"Podarunek"

by La'uranti

Kolejna ciężka noc nastąpiła nad górską okolicą odległą o wiele mil od ludzkiej cywilizacji. Kilka świec paliło się w małym, drewnianym pokoiku pełnym książek. Na łóżku leżała młoda dziewczyna o ciemnych włosach i jasnej skórze. Wydawała się niespokojna. Trwała w półśnie, do którego chciały się ponownie wedrzeć koszmary. Niedawno odkryła, że nagle zaczęła bać się ciemności i musiała spać w świetle przynajmniej jednej świeczki. Niewielki dom stał na totalnym odludziu, gdzie nic nie groziło jego mieszkance, lecz czegoś bała się podświadomie. Czuła, że coś czyhało w pobliżu i nie miało zamiaru odejść.

Jej ręce drżały z niepokoju. Pomimo snu, dalej czuła ten wewnętrzny, niewiadomy strach.

Wreszcie otworzyła oczy. Po raz kolejny.

Usiadła na łóżku i objęła się mocniej kocem. Dłonie dawały jej znać, że znowu nie zaśnie w ciągu najbliższych kilku godzin. Wstała i podeszła do okna, by zajrzeć, czy coś tam się nie ukrywa. Jedyne co widziała, to ciemność i umierający krajobraz. Cały kraj, jaki znała, jeszcze przed jej narodzinami zaczął umierać i niszczeć. W ciągu kilku ostatnich lat prawie wszystkie zwierzęta w okolicy uciekły lub wyginęły. Chyba nadszedł czas, żeby i ona wreszcie odeszła stamtąd. Podeszła do sterty ksiąg, leżących na ziemi. Cała izba miała tylko łóżko i jeden stół, dlatego wszystko musiało leżeć na ziemi. Zastanawiała się, czy zacząć czytać kolejny wolumin ze sterty, ale szybko stwierdziła, że to jej nie pomoże w uspokojeniu się i zaśnięciu. Pozostało jej tylko się położyć i czekać, aż sen sam powróci do jej zmęczonego umysłu.

Leżała na boku, przyglądając się ścianie pokoju przez długi czas. Aż wreszcie powrócił upragniony sen.

~

Gromada czarnych jak noc nietoperzy przeleciała nad domem. Potem zawróciła i zaczęła nad nim krążyć. Tworzyły nieskończony, czarny krąg przez wiele minut, aż wreszcie zaczęły się skupiać w jednym miejscu - przed wejściem. Po chwili już nie było skrzydlatych książąt nocy, a na ich miejscu pojawił się wysoki mężczyzna. Panowała bezksiężycowa noc, więc był niewidoczny. Powolnym, lecz pewnym krokiem podszedł do jednego z okien i zajrzał do środka. Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy po ujrzeniu leżącej na łóżku sylwetki.

Cichy jak cień wślizgnął się do izby. Lekki wietrzyk wkradł się razem z nim i zgasił kilka ze świec. Mężczyzna wyciągnął rękę w stronę ofiary. Jego dłoń niezwykle różniła się od ludzkiej. Zamiast pięciu palców miała trzy duże i zapewne mocne i ostre szpony. Dziewczyna drżała, nękana kolejnymi koszmarami. Gdy już miał jej dotknąć, gwałtownie powróciła do rzeczywistości i ujrzała jego cień. Natychmiast odwróciła się w jego stronę i gdy jej zielone oczy spotkały się z żółtymi oczami nocnego drapieżnika - mogła tylko krzyczeć. On spokojnie przyłożył dłoń do jej szyi i rzekł:

- Śpij.

Krzyk się urwał i nastąpiła znowu cisza. Wampir wziął bezwładne ciało na ręce, owijając je w koc. Gdy wyszedł z domu, kolejny powiew wiatru zgasił ostatnie świece.

~

Ocknęła się. Wokół niej panował półmrok. Czuła, że leżała na czymś zimnym i wiedziała, że to nie było jej łóżko. Szybko zdała sobie sprawę, że to była kamienna płyta. Przewróciła się na plecy, by spojrzeć w sufit. Znajdował się bardzo wysoko i przyozdabiały go różne, skomplikowane wzory. Bała się podnieść. Czuła, że czeka ją śmierć w postaci posiłku dla nadludzkiej istoty żywiącej się krwią. Stwierdziła, że krzyk jej nie pomoże, więc postanowiła dalej leżeć na zimnej płycie. Było jej zimno, lecz pot na jej czole i plecach dawał znać, że płonęła przez strach. Gdyby mogła, to leżałaby tak przez całą wieczność, lecz chłodny i stanowczy głos przerwał tę potworną chwilę niepewności.

