął jak wryty. Magnus. Zatem tak skończył największy sługa Kaina zaraz po tym głupcu Azarielu. Ten drugi był jednak słaby, zaś Magnus... Podobno był potężniejszy od samego Kaina, jednak nigdy nie pomyślał o zdradzie. Gdy jednak zniknął podczas bitwy pod Meridian, jego los stanął pod znakiem zapytania. Zatem tutaj trafił... Tylko: jak? Przez głowę Sebastiana przeleciało tysiąc możliwych odpowiedzi. Szybko jednak przestał myśleć o czymkolwiek.

Oszalały wampir zaszarżował prosto na niego.

Epizod III. Niespodziewane spotkanie cz. II

Sebastian zniknął z drogi Magnusa, błękitny płaszcz sługi Lorda Sarafan zawirował w powietrzu. Z jednego z wielu licznych korytarzy odchodzących no innych części Więzienia, wyłoniło się kilku Strażników. Wznieśli swe kosy do góry w ostrzegawczym geście, przyjmując pozycje bojowe.

- Ty! Dosyć tego! Nie wolno ci tu przebywać i mordować współwięźniów! - krzyknął jeden z nich.

Wampir mlasnął głośno i spojrzał dziwnie na Strażnika. W jego żółtych ślepiach rozbłysło szaleństwo i dzika radość, euforia rzezi.

- Nie dano mi wyboru! Mam ustalony przydział! Więzień też ma prawo do życia, wy o tym zapomnieliście, tak jak te kamienie zimne a teraz krwią splamione! - ryknął, po chwili jednak uśmiechnął się przebiegle. - Smutna przed wami przyszłość. Wywróżę ją z waszych wnętrzności!

Wampir wparował prosto w grupę Strażników. Dopadł tego, który przemawiał wcześniej do niego. Nadzorca krzyknął, potem zawył gdy wampir szybkim ruchem rozpruł jego gardło. Nie czekając aż się wykrwawi, Magnus rzucił się na kolejnego. Lawirował pomiędzy ostrzami, chichotając obłąkańczo. Musiał jednak przyjąć na siebie sporo cięć, nie dbał jednak o to. Jego wytrzymałość i zdolność do regeneracji były niespotykane nawet u wampirów. Jedynie najbardziej poważne rany wymagały dłuższego czasu do zabliźnienia. Świadom swej siły, Magnus nie potrzebował finezji i ostrożności do zmiażdżenia swych wrogów. Szalejąc w amoku, był niemal niepowstrzymany.

Kolejny Strażnik stracił życie. Potem następny. Zginęli tak samo szybko i boleśnie. Pozostała przy życiu trójka nadzorców w niemej zgodzie postanowiła podać tyły. Magnus warknął wściekle, gdyż nie lubił gdy ofiary wymykały się z jego sideł. Zaraz jednak przybrał minę, jakby go olśniło. Zachichotał i mlasnął.

- Nie lubię gdy surowe mięso ucieka. Musi być usmażone! Płoń mój przydziale, płoń!

Magnus zgiął się wpół, jakby go coś zabolało, kurczowo zaciskając pięści przy piersiach. Wyprostował się, wyciągnął ręce przed siebie, składając je ze sobą w nadgarstkach i tworząc kształt półkuli. Skumulowana energia rozbłysła kolorem ognia, a Strażnik który znajdował się najbardziej z tyłu, nagle uniósł się do góry. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku, gdy w mgnieniu oka został spopielony. Wszyscy wyczuli w swych umysłach głos, jakby odległy jęk setek dusz.

Zwęglone ciało uderzyło o ziemię. Magnus zawył i ponownie rzucił się na więźniów.

- Chyba zbyt dużo ognia, jest zbyt suche! Krwi!

Wszyscy nagle zdali sobie sprawę, że od ataku Magnusa do ucieczki Strażników minął ledwie moment. Zagrożenie jednak nie minęło.

- Zróbcie coś! Rządzicie tu, czy nie? - warknął Sebastian. - Kiedy tylko skończy z tymi głupcami, weźmie się za nas!

- Jakby to było takie proste, wampirze, to już dawno byśmy zajęli się tą sprawą. - odpowiedział Atrius. - Woda mu szkodzi, a niedaleko stąd znajduje się Centralny Odpływ Wiecznego Więzienia, jedno z najważniejszych pomieszczeń zakładu. Zbiornik wodny jest zakratowany i zabezpieczony. Jest jednak mechanizm... Dźwignia, zainstalowana na wyższym piętrze, na które dostaniemy się windą. Wystarczy pociągnąć za dźwignię, wtedy krata podniesie się do góry. Gdybyśmy zdołali zrzucić Magnusa do otwartej toni wodnej, zostałby unieszkodliwiony. Nieważne jak bardzo jesteś potężnym, zawsze będzie cię krępować swe pochodzenie. Takie są wyroki czasu. - wyjaśnił mistrz. - Czym jesteś, tym pozostaniesz.

Na przód wysunął się Sir Martin razem ze swymi Sarafanami. Zasalutowali swym przełożonym. Dowódca wysunął się o krok do przodu, jego podkomendni pozostali z tyłu, niespuszczając wzroku z Magnusa, który przecierał kolejne krwawe ścieżki w ciałach ofiar.

- Jesteśmy Strażą Przyboczną Lorda Sebastiana, my zwabimy Magnusa w pułapkę. - rzekł dobitnie. - Jeżeli to jest jedyna metoda, my to zrobimy. Ten potwór musi ugiąć się przed potęgą Zakonu, który my tutaj reprezentujemy. Nie poddamy się bez walki.

Sebastian pokiwał głową przecząco.

- Nie będę was narażał. Nie macie najmniejszej szansy w walce z nim. Ja się tym zajmę. Jestem wystarczająco potężny, by przetrwać jego ataki na tyle, żeby wykorzystać słabośc Magnusa przeciwko jemu samemu . - odparł. - Dziękuję jednak za waszą ofiarność,

- Myślę jednak, że możemy coś zrobić. - odpowiedział rezolutnie rycerz. - Lord Sebastian zwabi Magnusa w pułapkę. Tam będę czekał ze swoimi Sarafanami. Wtedy zwiążemy więźnia walką, a Lord Sebastian i Pan Atrius dokończą dzieła. Pociągnijcie za dźwignię, a krata zostanie podniesiona a Magnus wpadnie prosto do wody. Będziemy w stanie zrobić choć tyle!

Sebastian uśmiechnął się dumnie.

- Widzisz, Atriusie? Moja Straż reprezentuje ideał Zakonu Sarafan. Przystąpmy do dzieła i skończmy z tym.

~

Oszalały Magnus dostrzegł Sebastiana dopiero, gdy ten ostatni znalazł się naprawdę blisko. Odwrócił się i spojrzał na niego dziwnie. Jego płonące oczy były pokryte mgłą, która zniszczyła wspomnienia Magnusa. Nie znał siebie.

- Czy cię znam? Jesteś mną, tak jak byłem wcześniej tobą? Wielu wrogów, czy jesteśmy podobni? Jesteś drugi tak jak niegdyś ja? A może pierwszy? Wiele zmian, nic nie pozostało. Tylko ból... Poczuj mój ból! - krzyknął Magnus.

Sebastian odwrócił się i pognał w przeciwnym kierunku. Słyszał jak więzien rzucił się za nim w pościg. Przebiegali przez kolejne korytarze, w biegu nieskończoności. Natura Wiecznego Więzienia dała o sobie znać, gdy wszystko na przemian stawało w miejscu i ruszało w najmniej spodziewanych momentach. Biegli nieprzerwanie, jakby pragnąc dogonić stracony czas. Kolejne przejścia, bramy i korytarze migały, a potem przemijały. Choć Sebastian zapamiętał drogę, to przez efekty czasowe musiał w pewnym momencie pomylić drogę. Powinien już dawno być na miejscu. Teraz zaś pozostał w obcym sobie miejscu, uciekając przed przeciwnikiem ze swojej przeszłości. Którego zdradził, tak jak całą resztę. Nie uniknęła mu ironia tej sytuacji. Nieświadomy Magnus dostał szansę na zemstę. Sebastian zaś miał wrażenie jakby znalazł się wewnątrz koszmaru, z którego nie ma ucieczki.

Przełom nastąpił gdy Magnus wyskoczył wysoko w górę i uderzył pięścią w ziemię. Fala uderzeniowa przeszła wzdłuż korytarza, druzgocąc podłogę i zasypując dalsze przejście przez naruszenie konstrukcji fundamentów. Sebastian uniknął fali, ale nie mógł nigdzie uciec. Musiał przebić się przez Magnusa.

- Mięso stoi, nie ucieknie. Jest inne, nieznane, dawno nie widziane. Zapomniałem smaku? Skosztuję! - zawołał triumfalnie szaleniec.

Sebastian natarł na Magnusa, połączyli się w wirze cięć, bloków i kontr. Walczyli szponami, nie mając żadnej broni. Magnus mimo braku finezji był bardzo szybki i zwinny. Sebastian wyrównywał braki siłowe wyćwiczonymi ruchami szermierza stosując taktykę "przeczekania" przeciwnika. Czekał, aż w swym szale zacznie popełniać błędy. Domyślał się, że Magnus ma ogromny zasób sił, ale z bezbłędnością różnie bywa. Sebastian wykonał salto w tyłu, uciekając przed wściekłym chlaśnięciem wampira, niczym atakiem jadowitej kobry. Magnus użył decydującej mocy, by spopielić wampira. Ponownie wzniósł dłonie, a Sebastian skrzyżował swe ręce na piersiach, zbierając wszystkie swe siły. Poczuł przeraźliwe gorąco, gdy jego moc Odparcia pozwoliła mu w pewnym stopniu pochłonąć ciepło. Jednak nie do końca. Na jego dłoniach pojawiły się bąble, a twarz zapiekła żywym ogniem. Krzyknął boleśnie, ledwo powstrzymując się od zwierzęcego skowytu, gdy gorąco dotknęło innych części jego ciała, zatrząsł się i zacisnął zęby z przenikającego bólu, który chciał rozerwać go od wewnątrz.

Musiał uciekać. Wiedział, że nie przeżyje drugiego ataku. Mroczny Dar wyczerpał Magnusa, był nieprzygotowany na fakt, że ofiara przeżyła. Sebastian resztkami sił dopadł wampira, szybkimi ruchami rozdarł jego wnętrzności i kopnął w twarz. Magnus bez żadnego jęku uderzył o ścianę. Odbił się od niej i runął pokotem na podłogę korytarza. Pod jego ciałem zaczęła szybko powstawać kałuża krwi i strzępów wnętrzności. Sługa Lorda Sarafan rzucił się do ucieczki, ale więzień zdążył powstać całkiem szybko jak na kogoś, kto odniósł tak potworną ranę i ruszyć w pościg. Kroki jednak stawiał wolniejsze i ostrożniejsze niż wcześniej.

Tym razem Sebastian bez żadnych komplikacji dotarł tam gdzie chciał. Wybiegł z przejścia dysząc ciężko. Poczuł mdłości, świat zakręcił się w głowie wampira, który zatoczył się i upadł na ziemię. Zaraz za nim wypadł jego prześladowca. Z głośnym rechotem przeciął szponami znajdujący się obok przewód energii Glyphowej. Odpowiadał za oświetlenie. Zapadła złowieszcza ciemność, którą rozświetlała jedynie zbroja Sir Martina, niczym ostatnia latarnia pożerana przez mrok. Sarafańska Straż Przyboczna ruszyła do obrony swego zwierzchnika. Sir Martin i dwóch wielkich rycerzy Sarafan z okrzykiem bojowym wpadło na rozwścieczonego Magnusa. Szybko zostali zepchnięci do defensywy, ale wciąż godnym podziwu był fakt, że byli w stanie stawić opór. Porozumiewali się bez słów, osłaniali swe boki w czasie bloków i kontr. Magnus nie był w stanie znaleźć żadnej luki, a taranowanie również nie wchodziło w grę. Sarafanie byli zbyt ciężcy w swych zbrojach.

Znajdowali się w imponująco wielkim pomieszczeniu, a konkretnie: Centralnym Odpływie Wiecznego Więzienia. Zamiast normalnej podłogi znajdowała się tu ogromna krata, którą można było podnieść mechanizmem uruchamianym przez dźwignię umieszczoną na wyższym piętrze. By się tam dostać, trzeba było użyć windy zasilanej mocą Glyphów. Atrius i jego Strażnicy już uruchomili ów mechanizm (który był zasilany innym połączeniem). Sarafanie spychani do tyłu, byli zagrożeni wpadnięciem do wirującej kipieli, ogromnego wiru, wciągającego swe ofiary wgłąb. Atrius osobiście zeskoczył na dół za plecami Magnusa. Wampir szybko zwrócił się w jego stronę i natarł wściekle. Uwolnieni Sarafanie szybko się wycofali do Sebastiana, który ciągle nie mógł pozbierać się po Immolacji Magnusa. Prawa ręka Lorda Sarafan ze zdziwieniem stwierdził, że z wirującej otchłani ulatniał się jasnozielony opar rozchodzący się po całym pomieszczeniu. Zauważył, że wszystko w zetknięciu z gazem nabierało fosforyzujących właściwości. Wszechogarniająca ciemność częściowo ustąpiła miejsca, co ludzcy rycerze przyjęli z ulgą.

Tak jak można było oczekiwać, Atrius wykorzystywał czas do walki. Mógł lekko naginać przestrzeń czasu, by łatwiej uniknąć cięcia lub szybciej wyprowadzić miażdzący atak. Bez wątpienia to był potężny dar, jednak Magnus zdawał się w pewnym stopniu przewidywać działania Atriusa, gdyż toczyli walkę na bardzo wyrównanym poziomie. Podobno szaleńcy mają własny "głos" który doradza im co lepiej zrobić, niezależnie od okoliczności czy siły z którą trzeba walczyć. Kto wie, czy nie ma w tym ziarna prawdy?

Atrius postawił wszystko na jedną kartę i wykonał skok nad głową Magnusa i wirującą kipielą. Rozwścieczony wampir skoczył za nim, ale emocje go zawiodły. Spróbował ostatnim podrygiem kończyn dosięgnąć drugiej strony, ale nie zdołał. Z głośnym krzykiem wpadł do wody. Wyjąc i zawodząc, jego ciało syczało gdy woda spalała Magnusa. Stopniowo jednak krzyk ucichł. Skończyło się.

Sebastian zakasłał głośno. Jeden z bąbli pęknął, a fala bólu rozeszła się po całym ciele. Dokładniejszy rzut oka dowodził martwicy skóry. Oczywiście jako wampir był martwy już wcześniej, ale takie rany leczą się wyjątkowo wolno. Pewnie minie parę miesięcy zanim powróci do pełni swych sił. Sarafanie pomogli mu wstać, choć Sebastian starał się jak najmniej korzystać z ich pomocy. Szlachecka duma wciąż nie pozwalała mu na nadmierne okazywanie słabości, choćby tak oczywistej jak w tej chwili.

Atrius stał cały czas w tym samym miejscu, w którym wylądował po swym ryzykownym skoku. Sebastian odprowadzany przez Sarafan kazał im się zatrzymać, a sam spojrzał na Nadzorcę Więzienia w lekko kpiący sposób.

- Wygląda na to, że muszę skrócić tu swoją wizytę. Lord Sarafan pragnie byście zwiększyli swoją skuteczność w resocjalizacji osadzonych przestępców. Chciałem radzić, byście zrobili to szybko. Dzisiaj... Zróbcie to natychmiast. Odpowiadasz za to, Mistrzu Atriusie. Lord Sarafan nie będzie zadowolony, jeśli podobny incydent powtórzy się w przyszłości.

- Wszystko jest dla mnie zrozumiałe. - odparł chłodno Atrius. - Protekcja Lorda Sarafan jest dla nas zbyt ważna, by tak po prostu z niej zrezygnować. Nowe zarządzenia wkrótce wejdą w życie. Od siebie zaś życzę powrotu do zdrowia w jak najszybszym... Czasie.

~

- Zatem sytuacja znowu jest pod kontrolą? - zapytał Lord Sarafan. - Nie będzie potrzeby, bym musiał dopilnować tego osobiście?

- Wyraziłem twą prośbę niezwykle wyraźnie i rzeczowo mój panie. - odparł Sebastian. - Liczę, że dla ich własnego dobra, zrobią to co trzeba. Zdobyte doświadczenie pozwoli podjąć im właściwe decyzje. Nie potrzebujemy destabilizacji w tym rejonie, nasza władza musi być silna i pewna. Tak jak rozkazałeś : żadnej litości dla tych, co stają przeciw nam.

- Dosyć o tym, zadanie zostało wykonane, nie ma potrzeby już do tego wracać. Przynajmniej na razie. - zakończył wyraźnie znudzony Wielki Mistrz. - Zainteresowało cię jednak coś innego prawda? Wyczułem to w twym głosie. Coś, co poznałeś, a pochodzi z twej przeszłości. Pytaj, jeśliś ciekaw. Odpowiem, jak będę w stanie.

Sebastian chrząknął niepewnie, wyglądał jakby się wahał. W końcu jednak zadał swe pytanie.

- W Wiecznym Więzieniu spotkałem wampira. Znałem go jako Magnusa, był czempionem Kaina. Podobno był od niego potężniejszy, a jednak pozostawał lojalny. Zniknął w początkowej fazie bitwy pod Meridian. Jak mógł się znaleźć w takim miejscu jak Wieczne Więzienie. - zapytał Sebastian.

Lord Sarafan powstał ze swego tronu, zbliżył się do wampira i spojrzał mu prosto w oczy.

- Gdyż to ja go pokonałem i tam wtrąciłem. - powiedział Lord z przebiegłym uśmiechem. - Nie był wcale potężniejszy od Kaina. Walczyłem z obojgiem i to właśnie Dziedzic Głupoty był bardziej niebezpieczny. Cóż, przegrał i tak. Vae Victus, jak to lubił mawiać. Muszę przyznać, że spodobała mi się ta kwestia. Jedyna mądra rzecz, jaką kiedykolwiek wymyślił.

- Jak doszło do waszego spotkania? - zapytał Sebastian, wyraźnie zaintrygowany.

- "Czempion" Kaina wpadł do obozu, prawiąc jakieś patetyczne hasła o końcu ery Sarafan i nadejściu ery Kaina. Wyrżnął samotnie wszystkich mych strażników, co było imponującym wyczynem. Zaproponowałem mu służbę w mej armii. On jednak zaprzeczył, splunął na moje buty i zadeklarował wierność swemu... Cesarzowi. - Lord Sarafan nie krył pogardy wobec pokonanego Kaina. - Zaatakował mnie. Muszę przyznać, walczył dobrze a jego Mroczny Dar Immolacji miał ogromny potencjał. Cóż jednak z tego, gdy ja byłem od niego dalece bardziej rozsądny i doświadczony. Pokonałem go intelektem. Przełamałem jego psychiczną obronę, pomieszałem mu zmysły i zmiażdżyłem osobowość. Gdy odesłałem go do Więzienia, był śliniącym się katatonikiem z objawami zaawansowanego rozdwojenia jaźni... Przypuszczałem, że na całą wieczność... Widać trochę się pozbierał od tego czasu, nie doceniłem go. Nigdy mnie nie przestanie zadziwiać zdolność wampirzej regeneracji, choć sam potrafię się szybko uzdrowić.

Sebastian pokiwał głową w zamyśleniu, analizując otrzymane informacje. Wyglądał na usatysfakcjonowanego. I na poparzonego. Chodził z trudem, czasem cicho syknął z bólu. Potrzebował sporo czasu i najlepszej medycyny by dojść do siebie. Lord Sarafan był jednak zadowolony, że jego sługa, choć nie tak potężny jak Magnus, wciąż dysponował sporą mocą, którą mógł dalej w sobie rozwijać, a miał też inne talenty do dyspozycji. Pozostała ostatnia kwestia.

- Wszystko idzie zgodnie z moim planem. Niedługo zobaczysz pierwsze owoce tego, co udało nam się stworzyć. To było pracowite pięćdziesiąt lat, a przecież to do nas należy Nosgoth i jego przyszłość. Ostateczny czas nadchodzi!

Sebastian skrzywił się jakby zjadł cytrynę. Już obrzydło mu słowo "czas" i wszystkie słowa z nim związane.

~

- Znaleźliśmy go w Bloku Kanalizacyjnym D, mistrzu Atriusie. - zameldował Strażnik, z wyglądu i głosu taki sam jak reszta. Oni nigdy nie wyróżniali się niczym, choć w walce byli śmiertelnie niebezpieczni. - Wyłamał kraty, a potem wypełzł na zewnątrz. Leżał bez życia. Przynajmniej tak myśleliśmy, kiedy wystrzelił jak sprężyna i zabił Strażnika Valdisa.

Z cienia wyłonił się sam Naczelnik Więzienia.

- Imponujące. Skąd znalazł w sobie dośc sił, by przetrwać coś takiego? To przeczy jego naturze... Co się stało dalej? - Atrius wyglądał na wyraźnie zaaferowanego całą sprawą. - Mów wszystko, co wiesz. Szybko!

- Nie daliśmy mu szansy na zrobienie czegoś więcej, mój panie. Zaatakowaliśmy we czwórkę w doskonałej koordynacji. Nie stawił wielkiego oporu, organizm był całkowicie wyniszczony. Schwytaliśmy go, zawiązaliśmy Wiążącym Sznurem i zanieśliśmy do Celi Operacji Badawczych. Nawet on nie jest w stanie zniszczyć Wiążącego Sznura. Szczególnie w takim stanie.

Atrius bez słowa udał się za Strażnikiem do wymienionego oddziału. Dotarli tam bardzo szybko. Ukazał im się dość makabryczny widok. Miejsce przypominało wielką salę operacyjną, ale zdecydowanie mniej sterylną i czystą. Podłoga, sufit, ściany. Wszystko czerwone od krwi. W wielkich metalowych kubłach znajdowały się odpady: zużyte narzędzia, zbędne wnętrzności. Prowadzono tutaj badania nad ciekawszymi osobnikami. Tam też "usprawniono" Magnusa. Teraz postanowiono go dokładniej zbadać. Częściowa odporność na wodę była głównym obiektem zainteresowania całego Więzienia.

Wampir został położony na operacyjnym stole, plamy zakrzepłej krwi szybko zostały pokryte świeżą posoką i ropą wypływającą z okrwawionego, w wielu miejscach wypalonego przez wodę ciała Magnusa. Sam pacjent był pogrążony w śpiączce. Wyglądał na całkowicie martwego, wszyscy jednak wiedzieli że odzyska siły, gdyby tylko dać mu szansę. Atrius pochylił się nad Magnusem.

- Wygląda na to, że jesteś kimś więcej niż tylko szaleńcem. Twój los jest zakryty przez mgłę czasu. Symbol nieskończoności daje wskazówkę... Twoja rola jeszcze nie została wypełniona. Przyjdzie twój czas, jednak nie teraz...

Epizod IV. Poszukiwania cz. I

Dziewięć miesięcy później.

Ze względu na rozległe obrażenia, jakie poniósł Sebastian, wampir musiał na pewien czas zrezygnować z wykonywania bardziej niebezpiecznych misji. Dla Lorda Sarafan nie miało to na razie większego znaczenia. Wszystko postępowało tak, jak zamierzał. Sebastian skupił się na pracy w biurokracji. Jak się okazało po raz kolejny, sługa Wielkiego Mistrza doskonale wiedział jak postępować ze wszystkimi rodzajami gryzipiórków. Pracował niezależnie od organów rządzących, mając jednocześnie nad nimi pełnię władzy. Odpowiadał jedyne przed samym Lordem Sarafan, który wiedział doskonale, że Sebastian wypełni powierzone mu zadania co do joty.

Głowę Wielkiego Mistrza zaprzątały zdecydowanie ważniejsze sprawy. Przez ostatnie dziesięciolecia umacniał swoją władzę, dusząc w zarodku wszelkie przejawy oporu. Nic nie mogło przeszkodzić jego planom. Oczywiście pozostawał Vorador, ale starożytny wampir nie był w stanie przeciwstawić się Lordowi Sarafan. Szczególnie kiedy Soul Reaver był przeciwko niemu. Wielki Mistrz dostrzegał słodką ironię: to Vorador wykuł Reavera, a legendarny Janos Audron obdarzył broń Mrocznym Darem. W swej arogancji pragnęli stworzyć instrument ostatecznej zagłady rasy Hyldenów. Generał nie mógł się doczekać, aż zatopi to zimne ostrze w ich czarnych sercach, kiedy nadejdzie czas. Ten czas już się zbliżał.

Lord Sarafan kroczył pewnie przed siebie, pod nogami obutymi w złotą, pancerną zbroję chrzęścił piach i unosił się kurz. Przywódca Zakonu obserwował uważnie całą okolicę. Znalazł się w Kanionach, wyjątkowo niegościnnej części Nosgoth, gdzie żadna żywa istota nie mogła być bezpieczna. Powietrze było ciężkie, unosiła się w nim groźba, poczucie zagrożenia. Same widoki były dość monotonne, ot szereg skał i tuneli. Żadnej roślinności. Same skały oraz otwarte przestrzenie. Na szczęście Lord Sarafan nie przybył tutaj, by zwiedzać. Miał własne zadanie do wypełnienia. Hylden z poczuciem celu jest niepowstrzymany, szczególnie kiedy mówimy o władcy Nosgoth.

Nie był jednak sam. Prowadził ze sobą czterech wojowników swej rasy. Rzucali się w oczy wszystkim, od wyglądu po broń. Charakterystycznymi cechami Hyldenów były wypustki wyrastające z czaszki, jak również święcące intensywną zielenią oczy. Wydawały się jednak bladymi punktami w porównaniu z płomieniami uchodzącymi z oczu Wielkiego Mistrza. Zamiast stóp mieli kopyta, chudsze i dłuższe niż te u wampirów. Nosili jedynie biodrowe przepaski, rezygnując ze zbroi na rzecz zwinności i ogromnej wytrzymałości. Byli uzbrojeni w czarne, zaostrzone ostrza o długości liczącej sobie rozpiętość ich ramion. Nadawały się do cięć, jak również do pchnięć, można było również nimi łatwo blokować ciosy. Czyniło je to wyjątkowo uniwersalnymi. W obecnych czasach Wojownicy Hyldenów nie byli zbyt często widziani, ale starożytne legendy głoszą, że wielokrotnie przyczyniali się do zwycięstw nad znienawidzonymi Antycznymi.

Generał Hyldenów normalnie kazałby zmienić im się w ludzi, ale w tak odludnym miejscu nie musieli już kryć swej prawdziwej natury. Wciąż zmierzali przed siebie, w sobie tylko znanym kierunku. Czasami spotykali roztrzaskane wozy lub ciała kupców. Kaniony były niegdyś jednym z ważniejszych szlaków handlowych. Obecnie ich rola znacząco zmalała, głównie przez tajemnicze zniknięcia. Kupcy i bandyci znikali. Nocami słyszano makabryczne krzyki i jęki, znikali ludzie. Okolica szybko zaczynała się wyludniać. Śledztwo Sarafan nie było w stanie nic wykazać. Raport ostatniego patrolu pochodził sprzed trzech tygodni. Tydzień temu znaleziono starannie objedzone, rozkładające się resztki. Jedno z ciał miało symbol Sarafan na rozdartej zbroi.

Stało się jasnym, że tutaj potrzeba czegoś więcej, by rozwiązać zagadkę. Wielki Mistrz domyślał się, kto mógł tutaj mieszkać. Równocześnie szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania. Ten zbieg okoliczności nie mógł być przypadkowy. Nie wziął ze sobą wielkiej świty oprócz kilku zaufanych wojowników, pragnąc nie ściągać większej uwagi na swe działania. Im mniej wróg wie, tym lepiej. Ludzie byli zbyt słabi, by zmierzyć się z tajemniczymi istotami. Oczywiście mógłby wysłać Sebastiana, ale wampir jeszcze nie był w pełni uzdrowiony. Przez twarz Lorda Sarafan przemknął cień, kiedy przypomniał sobie o Magnusie. Zdał sobie sprawę, że Sebastian nigdy nie osiągnie takiego poziomu potęgi. Obrażenia, jakie odniósł mówiły same za siebie. Powinien był nie okaleczać trwale Magnusa...

Poczucie żalu i rozczarowania zniknęło, kiedy przypomniał sobie inną rzecz, która rzuciła mu się w oczy przy ich pojedynku. Magnus nigdy nie zdradziłby Kaina. Generał nawet kiedy zmiażdżył umysł wampira, był w stanie ciągle wyczuć w nim odłamek opornej świadomości, wpół zatopioną wyspę w oceanie szaleństwa. Mógł wyrządzić mu najpodlejsze zbrodnie, wymierzyć sprawiedliwość jak każdemu wampirowi, skazać go na te same męki jakie sam przeżył na wygnaniu... To by nic nie dało. Lord otrząsnął się ze swych rozmyślań. To była przeszłość, kiedy wszystko się wahało. On jest przyszłością.

Podróż przebiegała dość sprawnie, oddział poruszał się bardzo szybko. Nie będąc ludźmi, Hyldeni męczyli się zdecydowanie wolniej co pozwalało im pokonywać dłuższe dystanse. Teren zmieniał się stosunkowo rzadko. Czasami trzeba było szukać drogi przez tunele, kiedy główne drogi zasypywały rumowiska skalne. Po drodze znajdowano kolejne ślady aktywności obcych sił.

~

Przed nimi znajdował się obalony wóz. Dość archaiczny, napędzany siłą koni. Nieszczęsne zwierzęta zostały już dawno temu pożarte, gdyż wokół leżały rozrzucone kości. Niektóre mogły należeć do ludzi, gdyż znaleziono kilka ludzkich czaszek. Lord Sarafan gestem kazał dwóm wojownikom zbadać pobojowisko. Udało im się wywnioskować, że walka była szybka i brutalna. Napadnięci ludzie nie mieli większych szans. Na kościach znaleziono ślady szponów i zębów.

Wielki Mistrz już zamierzał wydać rozkaz do dalszego marszu, kiedy zza uschniętych drzew i skał zaczęły wyłaniać się tajemnicze istoty. To były Demony. Hyldeni dobrze znali tę rasę, gdyż Antyczni powołując Filary, wygnali ich do wymiaru demonicznego. Wygnańcy ujarzmili Demony, które stały się im poddane. Niestety ciężko utrzymać dyscyplinę w ich szeregach, co właśnie stało się jasno widoczne.

- To jacyś renegaci, mój panie. - zadudnił basem jeden z wojowników. - Zabijmy ich, by więcej nie szkodzili naszej sprawie.

Lord Sarafan pokręcił przecząco głową.

- Zabijanie nie ma sensu. To silne istoty, mogą nam oddać nieocenione usługi, jeśli dobrze nimi pokierować. Nasza rasa tak postępuje od wieków. Tradycja będzie trwać dalej nawet po naszym powrocie z Wygnania.

- Będzie jak każesz, Generale. - odparł ten sam Hylden. - Czekamy na twe rozkazy.

Lord Sarafan bez słowa zbliżył się do Demonów. Bliższa odległość pozwoliła na dokładniejsze oględziny. To były dziwne, przypominające insekty bestie, chodzące na cienkich odnóżach. Unosiły się lekko w powietrzu, a walcząc plują wyjątkowo żrącym jadem, który starannie rozbryzgują na ciałach swych ofiar. Dodatkowo atakują swymi zaostrzonymi odnóżami, zadając okrutnie precyzjne, kłute rany. Nauczyły się pokrywać swe kończyny jadem, co pozwoliło im wprowadzać truciznę głęboko w ciała swych ofiar. Substancja wydłużała czas reakcji, zadawała ból a w krańcowych przypadkach powodowała halucynacje.

- Kim jesteście i co tu robicie? Jakim sposobem znaleźliście się tutaj, z dala od naszych wpływów? - zapytał Wielki Mistrz.

Na przód wysunął się jeden z insektoidalnych demonów. Rozpostarł swe skrzydła i zasyczał groźnie. Zielone oczy zamigotały gniewnie. Zachowywał się jak kobra szykująca się do ataku. Demon miał usta, ale nie używał ich do mówienia.

- Nie znajdujemy się pod waszą kontrolą, Hyldeni. Jesteśmy wolni. - skrzeczący głos rozległ się w umyśle Lorda Sarafan.

Generał kurczowo zacisnął pięści.

- Czy ty wiesz z kim rozmawiasz, pędraku? Jak śmiecie sprzeciwiać się mej woli? - wysyczał.

- A wy jakim prawem zmieniliście mą rasę w niewolników?

- Prawo silniejszego. Czy jednak źle na tym wyszliście? Pragnęliśmy dokonać zemsty i tak też uczyniliśmy. Teraz żyjemy w Nosgoth. My Hyldeni nie zapominamy o tych, którzy nam pomogli, choćby byli instrumentami naszych planów. Wy jednak zapomnieliście, komu naprawdę służycie. - warknął Lord Sarafan. - Pokłońcie się swym prawdziwym władcom.

Demon zagulgotał głośno, co miało oznaczać śmiech. Pozostałe demony podchodziły co raz bliżej Hyldenów.

- Wasze moce kontroli są wobec nas bezużyteczne. Kieruje nami potężniejsza moc. Wy zaś zginiecie.

Lord Sarafan ściągnął Soul Reavera z pleców. Ostrze gładko wyszło ze specjalnie przystosowanej do kształtu pochwy. Wszystkim zdawało się, że usłyszeli, wysoki, pierwszy ton muzyki. Muzyki, którą można nazwać psalmem śmierci.

- Zatem muszę to uznać za akt zdrady. Nie pierwszy i nie ostatni. Nie zasłużyliście na Nosgoth. Reaver pożre wasze dusze.

Morze demonów zalało ich ze wszystkich stron.

Epizod IV. Poszukiwania cz. II

Lord Sarafan zaśmiał się okrutnie, kiedy wbił Reavera w czaszkę stojącego przed nim demona. Stwór zagulgotał, krew buchnęła mu z paszczy. Hylden z głośnym mlaśnięciem wyjął miecz z ciała, które upadło na ziemię drgając konwulsyjnie. Wyschnięta ziemia zaczęła chciwie spijać płynącą posokę, pożądając więcej. Ta przystawka przedstawiała zbyt nikłą wartość. Generał postanowił spełnić jej życzenie.

Zakotłowało się w tłumie owadzich demonów, kiedy zobaczyły śmierć ich przedstawiciela. Lord Sarafan wyczuł ich nienawiść, wzbierającą niczym fale przypływu. Nienawiść do Hyldenów, za to kim dla nich byli.

Mróz owionął serce Władcy Nosgoth, kiedy dotarło do niego wspomnienie. Pamiętał wojnę z Antycznymi. Od nich również biła taka sama wszechogarniająca nienawiść. Za to kim byli Hyldeni: odmieńcami, którzy zaprzeczali temu, co Antyczni śmieli nazywać "prawdą". Lord Sarafan odruchowo pragnął zaprotestować: "to nie nasza wina, to Antyczni, którzy bredząc o Kole i Starszym zaczęli burzyć piękne miasta, wyrzynać dumnych mieszkańców, to oni wygnali nas do waszego świata."

Jednak który władca tłumaczyłby się zbiegłym niewolnikom?

Generał oczyścił swój umysł i wskazał ręką kolejne Demony. Wojownicy Hyldenów zrozumieli rozkaz. Z potężnym bitewnym krzykiem natarli na zbuntowane sługi, siekąc bez opamiętania. W powietrzu fruwały kawałki odnóży i strumienie świeżej krwi, hyldeńskie ostrza wytrwale pracowały by zrobić przejście dla swego pana. Lord Sarafan dostojnie kroczył przed siebie, płaszcz o barwie purpury powiewał niczym mroczny całun. Soul Reaver nucił swą cichą pieśń. Oczy Władcy Nosgoth płonęły, kiedy wszyscy schodzili z jego drogi. On wskazywał po kolei wszystkie Demony i wymierzał straszliwą sprawiedliwość.

Reaver wytwarzał błękitne kule czystej energii z niewiarygodną precyzją i siłą uderzające w zgromadzone stwory. Pociski rozbryzgiwały się na ciałach Demonów, miażdżąc i rozrywając ciała. Lord Sarafan kroczył dalej.

- Zdrajca. - strzał z Reavera. - Zdrajca. Zdrajca. Zdrajca. - kolejne strzały i dekapitacja ostrzem. - Zdrajca. Wszyscy zdrajcy!