- Wreszcie się zbudziłaś. Wstań, proszę.

Z trudem usiadła. Wreszcie rozejrzała się po pomieszczeniu. Była to dość duża komnata, a na samym jej środku leżała wysoka, kamienna płyta, na której ona właśnie leżała. Ściany pokrywały duże płachty czerwonego materiału z symbolem właściciela twierdzy. W jednym miejscu znajdowało się duże łoże, nad którym wisiały też czerwone płachty, które przewijały się przez siebie tworząc coś w rodzaju baldachimu. A wokół łoża miały swoje miejsce przedmioty codziennego użytku, a ich właściciel stał tuż przy dziewczynie, przyglądając się jej.

Białe, długie włosy okrywały jego głowę, spięte tuż na końcu. Był bardzo stary jak na wampira, gdyż miał na sobie widoczne ślady ewolucji. Jego skóra była jasnozielona, zamiast zwykłych dłoni miał trzy pazury, a jego stopy były podwójnymi szponami. Twarz nie była ludzka, chodź miała jeszcze ludzkie cechy. Jednak sprawiała wrażenie, że była lekko zakrzywiona w wiecznym grymasie. Odziany był w czerwone spodnie i zamiast butów nosił coś w rodzaju metalowych nagolenników, a przez ramię wisiał mu czerwony płaszcz z jego białym symbolem. Stał wyprostowany i wydawał się dumny i nieugięty, a zarazem spokojny. Ona wiedziała prawie wszystko o wampirach. I wiedziała, że została porwana przez ich władcę. Założyciela Imperium, który postawił swój tron wśród zniszczonych strażników Nosgoth - starożytnych Pillarów.

Bez słowa przyglądała mu się z lękiem. Kazał wstać, więc stanęła na nogach, bojąc się, że się ugną pod nią.

- Wiesz, kim jestem, prawda? - zapytał z lekkim uśmiechem, grymas na ten ułamek sekundy minął.

- Jesteś Kain. Władca i założyciel Imperium. - odpowiedziała cicho, kierując oczy ku podłodze.

- Tak. Kain we własnej osobie. Zapewne nie wiesz, dlaczego cię tu przyprowadziłem..

- A raczej porwałeś, panie. - poprawiła go. Wiedziała, że posunęła się za daleko, lecz wiedziała, że nie miała nic do stracenia, skoro i tak czekała ją śmierć. Lekko go podenerwowało go jej zachowanie, lecz kontynuował dalej.

- Lecz najpierw muszę ci się bliżej przyjrzeć i sprawdzić, czy dobrze wybrałem. Rozbierz się. - kazał.

- Spojrzała na niego z jeszcze większym przerażeniem. Przez jej umęczony umysł przeszła myśl, że prawdopodobnie będzie wykorzystywana przez jedną z tych drapieżnych, krwiożerczych bestii. Niestety, nie mając innego wyboru, musiała wykonać rozkaz. Zsunęła z siebie cienką i krótką suknię nocną ukazując swoją nagość przed władcą rasy wampirów. On chwycił ją za ramię i obrócił plecami do siebie. Przyglądał się jej uważnie, zwracając uwagę na każdy szczegół jej ciała. Ona spoglądała pełna goryczy i wstydu w podłogę. Znowu odwrócił ją twarzą do siebie i badał jej oczy, usta, brązowe włosy, szukając jakiejkolwiek skazy. Nie była wysoka. Sięgała mu ledwie do piersi. Wreszcie jednym szponem podparł jej podbródek i uniósł jej lekko twarz, by spojrzała mu w oczy.

- Ile masz lat? - zapytał.

- Dziewiętnaście... Panie. - odpowiedziała pokornie i znowu zaczęła przyglądać się podłodze.

- Będziesz idealnym podarunkiem dla jednego z moich synów. - i poszedł w kierunku łoża i podniósł stamtąd błękitną suknię. - Ubierz. - kazał. Podeszła do niego powolnym krokiem. Odebrała od niego suknię i równie powolnie zaczęła ją ubierać. Po kilku minutach była gotowa. Suknia pasowała idealnie. Podkreślała aspekty kobiecości i była bardzo ekskluzywna. Do niej dołączone były buty na obcasach, które o dziwo też pasowały na nią.