Niedobitki odskoczyły od swych oprawców i natychmiast uciekły. Z pewnością Hyldeni mogliby kontynuować pościg, ale Generał uznał, że wystarczy. Nie stanowili dla nich zagrożenia. Wojownicy wyczuli intencje swego wodza i natychmiast powrócili do szyku, bezceremonialnie depcząc ciała pokonanych przeciwników. Ruszyli dalej, pozostawiając za sobą pobojowisko, stanowiące prezentację siły, której nie wolno było zanegować.

~

Lord Hyldenów dalej prowadził swą drużynę przez niebezpieczne Kaniony. Czy zrządzeniem losu, czy z powodu innych przyczyn, nie spotkali na swej drodze żadnych przeszkód. Domyślał się, że tak głośna potyczka musiała być obserwowana z oddali, zatem rzeź demonów jaką urządzili, musiała zrobić wystarczające wrażenie. Nawet Generał nie był w stanie ostatecznie rozstrzygnąć tych wątpliwości. Ostatecznie uznał, że to nie ma już znaczenia.

W pewnym momencie trafili na wejście do jaskini, wydrążone w dość stromym wzgórzu, które swym ogromem czyniło zgromadzonych Hyldenów nikłymi i mało ważnymi. Lord Sarafan doznał przeczucia, że to może być miejsce, którego tak długo szukał. Miał też wrażenie, że to miejsce przypominało mu coś o czym zapomniał po eonach Wygnania. Mógłby to nazwać przeznaczeniem, ale to słowo obrzydło mu okrutnie. Antyczni wymieniali je tyle razy przy tysiącach różnych okazji - od okrzyków wojennych, przez uzasadnianie swych racji po groźby.

Mimo wszystko wejście wyglądało dość obiecująco. Przejście było wystarczająco szerokie, że Hyldeni mogli iść w jednym rzędzie i wzajemnie się osłaniać przed potencjalnym zagrożeniem. Generał uznał, że to jest świetne miejsce na kryjówkę. Strzeżone przez ponurą reputację Kanionów, wędrujące watahy Demonów, ukryte między licznymi skałami. Mógł tu mieszkać ktoś, kto mógł czuć się wystarczająco potężny, by poradzić sobie z każdym zagrożeniem. Zapewne też nie lubił nieproszonych gości.

Pewnie nigdy nie spotkał Lorda Sarafan, jeśli chciał zaliczyć go do zwykłych gości, których może przepłoszyć bandą pseudo-owadów i strachem.

Drużyna wkroczyła do środka. Szli jeden obok drugiego, w szeregu. Na przedzie kroczył Wielki Mistrz, który nie okazywał najmniejszego lęku

przed obcym miejscem. Spokój przywódcy udzielał się jego podwładnym, nawet ostrożniejsi Hyldeni poczuli się pewniej w obliczu nieznanego.

Tunel biegł prosto jak strzała, bez żadnych zakrętów ani skrzyżowań. Lord Sarafan zaczął czuć się... Dziwnie. Poczuł mrowienie w potylicy. Potarł się, ale wrażenie nie ustąpiło. Nie pozwolił, by coś tak przyziemnego rozproszyło jego uwagę, mimo to teraz stawiał ostrożniejsze kroki. Szybkim gestem rozkazał podwładnym dobyć oręża i zwiększyć czujność. Ściany tunelu były starannie wyrzeźbione, przejście bardziej przypominało korytarz niż typowy górniczy tunel. Hyldeni dostrzegali wzory pokrywające ściany, ale ich znaczenie pozostawało zagadką. Generał wiedział, że to litery pierwotnego, zapomnianego języka Hyldenów. Jako przywódca swej rasy, żył długo i widział wiele, prastary język był mu niegdyś znany, ale przez upływające wieki w Wymiarze Demonów zapomniał niemal wszystko co dotychczas o nim wiedział. Jedynie najstarsi i najbardziej uczeni Hyldeni znali ten szlachetny język, pierwszy który stworzyli. Spisali w nim wiele pięknych dzieł, które potem przetłumaczono na bardziej współczesną, obecnie używaną wersję.

Generał po raz kolejny przeklnął Antycznych za skazanie ich na wygnanie i zniszczenie ich kultury. Odwrócił się do swych żołnierzy, a jego oczy, pełne nienawiści, płonęły.

- Widzicie? Ślady naszej kultury, dziedzictwa, które utraciliśmy, a miało być nasze. - wyszeptał. - Odebrane przez przeklęte wampiry i ich fałszywego Boga. Wszystko stracone, zapomniane. Odzyskamy, to co nam należne. Przysięgam.

Hyldeni pochylili głowy w pokorze, ale efekt psuł grymas gniewu i płonące oczy. Poglądy na tę sprawę pokrywały się z poglądami ich przywódcy.

- Nosgoth jest nasze, ale wciąż pozostały wampiry do zniszczenia. Przed nami wiele pracy, ale przyszłość należy do nas. Na gruzach Filarów rozpoczęła się nowa epoka, a pomnik jaki po nas pozostanie, przetrwa wieczność. - dokończył Generał.

Ruszyli dalej, zdeterminowani by zgłębić całą prawdę do końca. Znajdowali liczne hyldeńskie malowidła sprzed czasów Wygnania. Były one zatarte i wyraźnie nadgryzione przez ząb czasu, ale niewiele trzeba, by przywrócić je do dawnej świetności. Hyldeni kroczyli, przypominając sobie o przeszłości swej rasy. Wspomnienia musiały jednak ustąpić miejsca teraźniejszości, gdy dotarli do końca tunelu.

Na ich drodze stały potężne wrota, prawdopodobnie wykonane z wzmocnionej magią stali. Na drzwiach namalowana była lekko podłużna twarz młodej Hyldenki o wydatnych ustach. Wyglądałaby dość ludzko, gdyby nie charakterystyczne grzebieniaste wypustki wyrastające z miejsca, gdzie ludzie mają uszy. Oprócz tego można było dostrzec, że jak każdy Hylden nie miała rzęs ani brwi, choć posiadała zaznaczające się łuki brwiowe. Według standardów tej rasy można było ją uznać za piękną.

Lord Sarafan gwałtownie pchnął drzwi. Skrzydła rozsunęły się na boki i mocno uderzyły o ściany. Hyldeni wkroczyli do pomieszczenia. Ich oczom ukazał się niezwykły widok.

Znaleźli się w miejscu przypominającym kościół. Budynek został zbudowany na planie koła i zwieńczony na szczycie kopułą o kształcie czaszy. Szare ściany były ozdobione wyrzeźbionymi scenami z historii Hyldenów - ich codziennego życia w Nosgoth, wiedzy o sztuce i filozofii. Kolumny były ustawione w dwóch wygiętych rzędach, które łączyły się ze sobą tworząc koło podtrzymujące sklepienie przed zawaleniem. Gęsty mrok rozjaśniały pochodnie przymocowane po jednej do każdej kolumny. Pomiędzy kolumnami były rozmieszczone dwa rzędy liczące sobie po kilkanaście szerokich, kamiennych ław. W miejscu gdzie powinien być ołtarz, znajdowała się jedynie wysoko umieszczona ambona. Na jej środku był wyrzeźbiony znak z języka Hyldenów oznaczający "mów i wysłuchaj".

Lord Sarafan domyślił się, że trafił do utraconego podziemnego miasta, gdyż spotkał się już z takim typem budynku. Miejsce Spotkań Rady.

Znalazł się w budynku, który służył rajcom danego hyldeńskiego miasta do spotykania się i obradowania nad sprawami polityki. Symbol na ambonie był tradycyjnym oznaczeniem, zobowiązującym do wysłuchania racji każdej strony w dyskusji. Miejsce to nie znajdowało się specjalnie daleko od Bramy Hyldenów, która również była miastem należącym do jego rasy. O ile jednak Brama została ponownie zasiedlona, to miejsce pozostało zapomniane, Wygnanie zatarło pamięć o wielu sprawach. Wiązanie Filarów zmusiło ich do odejścia i porzucenia wszystkiego co mieli, już na zawsze. Tak wówczas myśleli.

Brak przedmiotów sakralnych nie zdziwił Generała. To miejsce było użytku świeckiego, zresztą Hyldeni nie znali czegoś takiego jak "kościoły", nie było im to potrzebne, gdyż nie wierzyli w coś, co Ludzie i Antyczni nazywali "siłami wyższymi", a już na pewno nie wierzyli w Starszego, którego darzyli szczerą nienawiścią, jako symbolu Starożytnych próbujących ich kontrolować. Zatwardziały ateizm Hyldenów doprowadzał Wampiry do szału, co było jedną z przyczyn wielkiej wojny.

Drużyna Lorda Sarafan nawet się nie spostrzegła, kiedy zaskoczyła ich tajemnicza istota, której nigdy nie spotkali.

- Witajcie, Wygnańcy. - powiedziała. Miała kobiecy głos, a światło latarni rozświetliło jej ciało. Hyldeńskie ciało. Wiedząca nosiła się skromnie, jej strój był prowokujący, składający się z dwóch przepasek na piersi i biodra, prezentujący młode, nieskażone klątwą starości ciało. W odróżnieniu od Wygnańców, jej cera była zdrowa i lekko rumiana. Posiadała długie, proste brązowe włosy opadające na plecy. Miała też dwa grzebieniaste wypustki wychodzące z czaszki na miejscu uszu co jednak pasowało do jej rysów twarzy.

Wiedząca stanęła twarzą w twarz przed przywódcą, mierząc go uważnie wzrokiem. Choć czas i miejsce jej narodzin nie zachowały się w żadnych opisach ani podaniach, miała spory wpływ na życie Nosgoth. Celowała w przepowiedniach i proroctwach, zdobywając sobie wielką sławę, choć ją samą niewielu widziało na oczy. Jej enigmatyczne słowa sprawdzały się na różne sposoby. Z bardziej współczesnych wydarzeń można dodać, że przepowiedziała upadek Williama Sprawiedliwego co doprowadziło do eksterminacji całej wampirzej rasy, jedynie Kain ocalał z masakry. Ci, którzy słyszeli o tym proroctwie, uznali to za omen zwiastujący rychłą katastrofę. Rzeczywiście nie minęło wiele czasu, kiedy skąpane we krwi Nosgoth otrzymało kolejny cios w postaci Upadku Filarów. Wtedy też Hyldeni mogli w końcu powrócić do swego prawdziwego domu.

Generał najszybciej otrząsnął się z zaskoczenia.

- Witaj, nieznajoma. Co robisz w tym zapomnianym miejscu? Wyglądasz zupełnie inaczej niż ma rasa.

- Jesteśmy jednak spokrewnieni. Nie znalazłam się razem z wami w Świecie Demonów, do którego wysłali was Starożytni. To dlatego wyglądam tak, jak przedstawiają to malowidła wcześniej przez was odkryte. - wytłumaczyła.

- Jak... Uniknęłaś Wygnania? - wykrztusił Lord Sarafan. - Przecież to niemożliwe, cała nasza rasa musiała odejść. Czemu nie ty?

- Nie tylko ja, Generale. Nie jestem jedyną, która uniknęła tak tragicznego losu. Wiesz, kto tutaj leżał uśpiony przez millenia, czekając naprzebudzenie w odpowiednim czasie? Król.

Hyldeni zadrżeli na samo wspomnienie. Czy ich prawowity władca w końcu do nich powróci? Lord Sarafan przejął władzę nad tym co zostało z jego rasy. Czy miałby teraz złożyć hołd temu, który nie cierpiał razem z nimi, tylko... Spał? W sercu Generała zakiełkowało ziarno buntu, ogarnęły go mieszane uczucia. Co miał o tym wszystkim myśleć?

- Nie wiem, czy możemy ci ufać. Minęło wiele czasu. Gdzie jest teraz król? - zapytał.

- Nie znajdziesz go w tej części Nosgoth. Znajduje się poza twoim zasięgiem i nie masz żadnego wpływu na to, co się tam dzieje. Nie jesteś w stanie zrobić absolutnie nic. - odrzekła Wiedząca.

- Jak śmiesz tak bezczelnie do mnie przemawiać?! Rozmawiasz z władcą Nosgoth, który przywrócił należne nam miejsce! - warknął Generał. - Ciężkim wysiłkiem, zwyciężyliśmy nad Stworami Nocy.

- Do zwycięstwa jeszcze daleka droga. Poza waszą percepcją toczy się ostateczna gra w odległej przyszłości Nosgoth, ale jej ostatni akt ma swe miejsce w teraźniejszości. Wynik tej walki zadecyduje o ostatecznym kształcie tego świata. - wyjaśniła.

- Cóż to za dziwne słowa? Zagadka, która po udzieleniu jednej odpowiedzi daje trzy nowe pytania? Wytłumacz się ze swych metafor nim stracę resztę pozostałej mi cierpliwości. Wiele ryzykowałem, by znaleźć odpowiedzi, nie odejdę zanim nie dowiem się wszystkiego. - zagroził Lord Sarafan.

Wiedząca żachnęła się lekko.

- Nie tylko ty ryzykowałeś. A może nie zdajesz sobie sprawy, że jako jedyny jesteś w stanie mnie zniszczyć? Nosisz przy sobie instrument mej możliwej zagłady. Jednak nie jestem bezbronna.

- Odpowiedz na me pytania, a odejdę w pokoju. - obiecał Wielki Mistrz. - Hylden nie powinien podnosić ręki na Hyldena. A przynajmniej nie bez powodu... Mów szybko, czas jest na wagę złota.

Wiedząca zbliżyła się o parę kroków bliżej do Generała, który spoglądał na nią podejrzliwie. Kobieta nie zdradzała żadnych objawów zaniepokojenia, nawet kiedy spoglądała mu głęboko w oczy. Lord Sarafan, chociaż miał wolę silniejszą od stali, a oczy płonące piekielnym ogniem, z ledwością wytrzymał chłodne spojrzenie Wiedzącej. Wydawało mu się, że zobaczył bezdenną studnię w której spada co raz niżej i niżej, błagając o śmierć, która nie nadejdzie.

- Twoje sztuczki nie zadziałają na mnie. - zaprzeczył groźnie. - Nie odejdę, dopóki nie uzyskam tego, po co tu przybyłem. Dobrze o tym wiesz, zatem przestań się ze mną droczyć.

- Twój brak szacunku zdumiewa, jednak jedynie wielcy mogą sobie na to pozwolić, a ty należysz do wielkich, Generale. Okoliczności jednak nie pozwalają nam na uprzejmości, zatem przejdę do sedna sprawy. Król Hyldenów uniknął Wygnania to prawda, to miejsce było niegdyś obłożone niezwykle potężną, ochronną magią. Król przybył właśnie tutaj, do tego miasta tam, razem ze swym najbliższym otoczeniem. Zapadli w sen, który

trwał millenia. Kiedy jednak Filary przestały istnieć, przyszła pora na ich przebudzenie. Miejsc takich jak to jest znacznie więcej, uśpieni tam Hyldeni już dawno wyszli na wolność. Teraz jednak zniknęli z oczu żyjących i nie mamy wpływu na ich dalsze losy.

- Więcej... Wielu Hyldenów? Dlaczego nie wszyscy? - zapytał Wielki Mistrz. - Czym oni się zasłużyli, że my nie mogliśmy zrobić tego samego?

- Nie zdołalibyśmy ocalić wszystkich, większośc z nas walczyła na polach bitew całego Nosgoth ze Starożytnymi, pamiętasz Generale? Tylko nieliczni mieli czas by się uchronić przed Wygnaniem.

Lord Sarafan wyciągnął zaciśniętą pięść zaraz pod jej twarz, wyglądał jakby zamierzał uderzyć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Wycofał rękę.

- Twoje informacje są bezużyteczne, w niczym mi nie pomogą. Takie sprytne półsłówka wam się ukryć. Znajdę was i wtedy poznam całą prawdę.

- Zatem poszukaj odpowiedzi na własną rękę. Zanim jednak odejdziesz, chyba mogę powiedzieć ci o czymś, co może pomóc twej sprawie. - rzekła Wiedząca. - Kiedy ty umacniałeś swą władzę, wampiry sprawiały wrażenie jakby zapadły się pod ziemię, prawda? To pułapka. Musisz natychmiast wracać do Meridian, twoja nieobecność została odkryta, w twoim otoczeniu znalazł się zdrajca.

Generał Hyldenów stężał, jakby odkrył straszliwą prawdę. Elementy układanki, którą próbował rozwiązać od pewnego czasu, powoli układały się w straszliwą całość. Jego oczy wyrażały zdumienie, że znalazł się ktoś wystarczająco przebiegły, bo oszukać Hash'a'gika, Mistrza Manipulacji.

- Co...? Jak...? Niemożliwe! Kto jest zdrajcą? Męki Wygnania będą niczym w porównaniu z tym, co ja z nim każę zrobić! - ryknął.

-Przewodniczący Meridiańskiej Gildii Kupców, oburzony nałożonymi przez ciebie wysokimi podatkami, skuszony pragnieniem nieśmiertelności i bogactwa. Blisko twego otoczenia, posiadający najlepszych szpiegów. Od pewnego czasu należy do Cabal. Przez ostatnie pięć lat wspólnie przygotowali grunt pod bunt, wielkie powstanie przeciw władzy Sarafan w całym Nosgoth. Jeszcze masz szansę temu zapobiec, a przynajmniej jak najszybciej zdławić bunt.

- Zatem trzeba działać niezwłocznie. Dziękuję ci za pomoc, nie zapomnę tej przysługi. - Lord Sarafan skłonił się lekko przed Hyldenką.

- Przyjmij jeszcze jedną poradę. Soul Reaver to klucz do twego zwycięstwa. Jednak Kamień Nexus to rzecz jeszcze ważniejsza. Strzeż go niczym własnego życia, inaczej niewiele czasu ci pozostanie by wszystko naprawić przed katastrofą. Cienie przeszłości potrafią zniszczyć nawet najbardziej świetlaną przyszłość...

Z tymi słowami, Wiedząca zniknęła w rozbłysku wirującej, fioletowej energii. Zapadła kamienna cisza, przerywana oddechami pozostałych Hyldenów. Lord Sarafan odwrócił się do swych żołnierzy.

- Cokolwiek się stanie, pamiętajcie, że jesteście Hyldenami. Żaden człowiek ni żaden Stwór Nocy, nie stanie nam na drodze. Nosgoth jest prawomocnie nasze i tak pozostanie na wieczność... - powiedział, zanim oni również zniknęli w rozbłysku energii, tym razem zielonej.

~

Znaleźli się w mieście, zaraz za bramą prowadzącą do Kanionów. Do ich uszu dotarły odgłosy walki, szczęk oręża, wrzaski rannych i jęki umierających. Do ich nozdrzy dotarł swąd spalenizny, a ich twarze poczuły fale gorąca. Znaleźli się w szalejącym piekle i nie wiedzieli, co napotkają na swej krwawej drodze.

Meridian płonęło.

Epizod V. Walcząc z nieuniknionym cz. I

Uderzyli niespodziewanie, w jego własnym domu. Stali naprzeciw niego, czujni i bezlitośni, z grymasem nienawiści na bladych twarzach, choć ognista poświata świecąca wokół nich jakby próbowała zasugerować, że płonęli wewnętrznym gniewem. Gniewem, który wypalał ich od środka i szukał ujścia niczym lawa z wnętrza rozpalonego wulkanu.

Sebastian stał naprzeciw pięciu wampirów i trzech ludzi. Osaczyli go, niczym charty wilka. Sługa Lorda Sarafan wiedział, że jest silniejszy od każdego z nich, ale też wiedział, że może nie pokonać takiej liczby. Komnata płonęła, jeden z wampirów był pirokinetykiem, a ludzie nieśli pochodnie. Zapalali wszelkie łatwopalne przedmioty, pewnie by dodać dramatyzmu tej scenie. Impresjonistyczne obrazy utalentowanych malarzy, czerwony dywan przeplatany złotą nicią, rzeźbione w mahoniu stoliki - wszystko ginęło w szalejącym żywiole. Sebastian miał złe wspomnienia po ognistej Immolacji Magnusa, choć odkrył, że jego ciało w ten sposób ewoluowało. Odtąd był bardziej odporny na ogień, co z pewnością mogło się kiedyś przydać.

Bez żadnego sygnału, Sebastian rzucił się na swych wrogów, rozczapierzając swe pazury i zdając się na swój Mroczny Dar Berserku. Wiedział, że pozostał bez szans na ucieczkę, jedyne czego pragnął to nasycić się krwią nieprzyjaciół ten ostatni raz, poczuć ich strach nim nadejdzie ciemność Otchłani i pochłonie wszystko.

Wpadł prosto w środek grupy, na cel wybierając sobie długowłosego wampira o kruczoczarnych włosach i obłędzie w oczach. Błękitny płaszcz Sebastiana zafalował, kiedy jego właściciel zaczął siać chaos w szeregach wroga. Czarnowłosy wampir został zasłonięty przez dwójkę ludzi, którzy wyskoczyli przed szereg, licząc na wytrzymałość swych pancerzy i tarcz. Sebastian parsknął kpiąco widząc ich powolne ruchy, zablokował cios pierwszego człowieka i zrobił unik przed mieczem drugiego. Wojownik przechylił się do przodu, odsłaniając kark, a Sebastian przypuścił błyskawiczny atak uderzając pięścią w szyję. Wampir uśmiechnął się cynicznie, kiedy człowiek z głośnym jękiem padł martwy. Zbroja wytrzymała, kręgi szyjne już nie bardzo.

Kruczowłosy wampir skoczył w kierunku Sebastiana, sycząc niczym wąż. Stojącego mu na drodze człowieka podpalił ciśniętą kulą ognia. Śmiertelnik zawył świdrująco a następnie pobiegł na oślep w kierunku okna i wyskoczył na spotkanie własnej śmierci. Krzyk po chwili umilkł, w międzyczasie wampir zaatakował miotając kule ognia w kierunku Sebastiana. Sługa Sarafan unikał kul i prowadził skuteczną walkę z wampirem, naznaczając ciało pirokinetyka kolejnymi ranami. Mimo odniesionych obrażeń, przeciwnik zdołał zręcznym ruchem złapać Sebastiana w nadgarstkach. Grymas okrucieństwa wykwitł na jego twarzy, kiedy jego ręce zaczęły płonąć jasną czerwienią niczym stal włożona do ognia w kuźni. Sebastian warknął, ale wyewoluowana odporność na ogień okazała się być użyteczną. Atak uczynił na nim mniejsze wrażenie niż powinien, skonsternowany pirokinetyk nawet się nie bronił kiedy Sebastian straszliwym ciosem szponów rozciął mu czaszkę wpół. Krew, ciecz i kawałki posiekanego mózgu wypłynęły tworząc makabryczną kałużę. Pirokinetyk wytrzeszczył przerażone oczy, wyglądał jakby chciał zaprotestować przeciw swemu bólowi, ale brakowało mu odwagi. Sebastian nie dobił wampira, by cierpiał dłużej a sam runął na pozostałych.

Byli już ostrożniejsi i próbowali go zamknąć w okręgu. Sebastian lawirował pomiędzy przeciwnikami, odpierając wiele ataków naraz i próbując pozostać poza okrążeniem. Zaczęło w nim kiełkować poczucie beznadziei, ale kiedy już został zamknięty w kotle, przez drzwi, które blokowali powstańcy zaczęli wypływać Sarafanie pod dowództwem Sir Martina, szybko rozprawiając się z oszołomionymi napastnikami. Osaczeni bronili się dzielnie, jednak nie mogli sprostać zdeterminowanej elicie Zakonu Sarafan.

- Poradziłbym sobie, ale dziękuję. - powiedział niechętnie Sebastian. - Co was zatrzymało tak długo? Walczyliście z całą armią?

Straż Przyboczna prowadzona przez Martina była osmalona, zabrudzona, ich zbroje i broń zakrwawione, ale chęć do walki i pragnienie zwycięstwa nad buntownikami pozostały.

- Byli również na podwórzu, jak widać dostali się również do środka budynku mimo naszego oporu. Spójrz, Meridian płonie, mój panie. Buntownicy opanowują całe miasto, są wszędzie. - odrzekł Sir Martin. - Jakie są twe rozkazy?

- Przede wszystkim, wynośmy się stąd. Kiedy odkryją, że ten atak poniósł klęskę, przyjdą kolejni i będzie ich więcej. Musimy się dostać do Marcusa, zapewne razem z Biskupem Meridian broni tej części dzielnicy Wyższego Miasta.

- Nie wiemy, gdzie jest Lord Sarafan. Nie dostaliśmy żadnych raportów na ten temat. Mam złe przeczucia. - mruknął ponuro rycerz. - Może wpadł w jakąś zasadzkę tych buntowników?

- Wielki Mistrz nie jest istotą, którą można ot tak, bezkarnie napaść, mój drogi. - odpowiedział spokojnie wampir. - Jestem pewien, że niedługo powróci, a wtedy wywrzemy pełną zemstę na tym przeklętym Cabal. Ta kwestia musi zostać rozwiązana raz na zawsze!

Atak był całkowitym zaskoczeniem dla Sarafan. W jednej chwili wampirze oddziały powstańców wspierane przez rozwścieczoną czerń i ludzi słabszego ducha wychyliły się ze swych ponurych kryjówek, przypuszczając szaleńcze a jednocześnie precyzyjnie wymierzone ataki w ośrodki władzy Sarafan. Powstańcy dążyli do opanowania kluczowych budynków znajdujących się w poszczególnych dzielnicach. Odnieśli sporo sukcesów, przejmując sklepy, posterunki i wille bogatszych obywateli Meridian. Władza Sarafan została zredukowana do obleganych wysp w morzu płomieni. Problemy zaczęły się, kiedy Sarafanie otrząsnęli się z pierwszego zaskoczenia i przystąpili do serii skutecznych kontrataków, odzyskując część zajętych przez Cabal terenów.

Teraz panował impas. Sarafanie i powstańcy nie byli w stanie odnieść ostatecznego zwycięstwa, poprzestając jedynie na wściekłych atakach na wrogie pozycje, co z reguły kończyło się krwawą jatką. Moneta wciąż się obracała. Karząca ręka Przeznaczenia jeszcze nie wybrała strony.

Sytuacja wyglądała następująco: Twierdza Sarafan pozostała pod ich kontrolą, gdyż powstańcy woleli skupić się na dzielnicach łatwiejszych do zdobycia. Zagłębie Przemytników i Slumsy zostały niemal całkowicie podbite, ale grupa Sarafan wspierana przez Faustusa oraz jego "ludzi interesów" i innych typów spod ciemnej gwiazdy zdołały wstrzymać dalsze zakusy powstańców. Faustus miał wielki posłuch w swojej dzielnicy, to był chyba jedyny powód dla którego zbiry postanowiły walczyć po stronie Sarafan. Obrońcy dawno spróbowaliby odbić zajęte terytoria, ale most łączący Zagłębie z Niższym Miastem został zajęty przez Cabal, pozostawiając Faustusa bez żadnych posiłków.

Niższe Miasto straciło wiele kluczowych terytoriów, gdyż ataki były tutaj dobrze skoordynowane i skuteczne. Sarafanie utracili kilka ważnych budynków, ale udało im się utrzymać między innymi Dom Rajców czy Kamienną Twierdzę, której ponura reputacja odstraszała nawet najbardziej bitnych powstańców. Wkrótce wysłano od niej wsparcie, władające potężną magią Glyphów. Sarafanie zdołali odzyskać część utraconych terenów, ale Doki pozostały w całości zajęte przez Cabal. Miasto Hyldenów nie było w stanie wesprzeć Meridian drogą morską, co znacząco zmniejszało możliwości skutecznej obrony.

Dzielnica Przemysłowa pozostała w stanie oblężenia, ale tak jak w przypadku Twierdzy, sytuacja została ustabilizowana. Lord Sarafan przeznaczył sporo sił i środków na umocnienie tej Dzielnicy, dzięki czemu powstańcy nie byli w stanie wiele zdziałać przeciw doskonale przeszkolonym najemnikom i oddziałom glyphowych rycerzy Sarafan. Powstańcy zdołali jednak zablokować wszelkie przejścia z ulic Wyższego Miasta, chwilowo zatrzymując Sarafan. Wszyscy wiedzieli, że to była gra na zwłokę, gdyż powstańcy zaczęli natrafiać na coraz większe problemy.

Wyższe Miasto razem z Katedrą zostało podzielone na dwie części, Urząd Miasta został zajęty przez powstańców (między innymi dzięki pomocy zdrajców z Gildii Kupców, sam budynek Gildii oczywiście też został zajęty) ale Katedra była broniona przez doborową armię Sarafan wspieraną przez wampira Marcusa, Biskupa Meridian i jego wojowniczych kapłanów. Obie strony słusznie się domyślały, że ten, kto będzie miał pod kontrolą Katedrę, ten będzie mógł przekonać do siebie niezdecydowanych ludzi, jednocześnie osłabiając morale lojalnych wobec rządów Sarafan. Nic dziwnego, że o to miejsce toczono zaciekłe walki.

Sebastian biegł przez płomienie, a za nim podążali jego żołnierze. Szalejące piekło pochłaniało ludzkie żywoty, jakby pożywiając się nimi w beznadziejnej próbie zaspokojenia własnego nieskończonego głodu. Do ich uszu oprócz kakofonii krzyków czy strzelającego ognia pochłaniającego wszystko na swej drodze, docierały odgłosy bitwy. Oddział uznał, że znalazł się w oku cyklonu. Czasem spotykali uciekających cywilów lub niedobitki pokonanych Sarafan. Przyłączali się do ich zorganizowanego oddziału, poszukując zemsty lub namiastki bezpieczeństwa. Tego pierwszego mogli zapewnić aż nadto, ale dziwnym przypadkiem nie musieli stoczyć po drodze żadnej bitwy dopóki nie dotarli do Katedry. Ujrzeli, że u wrót siedziby Biskupa toczyła się zażarta walka. Wampiry wspomagane przez wściekłą ludzką tłuszczę usiłowały się wedrzeć do środka przez ogromne wrota, które próbowali wyważyć dość solidnym taranem trzymanym przez grupę silnych mężczyzn i kilku lepiej rozwiniętych fizycznie wampirów.

Sebastian obejrzał się za siebie i policzył swój oddział. Do początkowej dwudziestki dołączyło trzydziestu ludzi. Katedrę oblegało kilka setek. Wampir czuł, że to co zaraz zrobi jest wariacką próbą malowniczego samobójstwa, ale czy pozostał mu jakikolwiek wybór?

- Całe Nosgoth oszalało to i ja się mogę dać ponieść chwili... - mruknął cicho.

- Coś się stało, dowódco? - zapytał Sir Martin.

- Wszystko w porządku. Róbcie, to co ja. Czeka nas wycieczka do głębin piekieł, gdzie zamiera wszelka nadzieja i pozostaje jedynie cierpienie.

- Postaw nas przeciw tysiącom tych demonów, panie! Jeden Sarafan wart więcej niż setka tych diabłów! - sygnały aprobaty rozeszły się po szeregach. Sebastian w duchu bardziej liczył na to, że odmówią, ale przynajmniej nie zostanie sam w czasie tego karkołomnego czynu.

Ktoś podał mu miecz. Sebastian podziękował skinieniem głowy, wzniósł oręż wysoko w górę i ruszył przed siebie. Za sobą usłyszał tupot opancerzonych stóp swych żołnierzy. Przypomniało mu to pierwszą fazę bitwy pod Meridian, jeszcze zanim "oficjalnie" przeszedł na stronę Lorda Sarafan. Musiał dokonać bardzo podobnej szarży, ale przeciw ludziom. "Jakże los bywa przewrotny. Manus Celer Dei, sprawiedliwa ręka Boga. Voradorze, mój skruszony sadystyczny stwórco, tym razem ręka wskazała na ciebie. - pomyślał, a potem wszelkie myśli odpłynęły z jego głowy.

- Sarafanie, za mną!!! Żadnej litości!!! - ryknął dziko, a czterdzieści dziewięć głosów mu zawtórowało.

Sebastian wykonał Skok, wzniósł miecz wysoko ponad swą głowę, a powstańcy zobaczyli Zwiastuna swej rychłej śmierci, który uderzy na swe ofiary niczym pikujący jastrząb. Nie było dla nich żadnego ratunku.

Epizod V. Walcząc z nieuniknionym cz. II

Marcus miał wrażenie, że uderzenie tarana wstrząsnęło całą Katedrą. Naszło go przeczucie, że to idealne dzieło sztuki architektonicznej, stworzone do olśniewania bogactwem w czasie pokoju, nie wytrzyma tak zmasowanego naporu nienawiści jakiego doświadczało z rąk oblegających. Możliwe, że jego obawy były przesadzone, ale Marcus doceniał sztukę i patrzył z góry na prostaków, którzy nie potrafili jej uszanować.

Obok wampira stał Biskup Meridian. Mężczyzna liczył sobie około czterdziestu lat, miał krótko ostrzyżone blond włosy i szare oczy w których błyszczała ponura determinacja. Wysunięty podbródek i orli nos podkreślały surowość jego rysów twarzy. Ubrany był w białą szatę przetykaną błękitną nicią. Na jego piersi widniał niebieski krzyż, symbol jego wiary. Na głowie nosił białą infułę. Od postaci biskupa biła aura autorytetu, nawet bez kościelnego stroju można było wyczuć, że to był człowiek nawykły do wydawania poleceń i przywodzenia swej trzódce.

Wnętrze Katedry było ogromne i bogato zdobione, rolę sufitu pełniły ułożone w równoległych rzędach rozety w odcieniach fioletu, tworzące razem cudowny witraż, mieniący się gamą kolorów i przykuwający spojrzenie każdego, kto spojrzał w górę. W obu nawach bocznych Katedry umieszczone wielkie dzwony, które przez pewien czas biły na alarm by przebudzić miasto, ale teraz już nie było na to czasu. Od bramy wejściowej leżał czerwony dywan prowadzący prosto jak strzała do kunsztownie ozdobionego ołtarza. Dostęp do tej najważniejszej części kościoła byłby normalnie zamknięty za żelazną bramą, ale teraz zgromadzeni tutaj mieszkańcy potrzebowali jak najwięcej miejsca.

Drewniane ławy zostały odsunięte na bok lub ułożono z nich dodatkową barykadę za którą przycupnęli Sarafanie razem z garstką najemników która zdążyła się tu przedostać przed atakiem powstańców. Za zgromadzonymi obrońcami ukrywali się przerażeni cywile, mężczyźni i kobiety z dziećmi razem ze swoim dobytkiem. Znajdowały się tam wszystkie stany: od biedaków przez kupców po bogatych patrycjuszy. Strach przed śmiercią zniwelował bariery klasowe. Marcus wyczuwał unoszący się od nich zapach strachu i smród spoconych ciał. Skrzywił się z obrzydzeniem i natychmiast odwrócił głowę w kierunku bramy.

Część cywilów przezwyciężała swój strach i podchodziła do Sarafan, prosząc o broń oraz szybkie przeszkolenie w jej używaniu. Zakonnicy zgadzali się, gdyż mieli więcej składowanej broni niż ludzi do walki. W powietrzu unosiły się odgłosy płaczu, wznoszonych modlitw, wydawanych rozkazów oraz szczęku oręża ochotników na szybko trenowanych przez Sarafan..

Marcus spojrzał na obrońców i dokonał ostrożnych rachunków. Było tutaj pięćdziesięciu Sarafan - dwóch glyphowych oficerów rozpoznawalnych po karmazynowym płaszczu i pióropuszu, sześciu glyphowych szeregowych, piętnastu wielkich rycerzy z toporami a reszta stanowiła normalnych zakonników. Oprócz nich można było dostrzeć piętnastu najemników - pięciu uzbrojonych w szable i dziesięciu kuszników, trzydziestu zbrojnych cywilów oraz dwudziestu wojowniczych kapłanów. Wampir poświęcił dłuższą chwilę, by przyjrzeć się uważniej tym duchownym postaciom. Nosili białe stroje złożone z nogawic, butów do kostek i koszul na które nakładali jasne szaty skracane pasami z materiału. Rękawice były czarne a kaptury granatowe. Do pasa mieli przytroczone rytualne buławy w kształcie sarafańskiego krzyża. Broń świeciła w ciemnościach wskazując na udział magii w jej powstaniu. Marcus wiedział, że braki w wojskowym wyszkoleniu nadrabiali fanatyzmem.

Razem było stu piętnastu ludzi i raczej na więcej nie było co liczyć. Pozostali pójdą jak bydło na rzeź. Siły oblężonych liczyły sobie około sześciu setek, na szczęście większość stanowili ludzie. Samych wampirów było tak naprawdę kilkadziesięciu, przy czym i tak spora część to były młodziki ogłupione propagandą Voradora. Prawdziwe wampiry były rzadkością. Marcus uśmiechnął się chytrze i uznał, że te szczeniaki nie przeciwwstawią się potędze jego Mrocznego Daru Uroku. Oddadzą mu hołd.