- Zapewne będzie zadowolony. Lecz co z tobą zrobi, to już jego sprawa. Może zrobić z tobą, co chce. Masz mu być posłuszna, nawet jak będzie ci kazał wsadzić ręce do ognia. I masz do niego mówić, jak on ci każe. Od dziś będziesz jego niewolnicą. Choć wątpię, żeby zmarnował taki dar.

- Atrakcyjna perspektywa na życie - pozwoliła sobie na komentarz.

- Pomimo pokory pozwalasz sobie na bunt. - rzekł.

- Dlaczego ja? - zapytała nagle.

- Szukałem wśród najlepszych.

- Są bogatsze, atrakcyjniejsze i lepsze kobiety ode mnie. Jestem tylko pustelnikiem. Kiedyś jeden z moich przodków był władcą małego królestwa, które szybko upadło. To są moje jedyne powiązania z wyższym rodem. Nie nadaję się na niewolnicę, czy kochankę. - starała się wytłumaczyć. Podniosła głowę, by zebrać w sobie odwagę i spojrzeć mu w oczy.

- Jesteś z nich najczystsza. - podszedł do niej. - Prawdziwy kryształ wśród kamieni.

- Przykro mi, lecz taka odpowiedź nie daje mi satysfakcji, Panie...

- Koniec dyskusji! - nagle podniósł głos. Uniósł rękę i mocą telekinetyczną przyzwał swoją broń. Najpotężniejszy oręż wszystkich czasów. Długi dwuręczny miecz o parabolicznie krzywej klindze i prostej rękojeści. Żaden człowiek nie mógł wykuć tego miecza. To zrobił ktoś potężniejszy. Istnieje legenda, że wiele wieków temu w jakiś dziwny sposób miecz osiągnął umiejętność nie tylko zabijania żywych istot, lecz także pożerania ich dusz. Soul Reaver. Dziewczyna, gdy ujrzała ten miecz, poczuła nagle, że w komnacie nie znajdowała się tylko ona i Kain. Czuła obecność jeszcze kogoś. To samo uczucie ogarniało ją w snach. Oczy gardy, która zdobiła rękojeść wydawały się jej przyglądać.

Kain założył swoją broń na plecach. - Pora byś poznała jednego z moich generałów.

Dziewczyna schyliła znowu głowę w dół i poszła za nim, lecz miecz nie odrywał od niej swojego spojrzenia.

~

Byli w innej fortecy wampirów. A wszystkich było sześć. Każda należała do jednego wampirzego klanu, którym rządził jeden z synów Kaina. Była jeszcze siódma - w której mieszkał władca Imperium. Każdy klan miał swój symbol, a tam gdzie właśnie się znaleźli, widniał tylko jeden znak. Znak najpotężniejszego z generałów. Dziewczyna znała ten symbol. Widziała go wiele razy w snach.

Otoczyło ją dwóch strażników należących do tego klanu. Kain szedł cały czas przodem. Wreszcie pojawiły się przed nimi duże, solidne drzwi, które zaraz się otworzyły, gdy władca przed nimi stanął. Gdy były już otwarte, wszedł do sali, w której mieszkał generał. Strażnicy kazali dziewczynie stanąć i czekać razem z nimi na zgodę by wejść. Bardzo było po nich widać, że ledwo się powstrzymywali, żeby przegryźć jej gardło i wypić jej krew.

Przed Kainem stał też wysoki, czarnowłosy mężczyzna, który tak jak jego Twórca miał szponiaste dłonie i stopy. Nosił dwa naramienniki, a przez prawe ramię miał przewieszony symbol swojego klanu. Gdy Kain się zbliżył, generał uklęknął przed nim, oddając mu cześć i swoją lojalność. Kain kazał mu powstać.

- Witaj Kainie, mój Twórco i Panie. - też miał chłodny głos, ale był głęboki o dziwo kojący dla niej.

- Witaj Razielu. Nie mam czasu na oficjalne powitania. Przyniosłem ci twoją nagrodę, za twoją wierną i skuteczną służbę dla mnie. - odpowiedział Kain, który rzeczywiście wolał przejść do konkretów.

- Cóż to za nagroda, Panie? - zapytał generał.

- Sam zobacz. - Kain dał znać ręką i strażników pchnęło dziewczynę by weszła do komnaty. Nie odrywając oczu od miecza, weszła swoim powolnym krokiem. Generał natomiast nie mógł oderwać oczu od niej. Wydawało się, że podziwiał każdy jej krok. Gdy już stanęła tuż obok Kaina, rzekł.

- To bardzo hojny dar, Panie. - rzekł.