Kiedy tak rozmyślał, odliczając kolejne uderzenia tarana, nadeszła zmiana. Marcus wyczuł falę lęku przelewającą się po szeregach oblężonych. Teraz musieli działać szybko, by skorzystać ze świeżo zdobytej przewagi.

- Kapitanie! - zawołał do najbliższego glyphowego oficera. - Wydaj rozkaz otwarcia bramy. Uderzymy na nich, zanim się zreorganizują.

- Rozkaz, Lordzie Marcusie! - odrzekł oficer i natychmiast ruszył wydawać polecenia.

Do wampira podbiegł Biskup Meridian, zdziwiony i przerażony rozkazem, który wydał Marcus.

- Co robisz, głupcze? Chcesz zabić nas wszystkich?! Oni tylko na to czekają!

Marcus w odpowiedzi spojrzał zimno na duchownego.

Biskup zadrżał widząc zimny ogień w oczach wampira.

- Robię to, co do mnie należy, eminencjo. Ja i moi Sarafanie znamy się na wojnie, wiemy co robimy. Buntownicy zostali zaatakowani od tyłu, a my skorzystamy z okazji i urządzimy wycieczkę, by wziąć ich w kleszcze. Nie będą mieli szans.

- Niech tak będzie, skoro już wprowadziliście tę decyzję w czyn, to nie mogę już nic zrobić. - Biskup ustąpił, zrezygnowany. - Jeśli jednak mam zginąć z rąk Cabal, to wyłącznie z bronią w ręku. Podajcie mi miecz!

Decyzja duchownego wzbudziła niechętny szacunek wampira, który nie spodziewał się takiego aktu odwagi po przedstawicielu elity społecznej. Brama została otwarta i Sarafanie wysypali się na zgromadzonych powstańców krzycząć "Sarafan" ile mieli sił w płucach. Po drugiej stronie rozbrzmiały okrzyki radości. Marcus przekonał się, że tam ciągle wrzała bitwa. Sam też przystąpił do dzieła. Jego ostre szpony przebijały ciała powstańców, ich krew dawała mu siłę, by mógł korzystać ze swych Mrocznych Darów. Często znikał z oczu zaskoczonych buntowników, by potem móc wyrwać im serca, kiedy najmniej się tego spodziewali. Marcus nasycał się śmiercią swych wrogów, odczuwał euforię widząc skuteczność swych Mrocznych Darów. Kain popełnił błąd nie doceniając go, gdyby tylko go widział w tej chwili... "Najpierw zmusiłbym go do oddania mi hołdu a potem wyrwałbym jego czarne serce i kazał mu patrzec, jak zamiera..." - to było jedno z największych, niespełnionych marzeń Marcusa.

Tymczasem musiał zadowolić się pomniejszymi zdobyczami. Kiedy otoczyło go czterech krwiopijców, on sięgnął do umysłów każdego z nich. Byli silni, mieli wielki potencjał.

- Klęknijcie przed mą potęgą. Oddajcie mi cześć i uznajcie za swego Mrocznego Boga. - rzekł Marcus, wznosząc ramiona w górę.

Złapali się za głowy, krzyknęli rozpaczliwie, walcząc z naporem myślowego ataku wampira, ale przegrali. Stopniowo każdy z nich padał na kolana i pochylał się w geście szacunku.

- Jesteś naszym jedynym władcą. Żyjemy, by ci służyć. Rozkazuj, a twa wola będzie wykonana.

- Zniszczcie tych, których uważaliście za swych braci. Zniszczcie wszystko, co w przeszłości łączyło was z Cabal. Teraz łączy was tylko służba mojej sprawie. - wyrzekł Marcus.

A oni posłuchali i dobrze się sprawili w swym krwawym czynie, obracając się przeciw tym, którym niegdyś przysięgli lojalność. Okrzyki zaskoczenia i rozpaczy, które rozeszły się w szeregach powstańców, były muzyką dla uszu Marcusa.

Kiedy bitwa dobiegała końca, a powstańcy zostali niemalże wybici do nogi, Marcus spotkał Sebastiana. Najważniejszy sługa Lorda Sarafan wyglądał na wyczerpanego walką, a jego zbroja była wgnieciona i poprzebijana w wielu miejscach, co dobitnie świadczyło o otrzymanych w walce ranach. Osmalony i ochlapany krwią, wyglądał niezwykle przerażająco. Z jego miecza skapywały czerwone krople. Oczy i twarz wampira były jak zawsze nieprzeniknione.

Skinęli sobie głowami na powitanie.

- Wielki Sebastian, jak zawsze ratuje sytuację, a potem zbiera pochwały u Lorda Sarafan? - zapytał ironicznie Marcus.

- Ktoś musi, kiedy inni się nie przykładają. - zripostował zapytany.

Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem, wyglądało to bardziej na zaproszenie do walki niż normalny wstęp do rozmowy, ale potem roześmieli się i rozluźnili.

- Stary, dobry Sebastian. Zawsze ambitny pragmatyk. Tylko ktoś z takim podejściem do życia może znaleźć sie na szczycie. - stwierdził Marcus.

- Ty zaś jak zawsze kryjesz się na uboczu, czekając na okazję w cieniach? Typowe dla twej osoby. Ciekawe, czy Kain by się ze mną zgodził?

- Och, on tak zawsze narzekał na ten element mej osobowości. Teraz zaś nie żyje... Zatem kto miał rację, ja czy on?

- Zawsze miałeś gadane, Marcus, nic dziwnego że Kain tak cię nie znosił. Rozdęte ego mu na to nie pozwalało. - Sebastian ustąpił w dyspucie. Nagle jego uwagę zwróciło coś innego. Wokół głów części cywilów i kapłanów unosiła się chmura kolorowych jasnoróżowych gwiazd. Wampir zauważył, że nikt oprócz niego nie zwracał uwagi na ten detal, co wydało mu się podejrzane. - Co im się stało, Marcus? Coś im zrobiłes?

Zapytany zaśmiał się delikatnie, błyskając ostrymi kłami.

- Cóż, czasami strach czy wiara w życie po śmierci to za mało, by walczyć dalej. Musiałem ich... zachęcić, inaczej nie byłoby z nich żadnego pożytku. Moje moce wzrosły, Sebastianie. Zobacz, tam są nawet inne wampiry.

- Zatem oto twój Mroczny Dar w pełnej krasie. Cieszę się, że jesteśmy po tej samej stronie, ale ostrzegam: nie próbuj tego ze mną. Jestem zbyt potężny, by to na mnie zadziałało. - stwierdził Sebastian.

- Niemniej, mogę wyczuć twoje myśli. Jesteś zaniepokojony i lekko zdegustowany, nieprawdaż? Jeśli władasz umysłem przeciwnika, to walka traci sens. On sam się zabije na twój rozkaz.

Razem powrócili do Katedry, by odpocząć i zastanowić się, co dalej począć. Do narady dołączył Biskup Meridian, sir Martin i dwójka kapitanów dowodzących Sarafanami broniącymi Katedry. Szybko wywiązała się gorąca dyskusja, gdyż każdy miał dość rozbieżne stanowisko. Biskup chciał, by wszyscy zostali dalej bronić Katedry, tak na wszelki wypadek. Marcus optował za odbiciem Górnego Miasta. Sebastian uznał, że najlepiej będzie przełamać blokadę Dzielnicy Przemysłowej, a rycerz Martin poparł jego stanowisko, dwójka kapitanów zaproponowała wesprzeć Niższe Miasto.

Już sprzeczali się jakąś godzinę, kiedy zawiadomiono ich o nadejściu armii Lorda Sarafana, która zatrzymała się przy Katedrze w drodze do Niższego Miasta. Parę chwil później spotkali się z samym Wielkim Mistrzem.

- Dobrze się spisaliście, za co zostaniecie wkrótce sowicie wynagrodzeni. - obiecał. - Teraz musimy ruszać dalej, Nosgoth czeka na wyzwolenie spod jarzma wampirów i ich popleczników. Mam też rozkazy dla każdego z was. Sebastianie, - zaczął. - jako Strażnik Kamienia Nexus, weź tylu ludzi ilu trzeba i zniszcz blokadę Dzielnicy Przemysłowej. Już wysłałem tam częśc mej armii, oprócz tego wesprze was tamtejszy garnizon. Marcusie, ty zostaniesz tutaj, by wyzwolić Wyższe Miasto. Wy, rycerze Sarafan - Wielki Mistrz zwrócił się teraz do sir Martina i oficerów. - udacie się razem ze mną, by odbić Niższe Miasto.

Podwładni zgodzili się bez cienia sprzeciwu, zatem zaraz po naradzie doszło do szybkiego podziału armii. Każdy wziął przysługującą mu część żołnierzy i ruszył na wyznaczoną przez Wielkiego Mistrza misję. Generał Hyldenów spojrzał daleko przed siebie, jakby próbując coś zobaczyć przez mgłę przyszłości. Potem wydał rozkaz wymarszu. Powstanie weszło w swą ostatnią fazę.

Epizod V. Walcząc z nieuniknionym cz. III

Lord Sarafan przedzierał się przez szeregi przerażonej tłuszczy i rozwścieczonych buntowników. Towarzysząca mu hyldeńska gwardia przyboczna kroczyła tuż za nim, z ponurą determinacją gasząc kolejne żywoty niczym świece na wietrze. Władca Nosgoth znaczył sobie krwawą drogę przez miasto, a nikt nie był w stanie mu się przeciwstawić. Zmierzał w kierunku Twierdzy Sarafan, słusznie przypuszczając, że tylko ona mogła najskuteczniej się obronić. Zamierzał zebrać kogo tylko się dało i ruszyć w kierunku Wyższego Miasta, by z pomocą tamtejszego garnizonu wspomaganego przez kapłanów Biskupa oraz Sebastiana z Marcusem, odbić tę dzielnicę, a następnie skierować uwagę na kolejne obszary.

Jednak Generał zdawał też sobie sprawę z tego, że rzeczywistość nie zawsze musi dostosowywać się do ustalonego planu. Wiedział, że Cabal jest już świadome jego powrotu i zaangażuje wszelkie dostępne siły, by przynajmniej opóźnić jego marsz do Twierdzy. Jeśli wampiry w tym czasie zajmą większość Meridian to nawet Soul Reaver nie będzie w stanie wiele poradzić, szczególnie jeśli Dzielnica Przemysłowa padnie a Kamień Nexus zostanie przechwycony. Wtedy nadejdzie koniec.

Na szczęście sytuacja nie prezentowała się aż tak tragicznie. Brama prowadząca do Kanionów znajdowała się w zachodniej części Wyższegi Miasta, a ta dzielnica sąsiadowała od północy z Twierdzą Sarafan, zatem Wielki Mistrz nie miał zbyt dalekiej drogi do pokonania. Po drodze udało mu się znaleźć kilka oddziałów Sarafan, które zmierzały by udzielić wsparcia obleganej Katedrze. Dzięki nim dowiedział się o sytuacji w Meridian, wieść o udanej obronie Dzielnicy Przemysłowej rozwiała obawy Lorda Sarafan. Tak długo jak miał Reavera i Kamień, wygrywał tę partię. Cabal musiało w końcu ulec.

Wielki Mistrz pozostawił przy sobie jedynie Hyldeńskich Wojowników, by przyspieszyć swój przemarsz, a Sarafan odesłał do obrony Katedry. W połowie drogi natrafił na lepiej zorganizowany i zmasowany opór buntowników, zamiast miejskiej hołoty trafił na wyszkolonych żołnierzy oraz liczne wampiry. Instynktownie wyczuł, że w jego własnej armii znaleźli się zdrajcy, którzy wyszkolili tych żołnierzy w sztuce wojennej. Z pewnej strony poczuł wdzięczność dla wybuchu powstania w tej właśnie chwili. Nadeszła pora na oddzielenie ziarna od plew. Nadeszła pora na... wielką czystkę w całym Nosgoth. Oddzielić tych co są wierni wobec nowego porządku świata, od zdrajców. Zdrajców którzy odrzucali to, co Hyldeni im ofiarowali i bratali się z przeklętymi wampirami.

Lord Sarafan uśmiechnął się triumfalnie. Wygląda na to, że powstanie jedynie go wzmocni, oczyszczając jego nowe imperium z obecności zdrajców i nikczemników. Gdyby tylko dostał możliwość zniszczenia Voradora i jego dowódców, sukces Generała stałby się kompletny.

Wielki Mistrz pogrążony w swych dalekosiężnych planach niemal zapomniał o tłumie szkodników, który ośmielił się stanąć stał na jego drodze. Wystąpił naprzód, spoglądając z góry na zgromadzonych ludzkich żołnierzy i wampirów. Hyldeńscy wojownicy stali w szeregu za swym przywódcą, nie kryjąc swych prawdziwych postaci. Buntownicy poczuli ukłucie kiełkującego strachu w swych sercach, ale dyscyplina przeważyła i pozostali.

- Cóż my tutaj mamy? - zapytał Lord Sarafan. - Bojowników o wolność? Mężów stanu? Nie wiem za kogo się uważacie, ale jesteście bandą głupców, psów trzymanych krótko na łańcuchu Voradora. Wiernie wypełniacie wolę swego pana, ale jestem gotów wam przebaczyć w mej łaskawości. Klęknijcie i uznajcie mnie za Władcę Nosgoth, a oszczędzę was. Ten wybór daję tylko ludziom, was, Stwory Nocy, czeka tylko zagłada. Wasza zaraza zostanie wymazana z oblicza Nosgoth.

Rzeczywiście, część ludzi poczuła respekt przed potęgą Wielkiego Mistrza. Skruszeni, wysunęli się naprzód i oddali pokłon Władcy Nosgoth. Wampiry jednak zasyczały nienawistnie, rozległy się gniewne pomruki, a zaraz potem, bez żadnego ostrzeżenia, nastąpił atak. Lord Hyldenów zaśmiał się głośno, kiedy widział szarżujących przeciwników i wystąpił dzierżąc w ręku Soul Reavera. Buntownicy choćby chcieli się zatrzymać na widok tego Oręża samej Śmierci, byli porwani siłą pędu i wpadli prosto pod bezlitosne ostrza Hyldenów. Wojownicy rąbali swymi czarnymi ostrzami nadchodzące fale powstańców, krocząc za swym panem, który Soul Reaverem sądził i karał. Hyldeni pozostawiali za sobą porąbane ciała, brodząc po kostki we krwi, nie dając pardonu już nikomu, nawet ludziom, którzy wcześniej oddali pokłon, a teraz zostali porwani przez tłum. To było zgromadzenie zdrajców, a kto zadaje się ze zdrajcami, sam staje się zdrajcą.

Nikt nie ocalał by zanieść wieść o niepowodzeniu misji, Lord Sarafan nie niepokojony już przez żadnych napastników, bez żadnych przeszkód zdołał dotrzeć do Twierdzy. Zebrał tam wszystkie dostępne oddziały Zakonu, pozostawiając jedynie niewielki garnizon do obrony fortecy. Następnie rozdzielił dostępne siły. Niewielką cząstkę swych wojsk wysłał na wschód z zamiarem przełamania blokady Dzielnicy Przymsłowej. Większość armii zostawił przy sobie i ruszył szybkim marszem do Niższego Miasta.

Po drodze zatrzymał się przy Katedrze, gdzie napotkał Sebastiana razem z Marcusem, Biskupem i oficerami Sarafan. Każdemu ze swych dowódców powierzył inne zadania i oddał określone siły, jakie uznał za wystarczające. Następnie kontynuował swój pochód na południe.

Okazało się, że Niższe Miasto poniosło prawdopodobnie największe straty ze wszystkich dzielnic, ale obecnie Sarafanie zdołali przejąć część budynków i ulic. Wsparcie Hyldenów z Kamiennej Twierdzy okazało się niezwykle pomocne. Lord Sarafan ucieszył się, że tajny projekt jaki powstawał w podziemiach Twierdzy, pozostał nieodkryty. Jeszcze nie nadszedł czas, by objawić go światu. Jeszcze nie.

Armia Wielkiego Mistrza zdołała przeważyć szalę zwycięstwa na właściwą stronę. Walki uliczne rozgorzały ze zwielokrotnioną siłą. Siły Cabal były w tym rejonie świetnie zorganizowane i walczyły z ponurą determinacją. Otrzymywały też wsparcie z Doków i Zagłębia Przemytników. Lord Sarafan miał też wrażenie, że ruch oporu miał dobrze zorganizowaną kryjówkę także tutaj.

Czyżby otrzymał w końcu szansę zlikwidowania Sanktuarium Voradora raz na zawsze? Takiej okazji nie wolno było zmarnować. Zgodnie z planem, jaki ułożył ze swoimi strategami, Sarafanie mieli wyprowadzić serię skoordynowanych ataków, przejmując ważne strategicznie miejsca: Bibliotekę Meridiańską, budynek poczty oraz Rynek Główny. Armię rozdzielono na trzy części i przydzielono do każdej także Hyldenów, by zwiększyć szansę powodzenia misji.

Walki toczyły się ze zmiennym szczęściem. Pierwsze trzy ataki zostały odparte z ciężkimi stratami po obu stronach, gdyż wampiry były zajadłe w gniewie i stawiały zaciekły opór, a wspierający ich ludzie bali się stryczka, zatem strach okazał się być wystarczająco skuteczną motywacją do walki. Kolejne dni miały okazać się decydujące. Potyczki trwały cały czas, gdyż dym z płonącego Meridian niemal całkowicie zasłaniał niebo, umożliwiając wampirom ciągłą walkę. Ostatecznie Sarafanie przeważyli, przełamali blokady ustawione przez buntowników i kolejno zajmowali trzy wyznaczone budynki. Cabal zostało zmuszone do odwrotu, ale kiedy Zakon już zamierzał ruszyć odbić Doki i Zagłębie, nadszedł niespodziewany zwrot wydarzeń.

To była ósma noc powstania. Choć niebo było mroczne, a gwiazdy niewidoczne, płonące miasto czyniło świat jasnym jak w dzień. Słychać było, jak zawsze, odgłosy toczonej bitwy. Sarafanie ciągle nacierali, próbując przejąć most prowadzący do Zagłębia Przemytników, a powstańcy ciągle ustępowali, nie będąc w stanie przeciwwstawić się takiej potędze. Nastroje w armii Zakonu były dobre, żołnierze wyczuli odmianę losu. Teraz mogło być tylko lepiej, w końcu władza Cabal kurczyła się z każdą godziną.

Zapomnieli jednak, że los lubi płatać figle.

Wyrośli jak spod ziemi i urządzili rzeź na niczego niespodziewających się Sarafanach. Przerażeni żołnierze nie spodziewali się "świeżych sił" wynurzających się znikąd i mordujących wszystko co było im wrogie. Szturm na bramę do Zagłębia został odparty. Rozwścieczony Lord Sarafan wziął kogo tylko mógł i osobiście poprowadził ofensywę na bramę.

Wtedy też natrafił na owe "demony" o których opowiadali przerażeni żołnierze. To była elita Cabal. Wampiry nazywały ich "Łowcami Cieni", gdyż opanowali wykorzystanie mroku do perfekcji. Sabotaż, skrytobójstwo, otwarta walka. Mogli zrobić wszystko. Do Łowców należały najstarsze i najbardziej doświadczone wampiry o dobrze rozwiniętych Mrocznych Darach. Nie przyjmowano tam młodzików, tylko starszych, zasłużonych dla Cabal krwiopijców. Mówiło się, że każdy z nich przechodził własny, zabójczy test. Zadanie, zlecane przez samego Voradora, mające nie tylko dowieść zdolności, ale też oddania sprawie.

Wynurzyli się z otaczających ich cieni. Lord Sarafan dostrzegł ich czarne stroje, odarte z typowej dla wampirów ekstrawagancji. Łowcy byli ubrani w mocne, ćwiekowane skórzane zbroje. Pancerze wyglądały na umagicznione jakąś ponurą, mroczną magią wampirów, gdyż wydawały się pochłaniać światło, oddając cień. Efekt był taki, że Łowcy roztaczali wokół siebie aurę mroku i zepsucia. Ich głowy zasłaniały kaptury, nadając im anonimowość, wzbudzającą strach przed nieznanym. Uzbrojeni byli w różnorodną broń, od sztyletów po długie miecze i topory. Nosili pasy do których mieli przypięte różnorodne przedmioty jak wytrychy czy flakony pełne wybuchowych mikstur. Lord Sarafan wyczuł, że byli silni dzięki swym Mrocznym Darom, ale wiedział, że będą bezradni wobec potęgi Soul Reavera. Już miał wydać rozkaz ataku, kiedy na scenę wkroczyła kolejna postać.

- Zatem nareszcie się spotykamy? - zapytał Wielki Mistrz. - Długie lata czekałem na ten moment.

- Pięćdziesiąt pięć lat to dla ciebie długie lata? To dla naszych ras ledwie mgnienie. - odparł Vorador. Prastary wampir ubrany był w brązowy dublet przetykany złotą nicią. Na środku piersi nosił przypiętą czerwoną, okrągłą broszę, a na pazurach lśniło kilka pierścieni. Przy wygodnych zielonych spodniach wisiała czarna pochwa na miecz, który właśnie znajdował się w szponach Voradora. Skóra wampira miała zgniłozielony kolor, uszy były długie i spiczaste, a oczy żółte i spokojne. W niczym nie przypominał dawnego sadysty ze swego Dworu w Lesie Termogent, tak ubiorem jak zachowaniem.

- Nie rozśmieszaj mnie, wampirze, reformowany rzeźniku ze swego zgniłego leśnego zagajnika. - wycedził zimno Lord Hyldenów. - Popełniłeś błąd, otwarcie sprzeciwiając się mej władzy, choć muszę przyznać, opracowany przez ciebie plan był zaiste perfekcyjny. Niestety, wykonanie było dużo gorsze. Następnym razem, zanim wzniecisz ogólnonarodowe powstanie, dobierz lepszych współpracowników.

- To jeszcze nie koniec. Wojna wciąż trwa, a twe zwycięstwo nie jest jeszcze pewne. - ostrzegł Vorador. - Uważaj, żebyś się nie przeliczył.

Lord Sarafan prychnął rozbawiony.

- Twoja żałosna armia poszła w rozsypkę, gdyż to JA tak zadecydowałem. To moja wola rządzi tym światem, nie twoja ani żadnego innego wampira. Wy przegraliście na samym początku, to MY jesteśmy przyszłością. Was czeka jedynie zapomnienie. To JA jestem twoją śmiercią, tak jak byłem śmiercią dla Kaina. Czyżbyś o tym zapomniał? - zadeklamował Generał.

Przez twarz Voradora przebiegło wiele emocji. Gniew, strach, niepewność, ulga. Może wszystkie na raz, może żadna z nich.

- Być może, mój Lordzie, rządzisz Nosgoth, ale nic nie trwa wiecznie. Pewnego dnia zostaniesz obalony i ja to będę widział.

- Sam nie wierzysz w to co mówisz. Nasza władza będzie trwała wiecznie, gdyż nie jest zbudowana na kłamstwie, jakie razem z Antycznymi próbowaliście nam wmówić. Powróciliśmy by dokonać zemsty i wymierzyć wam sprawiedliwość. Nasza racja jest słuszna! Odzyskamy to, co utraciliśmy! - obiecał Lord Hyldenów. - Teraz pora umierać, wampiry! Ciemność czeka na was!

Lord Sarafan ruszył na Voradora, kiedy jego oddział zwarł się z Łowcami Cieni. Prastary wampir wzniósł swój miecz do sparowania ciosu. Broń krwiopijcy w wykonaniu przypominała Soul Reaver, a Lord Hyldenów znał historię swej broni.

- Doceniam tę subtelną ironię zabicia cię twą własną bronią. Gdzież jest twój wybraniec, Kain? Przecież miał dzierżyć tę broń, cóż się z nim stało? - zaszydził Hylden. - Przepadł, a razem z nim cała wasza nadzieja. Jesteście zgubieni.

- Ta kwestia jeszcze nie została rozstrzygnięta, mój Lordzie, twoja pycha i zaślepienie w końcu cię zniszczą. - odpowiedział Vorador.

Odskoczyli od siebie, by po chwili ponownie połączyć się w zabójczym tańcu dwóch mieczy. Soul Reaver migał w rozbłyskach światła, kiedy Lord Sarafan z nadludzką szybkością wykonywał kolejne młyńce, na które Vorador odpowiadał szerokimi, precyzyjnie wymierzonymi cięciami. Wymiana ciosów nie przyniosła rozstrzygnięcia, aż wampir zaryzykował nagły cios z wypadu, celując na pierś i głowę Hyldena, chybił jednak i został zmuszony do odwrotu przez potężne pchnięcie Reaverem, które miało na celu wyprucie jego wnętrzności. Korzystając z powstałej luki, natychmiast skontrował cięciem skierowanym na szyję Lorda. Generał przyklęknął na prawe kolano, składając broń do szybkiej parady, z ledwością unikając trafienia. Zaraz potem wystrzelił jak sprężyna uderzając Voradora płazem Reavera w twarz i poprawiając opancerzoną pięścią. Wampir zatoczył się oszołomiony i upadł. Lord Sarafan uniósł miecz by wbić pionowo w serce Voradora, jednak wampir pospiesznie cisnął w pierś Generała kulę fioletowej energii, która właśnie pojawiła się w jego dłoni.

Siła magicznego ataku była na tyle duża, że Lord Sarafan został odrzucony dobre kilka metrów do tyłu i mocno uderzył o ziemię. Hylden sapnął ciężko, próbując złapać głębszy oddech. Jakiś zabłąkany w ogniu bitwy wampir spróbował dobić Władcę Nosgoth sztyletem, ale rozwścieczony Lord Sarafan chwycił go za gardło, prędko miażdżąc je w swym żelaznym uścisku. Oczy krwiopijcy wyszły na wierzch, zaczął rozpaczliwie wierzgać kończynami, ale całkowicie niezrażony Hylden wyłuskał sztylet z jego drżących palców i wbił w serce.

Vorador właśnie zdołał się podnieść, ale nie był w stanie pomóc młodzikowi. W jego oczach błysnęła iskra żalu, że tak stracił kolejną bliską mu istotę, nie potrafił jej ocalić. Lord Sarafan podniósł Reavera i skierował ostrze w stronę starszego wampira, czekając na jego reakcję. Żal, który poczuł Vorador, szybko ustąpił miejsca narastającemu gniewowi. Wampir krzyknął, wkładając w swój atak całą nagromadzoną rozpacz i złość, wzmacniając siłę uderzenia. Generał zablokował straszliwe cięcie, które przepołowiłoby go w pasie, miał wrażenie, że ziemia się zatrzęsła, gdy doszło do zderzenia dwóch ostrzy. Lord Sarafan odpowiedział podstępną fintą, prowokując wściekłego Voradora do popełnienia błędu. Wampir zbił cięcie miecza na prawo i uderzeniem szybszym od światła natarł na Hyldena. Tylko łut szczęścia połączony z krótkim czasem reakcji, pozwoliły Generałowi na zablokowanie ciosu wampira Reaverem. Vorador warknął i ruszył do przodu, szybko skracając dystans. Zanim jednak opuścił miecz na znienawidzonego wroga, pocisk z Soul Reavera rozprysnął się na jego piersi, wyrzucając go w powietrze.

Lord Sarafan ponowił magiczny atak, odrzucając Voradora na ścianę najbliższego budynku, czyniąc w niej sporą dziurę. Władca Nosgoth zbliżał się powoli, emanował spokojem i pewnością siebie, oczy płonęły mocniejszym płomieniem niż kiedykolwiek. To była chwila jego ostatecznego triumfu, największego zwycięstwa.

- Nie jesteś w stanie mi się przeciwwstawić. Nikt w całym Nosgoth nie może tego uczynić. Wygrałem, razem z twoją śmiercią, wampiry znikną z oblicza Nosgoth. To, co zaczęła nasza Klątwa Krwi, skończy ma dłoń, dzierżąca waszą broń. Poetycka sprawiedliwość, nieprawdaż? Instrument waszego zbawcy przyczyni się do waszej zagłady. Kiedy przestaniecie istnieć, Nosgoth nareszcie będzie wolne. Mogę wyczuć twój strach... Dlaczego boisz się śmierci, Voradorze? Przecież Starszy wam powtarzał, że to konieczny element istnienia, cóż w tym strasznego? - Lord Sarafan zaśmiał się, czerpiąc satysfakcję z obracania ideałów Antycznych w pył. - Obraca Kołem Przeznaczenia, cyklem śmierci i narodzin. To męczące zadanie, pewnie musi się pożywić. Idź i nakarm go swą głupotą, Wampirze!

Lord Sarafan ciął Reaverem, ale ostrze nigdy nie dosięgło celu.

Vorador podniósł głowę i ujrzał, że stało nad nim pięciu wampirów, Łowców Cieni. Za nimi biegło dwudziestu Sarafan na pomoc swemu władcy. Ciężko ranny przywódca Cabal został podniesiony za ramiona przez dwóch wampirów. Pozostała trójka cisnęła flakony z dziwnym czarnym płynem. Tajemna mieszanka zareagowała z powietrzem, tworząc kłęby ciemnego, gęstego dymu. Zdezorientowani Sarafanie w większości pogubili się we mgle, ale glyphowi rycerze nie dali się zwieść i prowadzeni przez Sir Martina, kontynuowali pościg.

Reszta Sarafan utworzyła ochronny okrąg wokół Lorda Hyldenów, który dość szybko dochodził do siebie. Zdał sobie sprawę, że jakimś cudem został ogłuszony. Grymas wściekłości wykrzywił jego twarz, gdy przypomniał sobie sylwetki kilku wampirów, które zabrały Voradora ze sobą.

- Na co tutaj czekacie, głupcy?! Za nimi, nie mogą uciec! - rozkazał.

- Nie znajdziemy ich w tej mgle, mój panie. - odezwał się jeden z Sarafan. - Rycerze glyphowi ruszyli za nimi, a my zostaliśmy, by strzec twego bezpieczeństwa aż się nie przebudzisz.

Lord Sarafan nie skomentował, że niepotrzebnie zrugał swych wiernych żołnierzy. Wstał, podpierając się na Reaverze i spojrzał przez mgłę. Jako Hylden, widział lepiej niż ludzie, ale nie był w stanie dostrzec niczego i doszedł do wniosku, że znaleźli się poza zasięgiem jego wzroku.

- Ruszamy za nimi, potrafię przeniknąć przez ciemności tej mgły, poprowadzę was. Wampiry nie mogą uciec.

- Rozkaz, mój panie! - zasalutował żołnierz. - Sarafanie, naprzód!

Epizod V. Walcząc z nieuniknionym cz. IV

Szóstka wampirów uciekała przez płonące miasto, ścigana przez kilkudziesięciu Sarafan i Lorda Hyldenów. W normalnych warunkach byliby w stanie im uciec, lecz teraz było to niemożliwe. Po pierwsze, ścigali ich glyphowi rycerza, uciec przed nimi było naprawdę wielkim wyzwaniem. Po drugie, jeden wampir był ranny.

Vorador jęknął głośno, kiedy ręka jednego z nosicieli ścisnęła zbyt mocno jego osłabione ciało. Wampir cicho przeprosił za ten błąd. Dawny władca Termogent zbył to lekkim machnięciem ręki, teraz nie było na to czasu. Musieli go nieść we dwóch, zawieszając jego ramiona na swych barkach. Lord Sarafan okazał się zbyt potężnym, by móc go pokonać. Vorador boleśnie zdał sobie sprawę, że gdyby nie jego dzieci, już dawno by nie żył. Gardło bolało go z braku krwi, cenny płyn pomógłby mu dojść do siebie, ale nie było czasu, by znaleźć jakąś ofiarę, Sarafanie deptali im po piętach. Zaczajenie się na nich w zasadzce też nie wchodziło w grę, było ich za mało. Zresztą na czele pościgu stali rycerze glyphowi przed którymi nie dało się ukryć.

Pozostała trójka wampirów prowadziła ich przez miasto, do jednej z licznych kryjówek Cabal w tym rejonie. Liczyli na to, że zgubią pościg w labiryncie korytarzy, których było pełno w każdej placówce ruchu oporu. Nie przejmowali się tym, że Sarafanie poznaliby w ten sposób część kryjówek. Powstanie było skazane na klęskę, większość wampirów już zginęła w licznych potyczkach, stąd duża część kryjówek stanie się niepotrzebna. Vorador widział beznadziejność sytuacji w jakiej się teraz znaleźli. Musieli zmienić sposoby działania, skończyć z otwartą walką. Skupić się na działaniach sabotażowych i przetrwaniu całej rasy. Każdy wampir był na wagę kielicha najlepszej krwi. Musieli czekać, dopóki Kain nie powróci, a to wcale nie było takie pewne. Może lepszym rozwiązaniem byłoby od razu poderżnąć sobie gardła i oszczędzić cierpienia... Mogą minąć stulecia, zanim nadejdzie czas przebudzenia, Mogą zostać odkryci, wybici do nogi, a nawet gdyby Kain powrócił... Ponownie spróbowałby podbić Nosgoth, nieważne za jaką cenę. Strażnik Balansu był zbyt niebezpieczny. Vorador bał się zniszczeń, jakie wampir aspirujący do miana Cesarza Nosgoth mógłby spowodować, miał jednak przeczucie, że to może być ostatnia deska ratunku dla rasy wampirów. Nic nie było pewne - nawet to, czy Kain w ogóle żył i mógł powrócić.

Szóstka wampirów uciekała długo i niestrudzenie, nie bacząc na zmęczenie czy głód krwi. Sarafanie również wykazali się wielką determinacją, nie tracąc tropu i kontynuując pościg z wielkim zaangażowaniem. Wampiry podjęły decyzję, by na chwilę przystanąć i rozpocząć pospieszną naradę. Vorador z ulgą usiadł, powoli zbierając stracone siły. Zbliżył się do niego jeden z wampirów, który ściągnął maskę.

- Jak się czujesz, panie? - zapytał niskim, ale czystym głosem.

- Ciężko, ale przeżyję. Powinniśmy iść dalej, choć przyznaję, postój dobrze mi zrobi. - odparł Vorador. - Widzę, że jakiś plan krąży po twej głowie. Mów szybko, mamy mało czasu.

Wampir przez chwilę nic nie mówił, jakby szukał odpowiednich słów. Był ubrany w typowy czarny strój skrytobójcy Łowców Cieni. Miał krótko ostrzyżone ciemne włosy, badawcze żółte oczy, które sprawiały wrażenie, jakby chciały się wwiercić wgłąb czyjejś duszy. Dość mocno rzucały się w oczy jego chorobliwie blada skóra (co było typowe dla wampirów) i czarne, wąskie usta, których jednak nie farbował. Twarz uzupełniał krótki, szeroki nos i spiczaste uszy. Jego ciało było umięśnione i wygimnastykowane, zdradzające długie lata walki oraz ciężkiego treningu.

- Trzeba odwrócić uwagę Sarafan, dać wam czas na ucieczkę. Zostanę, by przytrzymać ich jak najdłużej. Wy uciekajcie, doprowadźcie naszego przywódcę w bezpieczne miejsce.

- To jest samobójstwo, nie zgadzam się na to. Nie teraz, kiedy cała nasza rasa jest zagrożona. - pokiwał przecząco głową Vorador.

- To jedyny sposób. - naciskał wampir. - Zostaniesz razem z Wilhelmem i Christofem. Oni zabiorą cię w bezpieczne miejsce. Jako eskorta zostanie jeszcze dwóch moich najlepszych ludzi.

- Zostaniemy razem z tobą. - towarzysze wymienieni z imienia jasno określili swoje stanowisko. - Nie zostawimy cię samego, razem będziemy mieć większe szanse na spowolnienie pościgu.

- Możliwe, że macie rację. Spodziewałem się takiej odpowiedzi z waszej strony, ale nie chciałem was narażać na niebezpieczeństwo. Mimo wszystko cieszę się, że będziecie ze mną, kiedy nasza walka dobiega kresu.

- Nie rób tego, to szaleństwo, nie wystawiaj swego życia na szwank bez potrzeby. Bardziej przydasz się tutaj, kiedy w końcu dotrzemy do schronienia, będziemy musieli kontynuować walkę. - powiedział Vorador. - Jesteś potrzebny Cabal.

- Wypełnię me zadanie, mistrzu. Po to zostałem stworzony. Nie zawiodę cię. Ruszajmy.

Trójka wampirów szybko zawróciła w stronę awangardy oddziału Sarafan i zniknęła w mroku, zaraz po tym jak zmienili kierunek.

~

Sir Martin przystanął w miejscu i rozejrzał się wokoło. Pięciu glyphowych rycerzy podążających za nim uczyniło dokładnie to samo. Już od dłuższego czasu podążali za grupą uciekających wampirów niosących ciężko rannego przywódcę Cabal, Voradora. Rycerz nie wiedział, czy mógł liczyć na jakieś wsparcie, gdyż tylko magia glyphów umożliwiła mu podjęcie pościgu za uciekinierami. Pamiętał, że Lord Sarafan leżał unieruchomiony, prawdopodobnie nieprzytomny, obalony podstępnym atakiem. Reszta żołnierzy pozostała, by strzec jego bezpieczeństwa. Nawet gdyby ruszyli zaraz za nimi, pozostaliby daleko w tyle. Wampiry co jakiś czas rozpylały czarną mgłę, próbując zniechęcić ludzi do pościgu, ale to było zbyt mało by zwieść elitę Zakonu Sarafan, glyphowych rycerzy. Sir Martin w końcu przystanął w miejscu, gdyż wyczuł zbliżające się zagrożenie. Symbole glyphów rozbłysły mocniejszym światłem. Zbliżali się. Kto to mógł być? Krwiopijcy dostali wsparcie? Postanowili wrócić i zemścić się? Setki pytań rozbłysły w głowie rycerza. Jedynym sposobem, by odkryć prawdę było iść dalej.

Raz jeszcze podjęli pościg, a z kolejnymi ulicami jakie pokonywali, zbroje świeciły coraz mocniejszym światłem, a złe przeczucia Martina rosły. Zalecił wzmożoną czujność i kazał dobyć broni. Stopniowo zmniejszali tempo biegu, aż w końcu rycerz kazał im zupełnie przystanąć. Ich zbroje świeciły niczym najjaśniejsze latarnie.

Kiedy wampiry zdały sobie sprawę, że chowanie się nie ma sensu, gdyż zostaną niedługo odkryte, uderzyły bez wahania, ale precyzyjnie.

Jeden z Sarafan upadł na ziemię, przygnieciony wielkim ciężarem, który okazał się być wampirem. Zanim pozostali rycerze przybyli mu z pomocą, krwiopijca zatopił zimne ostrze w jego ciele. Człowiek zaharczał i splunął krwią, a potem znieruchomiał. Wampir rozmył się w ciemnościach.

Sir Martin zrozumiał podjętą taktykę i gestem rozkazał utworzyć ciasny okrąg. Zakonnicy przyjęli rozkaz, ale zanim uformowali pozycję, Łowcy ponownie uderzyli z cieni.

Dowódca Sarafan kątem oka dojrzał wampira, który skoczył w jego kierunku korzystając z Mrocznego Daru Skoku. Dzięki szybkiemu refleksowi zdołał wznieść tarczę i zaprzeć się nogami w ziemi. Siła pędu krwiopijcy zatrzęsła jego ciałem, upadł na plecy ale nie znalazł się w tak beznadziejnej sytuacji jak zabity wcześniej nieszczęśnik. Wampir ze zdziwieniem stwierdził, że zawisł na tarczy człowieka, który wbrew wszelkim przypuszczeniom wytrzymał Skok. Sir Martin wprawnym ruchem skierował tarczę w dół i przyszpilił wampira do ziemi. Bezradny krwiopijca zakończył swe nieżycie, gdy miecz Sarafana odrąbał mu głowę, która potoczyła się w stronę cieni.

W odpowiedzi Wilhelm i drugi wampir wyszli z cieni, nie kryjąc swej obecności. Rzucili przelotne spojrzenia na zwłoki towarzysza, ale potem zwrócili je w stronę Sarafan. W ich pazurzastych dłoniach tkwiły miecze posmarowane sadzą, to była sprytna metoda na ukrycie blasku ostrzy, przydatna, gdy trzeba było czekać ukrytym w cieniach. Rzucili się na Sarafan bez żadnego ostrzeżenia, mimo braku przewagi liczebnej.

Rycerze stawili im czoła, robiąc użytek ze swego opancerzenia i specyficznego wyszkolenia. Ich przeciwnicy rychło pokazali swoją siłę i zręczność, jak również talenty akrobatyczne. Lawirowali pomiędzy ostrzami sarafańskich mieczy, walcząc z kilkoma wrogami naraz, wykonując oszczędne ruchy, bardziej zbijając ostrza na bok niż otwarcie je blokując. Ich figury akrobatyczne i przewroty robiły spore wrażenie na rycerzach, którzy nosząc swoje ciężkie zbroje mogli jedynie popatrzeć z daleka. Sarafanie zdali sobie sprawę, że prędzej czy później zmęczą się, a wtedy wampiry ich zabiją. Martin domyślił się w przebłysku zrozumienia, że nie chodzi tutaj o możliwość zabicia ich, chodziło o umożliwienie Voradorowi ucieczki. Musieli działać szybko.

Dowódca Sarafan wzniósł bojowy okrzyk, szarżując wściekle na wampira. Krwiopijca liczył na to, że poigra ze zmęczonym człowiekiem, pozwoli mu się zbliżyć na jak najbliższą odległość, a następnie wykona unik lub zbije ostrze miecza. Tak też się stało, ale kiedy Sir Martin pozwolił na to, by jego oręż chybił, zdecydował się na pewien wysoce nieortodoksyjny ruch. Odpiął swoją tarczę i cisnął ją w twarz wampira. Zaskoczenie było całkowite. Tarcza trafiła perfekcyjnie w cel, miażdżąc mu usta, wybijając sporą ilość zębów i rozpłatując część twarzy.

Wilhelm poczuł ból większy niż kiedykolwiek w swym nieżyciu, na przemian jęcząc, płacząc i krzycząc ze straszliwego bólu. Sarafanie zgodnym ruchem rzucili się na wampira ze wzniesionymi ostrzami i zaczęli rąbać go na kawałki, szybko zmieniając jego ciało w pulsujący wór pełen posiekanych organów. Widok zaiste makabryczny.

Ostatni wampir zgiął się niemal wpół, zacisnął obie pięści i wysłał telekinetyczną falę uderzeniową, którą wzmocniła jego nienawiść. Sarafanie natychmiast runęli niczym drzewa wyrwane przez huragan. Wampir z grymasem wściekłości na twarzy dopadł pierwszego Sarafana i szybkim ruchem miecza rozpruł mu gardło, niechcący zapewniając mu szybką, choć krwawą śmierć. Pozostali Sarafanie zdążyli już wstać, a Sir Martin pierwszy zagrodził mu drogę, wznosząc ostrzegawczo miecz.

- Biegnijcie dalej! On jest mój! - krzyknął do rycerzy, choć nie zaryzykował spojrzenia za siebie. - Vorador nie może uciec.

Zakonnicy posłuchali jego rozkazu i natychmiast pobiegli dalej. Wampir zasyczał, odsłaniając kły. Ruszył do przodu, ale rycerz ciągle blokował mu drogę. Spojrzał na niego płonącymi oczyma, ale nie mógł nic zrobić.

- Jesteś potężny, nie przypominasz innych wampirów... Kim jesteś? - zapytał cicho Martin.

- Kim jestem...? Nietypowe pytanie, Sarafanie. Wy nigdy nie pytacie, tylko zabijacie. - wycedził wampir. - Ale chyba mogę ci powiedzieć. Jestem Baal, a ty jesteś martwy, daj mi tylko chwilę.

Wampir ciął nisko, niebezpiecznie. Rycerz w ostatniej chwili zdążył ustawić miecz pionowo, by zablokować atak. Zripostował potężnym horyzontalnym cięciem, mającym odrąbać głowę krwiopijcy. Baal uchylił się przed ostrzem i zanurkował pod obronę Martina, uderzając go pięścią w brzuch. Nadludzka siła wampira zgięła rycerza wpół, pozbawiając tchu. Ostatkiem sił wzniósł tarczę, która uchroniła go przed kończącym ciosem. Zaczerpnął powietrza i skontrował ukośnym cięciem na pierś. Baal pewnym ruchem zablokował cios, ale przebiegła finta Sarafana odsłoniła go na prawdziwe zagrożenie. Sir Martin skutecznie uderzył go na odlew tarczą w twarz. Wampir obrócił się w miejscu, po czym przyjął kolejne uderzenie tarczą. Upadł na ziemię, plując krwią ze zranionej twarzy i przegryzionego języka gdy zaciskał zęby z bólu. Martin wzniósł miecz do kończącego ciosu, ale Baal użył ostatniego asa w rękawie.

Buteleczka z zielonym płynem rozprysła się na ciele rycerza. Sarafan poczuł odpływające go siły, nogi zaczęły mu się trząść, zbroja stała się niewiarygodnie ciężka. Upadł łapiąc się za piersi i dysząc ciężko. Wampir obserwował uważnie reakcje człowieka, ale choć sam chciałby go teraz dobić, nie miał siły by wstać. Leżeli tak obaj, Sarafan i Wampir, jeden pragnący zabić drugiego, ale bez sił by tego dokonać.

Jednak Baal zaczął szybciej dochodzić do siebie. Wstał na chwiejnych nogach, podpierając się mieczem. Zaczął powoli zbliżać się do powalonego Sarafana, który patrzył, ale nie mógł nic zrobić.

- Wygrałem... - wychrypiał Baal. - Widzisz, nasz Mroczny Dar pozwala nam przetrzymać wszelkie przeciwności losu. Wy, ludzie, jesteście krótkowieczni i słabi. My jesteśmy na wyższym szczeblu łańcucha pokarmowego. Wy jesteście jedynie pokarmem. Pora umierać...

- Nie jestem tego taki pewien, wampirze. Przegraliście już na samym początku. Trzeba było nie wychylać się z waszych kryjówek, wyłapalibyśmy was jak szczury. Bez żadnego problemu. - rzucił rycerz w przejawie oporu.

Wampir ryknął dziko i rzucił się na Martina, ale rycerz poczuł w sobie zmianę. Miał wrażenie, jakby odkrył siebie na nowo. To była prawda, gdyż był nieświadomy obecności daru, z którego potęgi mógł właśnie skorzystać. Nie wiedział w jaki sposób, ale całkowicie nieświadomie mógł użyć magii. Z jego dłoni wykwitły jasnoniebieskie pociski czystej energii, które pomknęły na spotkanie Baala. Wampir krzyknął z bólu i niedowierzania, kiedy pociski zaczęły czynić spustoszenie w jego ciele. Miecz wypadł z jego drżących palców, kiedy uciekł między cienie z których wcześniej ośmielił się wychylić.

- To jeszcze nie koniec, Sarafanie! Będę miał swoją zemstę... - głos wampira niczym echo rozbrzmiał w głowie rycerza.

Ostatnie co jeszcze zobaczył, to nadbiegający zakonników prowadzonych przez Lorda Sarafan. Potem kojąca ciemność otoczyła go swym całunem.

Epizod VI. Czystka cz. I

Sir Martin gwałtownie zerwał się z ziemi, głośno wciągając powietrze i odruchowo łapiąc się za pierś. Po chwili stwierdził, że został położony na posłaniu, a jego zbroja leżała złożona w kącie namiotu na dużej, mosiężnej skrzyni. Było jeszcze małe krzesło i prosty stolik na którym leżało kilka buteleczek i maści leczniczych. Pamięć rycerza dotycząca ostatnich wydarzeń powoli wracała z powrotem. Pamiętał, jak razem z grupą glyphowych rycerzy ścigał Voradora i jego eskortę. Pamiętał, że zaatakowano ich. Pamiętał, że stoczył walkę z potężnym wampirem, który nazywał się Baalem. Nie wyglądał na starego wampira, ale nie dało się zaprzeczyć jego sile. Rycerz nagle doznał olśnienia: by ocalić życie, użył magii! Do tego nie byle jakiej: to była magia światła!

Pamiętał dawne legendy i podania z odległych czasów, które niegdyś czytał w Zakonnej Bibliotece. Pożółkłe karty odsłaniały przed nim historię pierwszego Zakonu Sarafan, którego najwyższą elitę tworzyło siedmiu rycerzy: Wielki Mistrz Malek Paladyn, Wielki Inkwizytor Raziel oraz Inkwizytorzy Turel, Dumah, Rahab, Zephon i Melchiah. Dokonali wielkich czynów w walce z Wampirami, ale niemal wszyscy zginęli w rzezi Kręgu Dziewięciu, pięćset lat przed Upadkiem Filarów.

Oczy Martina rozszerzyły się, pełne podziwu, jak zawsze kiedy myślał o Inkwizytorach, szczególnie o jednym z nich. Raziel... Był bohaterem, kimś wyjątkowym. Choć nie używał magii światła, był w stanie walczyć i wygrywać. Spisano wiele opowieści dotyczących Raziela i jego pięciu podkomendnych, ale w obiegu jak i w wierze prostego ludu krążyło wiele innych legend, czyniących z Inkwizytorów wręcz półbogów. Sir Martin bardzo chciał podążyć drogą Raziela. Zostać Wielkim Inkwizytorem Najświętszego Zakonu Sarafan i wprowadzić Nosgoth w nowy, wspaniały wiek.

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przed jego namiotem stała grupa ludzi, która już od dłuższej chwili toczyła rozmowę. Zanim jednak zdążył skupić się na przedmiocie dyskusji, do namiotu wpadł sam Lord Sarafan, asystowany z tyłu przez dwójkę przybocznych. Zmieszany rycerz próbował zerwać się z posłania, by przywitać Wielkiego Mistrza, ale zabrakło mu sił i opadł z powrotem. W oczach Hyldena błysnęła aprobata, którą można było dostrzec tym łatwiej, że te oczy nie płonęły już intensywną zielenią, ale pozostawały matowe i spokojne.

- Oszczędzaj siły. Jesteś jeszcze zbyt słaby, by wstać. Na szczęście twa słabość niedługo minie i raz jeszcze powstaniesz, by zniszczyć zło kryjące się w ciemnościach. - wyrzekł Lord Sarafan. - Dobrze się spisałeś.

- Czy... Vorador...? - wychrypiał rycerz.

Cień gniewu przemknął przez twarz Hyldena, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił. Odetchnął głęboko, by nie okazać emocji człowiekowi.

- Niestety, nie udało się. Zdołali uciec, ale już wygraliśmy. Teraz, rozproszeni i zrozpaczeni, nie przeciwstawią się naszej potędze.

- A co z żołnierzami, którzy ścigali Voradora?

- Wrócił jeden, ledwo żywy. Opowiadał o tym, że spotkali jakiegoś straszliwego potwora, wilka chodzącego na dwóch nogach, zwanego wilkołakiem. To jakaś wampirza mutacja, ale wygląda na to, że chociaż zabił dwóch, to trzeci w końcu zdołał go pokonać. Na jego ciele widać ślady kłów i szponów. - odpowiedział Lord Sarafan. - Nie jestem zadowolony z tego obrotu spraw, ale już niedługo znajdę Voradora, przetrząsnę całe Meridian, całe Nosgoth ale znajdę go. Nie umknie mej zemście.

Sir Martin zwiesił głowę i spojrzał na swoje ręce, jakby dostrzegł na nich coś wstrętnego. Krew swych towarzyszy. Wysłał ich na śmierć, choć myślał, że sam się na nią skazał, kiedy tamten wampir niemal go zabił. Nie mieli szans ich złapać. Rycerz w głębi swej duszy wiedział, że jeszcze długo te myśli będą go dręczyć.

- Wielki Mistrzu... Czy mogę prosić o odpowiedź na dręczące mnie pytanie? Dotyczy ono moich... nowych mocy. - zapytał wahającym się głosem.

- Chcesz zapytać o swój nowo odkryty dar? - dokończył Lord Sarafan. - Spodziewałem się, że będziesz chciał wiedzieć coś więcej. Magia jest silna w tym świecie, ale nie każdy jest w stanie ją dostrzec i z niej korzystać. Potrzebowałeś wielkiego wydarzenia, by przełamać blokadę swej duszy. Masz wielkie możliwości, jak je wykorzystasz, zależy wyłącznie od ciebie.

- Pozwól mi powołać do życia Inkwizytorów Sarafan i oddaj ich pod me dowództwo, panie. Nasz Zakon stanie się niezwyciężony, kiedy połączymy magię światła z magią glyphów! Wykorzystajmy tę moc w szlachetnym celu, nie odrzucajmy jej.

Lord Sarafan nic nie mówił, tylko słuchał uważnie wywodów rycerza, ostrożnie rozpatrując tę prośbę z dwóch perspektyw. Mógł mu pozwolić, ale czy ta magia nie byłaby zagrożeniem dla jego planów? Czy Ludzie nie staną się zbyt niezależni, czy nie zapragną wyzwolenia zarówno od Wampirów jak i Hyldenów? Oczywiście, kiedy zainspirowany starożytnym Zakonem Sarafan powołał swój własny, dowiedział się również o istnieniu władających magią Inkwizytorach, którzy byli kluczem do pokonania Wampirów władających potęgą Mrocznych Darów. Lord Sarafan nienawidził krwiopijców, ale nie był głupcem.

- Niech tak będzie. Inkwizytorzy powstaną raz jeszcze, by wesprzeć naszą sprawę i ocalić świat przed mrokami nocy. Niedługo wydam w tej sprawie oficjalny dekret, teraz trzeba pokonać resztki buntowników i... Rozprawić się ze zdrajcami.

~

Straszliwa eksplozja wstrząsnęła ziemią, a w uszach Sebastiana zapadła głucha cisza, kiedy zatoczył się i upadł na ziemię razem ze swoimi ludźmi. W całkowitym milczeniu obserwował, jak bezgłośne krzyki wampirów Cabal i ich ludzkich sojuszników ginęły w ognistym piekle, wywołanym eksplozją kilku generatorów glyphowych, jakie przed chwilą zostały zdetonowane w głębi tunelu prowadzącego do Dzielnicy Przemysłowej, a wcześniej zablokowanego przez siły Cabal. Ci, którzy nie zginęli w płomieniach, dopełniali żywota ginąc pod tonami gruzu.

Sebastian przypomniał sobie wówczas sugestię jednego z głównych inżynierów, by użyć ładunków wybuchowych w celu przełamania blokady, utworzonej z pancernych wozów i kamieni. Wampir rozkazał wówczas wyprowadzić atak mający na celu odwrócić uwagę buntowników, by Sarafanie mogli podłożyć ładunki w kluczowych miejscach, czyli stropach podtrzymujących tunel. Eksplozja doprowadziłaby do zawalenia i zabicia czy to przez wybuch, czy przez gruz, żołnierzy wroga.

Atak został wyprowadzony z Dzielnicy Przemysłowej, by Cabal nie nabrało podejrzeń, a na tyłach blokady Sarafanie pod dowództwem Sebastiana rozmieścili ładunki. Zakonnicy po obu stronach koordynowali swoje ruchy z perfekcyjnym wyczuciem czasu, dzięki funkcjonującym przekaźnikom glyphowym, którymi przekazywali między sobą wiadomości, odczytywane potem przez inżynierów. Kiedy więc ładunki zostały podłożone, Sarafanie wycofali się spod blokady, a potem doszło do detonacji.

Słuch wracał do Sebastiana, który w końcu ośmielił się wstać i dokładniej rozejrzeć po zdewastowanym otoczeniu. Sarafanie podążyli jego śladem. Wyglądało na to, że atak zakończył się całkowitym sukcesem. Przed sobą widzieli tylko gruz i płomienie, żaden człowiek nie mógłby przeżyć czegoś takiego. Człowiek... Sebastian znał siłę wampiryzmu i miał przeczucie, że ktoś z jego gatunku mógł przeżyć, ale wejść w te szalejące piekło zakrawało na szaleństwo.

- Lordzie Sebastianie, zadanie zostało wykonane, wynośmy się stąd, zanim dojdzie do kolejnego wstrząsu. - powiedział jeden z glyphowych rycerzy. - Musimy zameldować o naszym sukcesie Wielkiemu Mistrzowi.

- Zrobimy to, kiedy będę pewny, że nikt oprócz nas tego nie przeżył. - odrzekł wampir. - Musimy tam wejść i dokonać zwiadu. Chodźcie za mną. Jeśli kogoś znajdziecie, dobić. Żadnych jeńców, nie będziemy mieli z nich żadnego pożytku.

- Rozkaz, mój panie. - rycerz zasalutował i poszedł przekazać rozkaz dalej.

Sebastian ostrożnie poprowadził Sarafan wzdłuż zdewastowanego tunelu. Wbrew jego przypuszczeniom nie znaleźli nikogo żywego, a przynajmniej w ludzkim znaczeniu tego słowa. Znaleziono kilka oparzonych i przygniecionych odłamkami wampirów, które szybko zabito, gdyż nie były w stanie stawić żadnego oporu.

- Więcej wampirów może być pogrzebanych pod gruzami. Wyczuwam ich słabą obecność, są na skraju ostatecznej śmierci. Niestety potrzebujemy specjalistycznego sprzętu, by się do nich dostać. - rzekł Sebastian. - Mogą przeżyć wiele dni bez pożywienia, ale jeśli je odkopiemy, będą zbyt słabe by uciec. Wyślijcie wiadomość na drugą stronę. Zablokujcie wszelkie możliwe przejścia, jakie zdołacie znaleźć, przede wszystkim oba wyloty tunelu, na wypadek gdyby jakoś się wydostali lub ktoś przyszedł im na pomoc. Nie dopuszczać nikogo.

Sebastian zabrał ze sobą kilku Sarafan i udał się do Niższego Miasta, by zdać raport Wielkiemu Mistrzowi o powodzeniu misji wyzwolenia Dzielnicy Przemysłowej. Kamień Nexus był zabezpieczony.

~

Znaleźli się w jednym z licznych, niczym nie wyróżniających się domów Zagłębia Przemytników. Budynek możnaby równie dobrze nazwać ruderą, gdyż niczego lepszego nie dało się w nim dostrzec. Pełno w nim było różnych gratów i śmieci, po wszystkich pokojach rozrzucone były przedmioty codziennego użytku i oręż, głównie jednoręczne miecze, topory, buławy i sztylety. Na podłodze widać było wiele śladów krwi. To była jedna z kryjówek Cabal, do których uciekli pokonani powstańcy. Pościg podążający ich tropem trafił aż tutaj, ale teraz stanęli w miejscu. Powstańcy jakby zapadli się pod ziemię. Przybysze postanowili dokładnie przeszukać cały dom. Sprawdzili kuchnię i cztery dość przestronne pokoje, ale nikogo nie znaleźli. Już mieli opuścić budynek, kiedy odkryli tajne przejście. Po prostu jeden z mężczyzn postanowił oprzeć się o ścianę, by chwilę odpocząć, ale zamiast tego przypadkiem wcisnął jedną z cegieł w środek ściany, odsłaniając tajne przejście, które z głośnym chrzęstem otworzyło się przed pościgiem. Odkrywca szybko zawołał towarzyszy.

- Szefie, chyba coś znaleźliśmy. - powiedział zamaskowany mężczyzna. - powinieneś to zobaczyć.

- Oby to było ważne... - mruknęła postać, która właśnie wychyliła się z cieni.

- Nie wzywalibyśmy cię bez powodu, panie... - wydukał drugi ze zgromadzonych.

Większość z nich wyglądała jak typy spod ciemnej gwiazdy. Nosili stare, wytarte zbroje skórzane i ciemne, garbowane spodnie. Ich twarze były zakryte czarnymi maskami, lub dokładnie wytatuowane w przedziwne wzory, których znaczenie było trudne do odgadnięcia. Przy pasach mieli przytroczone miecze i nabijane ćwiekami pałki, którymi posługiwali się z wielką werwą. Co najdziwniejsze, towarzyszyło im kilku rycerzy Sarafan, na których co jakiś czas spoglądano z niepokojem. Zakonnicy odpłacali się groźnymi spojrzeniami, ale obie strony godziła jedna postać, właśnie ta, która wyszła z cieni.

Mężczyzna ubrany był w karmazynowy płaszcz o wysokim kołnierzu z założonymi złotymi naramiennikami, spięty w pasie szerokim, pozłacanym pasem z doczepionymi fioletowymi wstęgami. Płaszcz opadał aż do kolan, gdzie kończył się pośrodku wąskim rozcięciem. Całości ekstrawaganckiego ubioru dopełniały ciemne spodnie oraz wysokie wojskowe buty tego samego koloru. Na dłoniach nosił czarne rękawice z których otworów na palce wychodziły długie, wywołujące odruchowy lęk szpony. Twarz wampira była kredowobiała, ale miała w sobie pewne drapieżne piękno, choć efekt psuły wąskie, zaciśnięte usta, symbolizujące okrucieństwo i wyrachowanie. Uwagę zwracały świecące się intensywną żółcią punkty w oczodołach wampira. Kruczoczarne włosy nosił spięte w długi warkocz, opadający do bioder.

- Tajne przejście. - mruknął krwiopijca. - Sprytne zagranie z ich strony. Dobra robota, John, świetnie się spisałeś. Przygotujcie się, na pewno czekają na nas na dole, mogę wyczuć odór tchórzostwa, jaki wydzielają. Sarafanie oferują dziesięć sztuk złota za głowę buntownika człowieka, a dwadzieścia za wampira!

Wśród bandytów rozległy się szmery i gwizdy podziwu. To były spore pieniądze, obecni rycerze Sarafan potwierdzili słowa Faustusa, dodając animuszu zgromadzonym. Z głośnym okrzykiem wpadli do piwnicy. Rozbłysło światło i wywiązała się brutalna, bezpardonowa walka, w której wszelkie chwyty były dozwolone, a nawet zalecane. Podwładni Faustusa walczyli zaciekle, by zarobić, tym bardziej, że "Szef" był w pobliżu i lubił karać za wszelką niesubordynację, z czego czerpał pewną radość, która wzmacniała jego poczucie ważności.

Sam wampir był w swoim żywiole. Robił wielki użytek ze swego Mrocznego Daru Skoku. Piwnica była rozległa, gdyż należała do większych kryjówek Cabal w tym rejonie. Powstańcy skorzystali z tajnego przejścia, by w odpowiednim momencie wynurzyć się z ukrycia i zaatakować Sarafan niczym spod ziemi. Faustus wymykał się wszelkim atakom swych wrogów, śmiejąc się i chichocząc na przemian, kiedy przelatywał poza zasięgiem ostrzy swych wrogów. Czasem kontratakował, skacząc na buntowników i rozszarpując ich na strzępy swymi szponami.

Faustus stanął oko w oko z jednym z wampirów. Błysnął kłami i zaatakował, nie żywiąc żadnego współczucia dla swego pobratymca. Wymiana ciosów nie przyniosła żadnego rozstrzygnięcia, dzięki sprawnej pracy nóg obu krwiopijców. Szybko połączyli się znowu w śmiertelnym tańcu. Faustus chichotał, kiedy wymieniali między sobą cięcia i pchnięcia, czerpiąc przyjemność z walki, która go bawiła. Sfrustowany przeciwnik popełnił błąd, zniecierpliwiony wyprowadził potężne, szerokie cięcie, które wybiło go z rytmu. Faustus szybko wykorzystał powstałą lukę i zaatakował. Wampir krzyknął boleśnie, pazury Faustusa naznaczyły jego pierś głębokimi, obficie krwawiącymi rowami. Zdążył jeszcze zablokować kilka cięć, ale sługa Sarafan narzucił zbyt szybkie tempo walki, by ranny mógł powstrzymać jego ofensywę. Pokonany, upadł na kolana, całkowicie bezsilny, czekający na swój koniec.

Faustus uśmiechnął się triumfalnie i z głośnym chichotem podskoczył do góry, znikając w ciemnościach otaczających belki podtrzymujące sufit piwnicy. Pokonany wampir zacharczał głośno i splunął krwią, uniósł umęczone oczy do góry.

- Nadchodzę! - zawołał odległy głos.

Oczy skatowanego krwiopijcy rozszerzyły się przerażone, ale jedyne co zobaczył to czerwony cień i pięć płonących szponów, które zakończyły jego nieżycie.

Epizod VI. Czystka cz. II

Słońce powoli i niepewnie wysuwało się znad widnokręgu, jakby nie było pewne, czy oświetlić swymi szkarłatnymi promieniami skutki czynów, jakich dokonano przez ostatnie dni. Powstanie dobiegało końca, a dla mieszkańców miasta Meridian nadszedł czas rozliczenia, gdyż Sarafanie z obrońców ludzkości przemienili się w sędziów i katów, nagradzających wiernych, a karzących zdrajców, którzy ośmielili się paktować z wampirami.

Cabal razem ze swoją armią broniło się jeszcze w kilku punktach miasta, ale ich upadek był kwestią czasu. Bowiem w sercach powstańców wzbierała rozpacz na widok mocno przerzedzonych, lecz wciąż przewyższających ich liczebnością i wyszkoleniem oddziałów Zakonu Sarafan, dumnie kroczące w długich szeregach najeżonych stalą. Sarafanie głośno śpiewali marszowe pieśni o pokoju, ładzie i wspólnym budowaniu lepszej przyszłości, złotej ery, w której nawet mroki nocy będą bezpieczne dla zwykłego człowieka. Dodawali tym otuchy tak sobie, jak i zwykłym, niezamieszanym w walki, pragnącym jedynie spokoju mieszkańcom Meridian.

Pochód Sarafan zatrzymał się przed Ratuszem, położonym na Rynku Głównym Niższego Miasta. Od niego wychodził na plac szeroki balkon, na którym stał sam Lord Sarafan, obserwujący defiladę swych wojsk w otoczeniu wyższych dygnitarzy obecnego rządu. Po jego lewicy stał Marcus razem z Biskupem Meridian, po jego prawicy Sebastian z Inwizytorem Martinem Cohenem. Za Wielkim Mistrzem znalazł się Faustus razem z szeregiem ważniejszych oficerów, ministrów, kapłanów i rajców miejskich.

Nie odbywała się tu jednak wyłącznie defilada. W centrum Rynku ustawiono wielki podest, wokół którego kłębili się mieszkańcy miasta, z niecierpliwością czekający na wydarzenie, którego już wkrótce mieli być świadkami. Na podeście zostały ustawione długie rzędy szubienic, a gdzie niegdzie kaci ostrzyli już swe topory, z kolei dla "specjalnych gości", przygotowano już długie, drewniane pale.

Kiedy defilada wojsk Zakonu zakończyła swój obchód, otaczając mieszkańców, jak też i podest szczelnym kordonem, wprowadzono skazańców. Rozległ się zwielokrotniony, metaliczny szczęk łańcuchów, a wśród tłumu rozeszły się szmery zaciekawienia i strachu.

Wśród jeńców znajdowali się zarówno ludzie, jak i wampiry, można było odróżnić obie rasy jedynie po kłach, szponach, szpiczastych uszach i nienaturalnych, żółtych oczach, gdyż twarze ludzi były równie blade jak wampirze, ze strachu lub wycieńczenia. Zdarzali się jednak hardzi skazańcy, którzy głośno złorzeczyli całemu światu i przepowiadali, że kiedyś era Sarafan dobiegnie końca, za co płacili bolesnymi ciosami od eskortujących ich strażników, którzy dbali o zachowanie porządku.

Ponura procesja długo nie chciała dobiec końca, gdyż na ten plac sprowadzono setki, a może nawet tysiące więźniów, tylko po to, by ponieśli karę za sprzeciwienie się Zakonowi Sarafan. W międzyczasie jednak zgromadzeni mieszkańcy miasta woleli zaprezentować swą lojalność wobec zwycięzców, głośno wiwatując na cześć Sarafan lub przeklinając pokonanych powstańców. Jedni robili to ze szczerego serca, drudzy woleli nie wychylać się z tłumu i robić to co wszyscy, by sami nie musieli dołączyć do skazanych.

Sam Wielki Mistrz czekał cierpliwie, aż pochód dobiegnie końca, nie spieszyło mu się zbytnio, gdyż długo czekał na tę chwilę i delektował się każdą upływającą sekundą, choć wiedział, że miał do dyspozycji całą wieczność.

Kiedy wszyscy aktorzy znaleźli się na scenie, Lord Sarafan uznał w końcu, że może zabrać głos.

- Posłuchajcie mnie, mieszkańcy Meridian, posłuchajcie mnie, mieszkańcy Nosgoth, posłuchajcie mnie nawet ci, którzy sprzeciwiacie się Zakonowi Sarafan! - wezwanie przeszło niczym podmuch wiatru przez zgromadzone tłumy, elektryzując je i pobudzając do wysłuchania Władcy Nosgoth, wobec którego nikt nie mógł pozostać obojętny. - Od chwili, kiedy spotkaliśmy się tutaj wszyscy razem, minęło długie pięćdziesiąt pięć lat. Wówczas, kiedy Cesarz Wampirów, Kain, zginął z mej ręki, a Stwory Nocy poniosły klęskę, rozpoczęliśmy budowę Nowego Ładu! Teraz stajemy tutaj po raz kolejny, raz jeszcze zwycięscy w walce z tymi, którzy stanęli przeciw nam! - Lord Sarafan dla podkreślenia wagi swych słów wyciągnąć opancerzoną pięść w kierunku tłumów. - Tym razem jednak, to była wojna bratobójcza, kiedy jeszcze tak niedawno razem pracowaliśmy, by zmienić coś na lepsze, oczyścić świat z wampirzej plagi! Wydarzenia ostatnich dni napełniają mnie wielkim bólem, niemożliwym do pomieszczenia w mym sercu... Dlaczego daliście się omamić pustym obietnicom Wampirów? Dlaczego wystąpiliście przeciw Zakonowi Sarafan, który dał wam spokój, bezpieczeństwo, doprowadził was do technologicznego rozkwitu i zamierzał czynić to dalej?! Dlaczego tak straszna myśl w ogóle narodziła się w waszych umysłach?! - krzyknął głosem naznaczonym tak wielkim bólem, że sami mieszkańcy Meridian, a nawet niektórzy skazańcy, poczuli wyrzuty sumienia. Wystąpili przeciw tym, którzy jedynie chcieli ich dobra, nie bacząc na własne. Sarafanie walczyli i ginęli, chroniąc ich przed demonami, czyhającymi na nich w ciemnościach. Po twarzach ludzi zaczęły płynąć łzy. Nikt nie pozostał obojętny wobec Lorda Sarafan, siły jego charyzmy i potęgi jego głosu.

- Teraz jednak spoczął na mnie ciężar wiekopomnej decyzji, jaką zmuszony zostałem podjąć. Dla was, więźniowie, nie ma już żadnego ratunku, jesteście skażeni, przeklęci na wieczność. Mogę jednak ocalić innych, tych którzy zdołali oprzeć się pokusie zdrady! - nagle w Lordzie Sarafan zaszła zmiana, stał się zimny i bezlitosny. - Zaczynajcie!

Zakonnicy ruszyli wykonać polecenia Wielkiego Mistrza. Mieszkańcom zdawało się, że skazańców dobierano w jakimś szczególnym porządku, jakby dla każdego zaplanowano inny sposób śmierci. Jednym z pierwszych, których czekała zguba, był sam Przewodniczący Meridiańskiej Gildii Kupców, Joachim Bauck, ubrany w podarte i zczerniałe ubranie, które kiedyś musiało olśniewać swą ekstrawagancją. Dygotał i trząsł się na całym ciele, kiedy dwóch Sarafan zgodnie z instrukcjami, zabrało go w miejsce, gdzie ustawiano drewniane pale. Oczy kupca wytrzeszczyły się do granic możliwości. Jąkając się i charcząc na przemian, powiedział dwóm żołnierzom, że jako Przewodniczący Gildii może ich hojnie wynagrodzić za okazanie łaski. Zakonnicy odpowiedzieli po raz trzeci, że przecież za zdradę został odarty ze wszelkich godności. Joachim był w delirium i już chciał zapytać ich po raz czwarty, kiedy wciśnięto mu do ust kawał sznura i podprowadzono pod ostrze pala.

W końcu pierwsze krzyki bólu i agonii rozeszły się po placu, docierając do uszu stojących na balkonie Ratusza Meridian dygnitarzy. Niektórzy zadrżeli, widząc tyle przemocy i śmierci, ale Lord Sarafan razem ze swoimi wampirami, uśmiechnął się lekko. Sir Martin razem z pozostałymi rycerzami zachowali obojętny wyraz twarzy, jak na karnych żołnierzy przystało.

- Co dalej, Mistrzu? - zapytał Sebastian. - Jakie masz wobec nas plany?

Lord Sarafan uśmiechnął się tajemniczo.

- Wobec każdego z was mam wielkie plany, moi słudzy. Teraz jednak chodźmy... Wciąż mamy wiele do zrobienia...

- Droga, którą podążysz, będzie naszą drogą. - obiecał Sebastian.

Wszyscy przyklękli przed Lordem Sarafan, dzierżącym w dłoniach Soul Reavera, a wciąż mającym na twarzy uśmiech...