- Jest twoja. Możesz robić z nią, co zechcesz. Teraz muszę iść. Czeka mnie trochę pracy. - zwrócił się do dziewczyny - może się jeszcze spotkamy.

- Żegnaj, Panie. - skłoniła się lekko. W głębi duszy pragnęła, żeby więcej już go w życiu nie zobaczyć. Raziel odprowadził do drzwi swojego władcę. Kiedy Kain odszedł. Generał zamknął za nim. Pozostali tylko we dwoje. Ona stała cały czas w jednym miejscu, spoglądając bez przerwy na podłogę. Czuła uścisk w żołądku, gdy słyszała jego zbliżające się kroki. Chciała stamtąd uciec, lecz ogarnął ją paraliż strachu. Raz usłyszała jego głos i tylko raz spojrzała na jego twarz, i czuła, że nie tylko stała się niewolnicą w świecie materialnym, lecz jeszcze w świecie podświadomości.

Raziel stanął tuż za nią, chcąc, by się odwróciła w jego kierunku, lecz tego nie zrobiła. Obszedł ją, by stanąć z nią twarzą w twarz. Gdy zobaczyła kątem oka jego obecność, podniosła głowę i spotkała jego oczy skupione na niej. Wyciągnął prawą dłoń i chwycił ją za policzek, głaszcząc go lekko. Uśmiechnął się i przybliżył swoją twarz do niej.

- Muszę ci się przyjrzeć. Nie bój się. Nie skrzywdzę tak kruchego daru. - upewnił ją. Wsłuchiwał się w jej oddech. - Chodź ze mną. - to nie brzmiało jak rozkaz, raczej jak prośba. Chwycił ją za rękę. Jego dłoń była zimna, lecz dziewczyna pokornie poszła za nim, tak jak kazał. Zaprowadził ją do części sypialnej swojej komnaty. Posiadał podobne łoże do tego, które widziała u Kaina, lecz wystrój wokoło trochę się różnił, na przykład symbolami na ścianach.

Raziel dalej ją trzymając, usiadł na łożu. - Siądź.

Usiadła tuż obok niego. Starała się przyglądać całej komnacie, żeby nie widzieć generała.

- Powinienem coś wiedzieć o swoim podarunku. - zaproponował. - Może zaczniemy od imienia?

- Moje imię nie jest ważne, Panie. Jestem tylko pustelnikiem, a samotnicy, tacy jak ja nie muszą go mieć, gdyż nie ma nikogo, kto by ich używał.

- Lecz chcę znać twoje imię, lub chociaż wiedzieć, jak się mam do ciebie zwracać.

- Irisia, Panie. Tak brzmi moje imię. - spojrzała na niego, lecz gdy ich oczy znowu się spotkały, postanowiła skupić uwagę na wzorach swojej sukni.

- Ja też mam imię. I brzmi ono Raziel, a nie Pan. Mów do mnie po imieniu.

- Jak sobie życzysz. - przytaknęła.

- Patrz na mnie. - rozkazał, lecz gdy ona nie zareagowała, podniósł znowu jej twarz za podbródek. Resztkami siły woli obserwowała jego żółte oczy i bladą twarz, kontrastującą z długimi, czarnymi włosami, które spięte w kuc opierały się o lewy naramiennik. Irisia zdała sobie sprawę, że Raziel był bardzo przystojny. Miał delikatne rysy twarzy i posiadał męską urodę. Jedyne czym różnił się od człowieka, to czarne usta i żółte oczy.

Raziel od pierwszego spojrzenia stwierdził, że dostał od Kaina prawdziwe ludzkie piękno. Irisia była nienaruszona pod każdym względem. Co prawda, trochę za niska, stwierdził, lecz piękna.

- Może się czegoś napijesz? - zapytał uprzejmie.

- Wody. - poprosiła szeptem. Przez generała przeszedł impuls odrazy.

- Nie mam wody. Jest dla nas śmiertelna niczym kwas. Mam tylko wino.. lub krew.

- Nie piję wina, ani żadnego napoju wymyślonego przez ludzkość. - odmówiła. Raziel niewzruszony wstał i podszedł do stołu, który stał nieopodal łóżka. Chwycił dzban, który tam stał i wlał gęstą, czerwoną ciecz do srebrnego pucharu. Obok stał drugi dzban, z którego wylał do innego pucharu też czerwoną ciecz, lecz przeźroczystą i rzadszą. Wrócił i usiadł przy niej, podając jej kielich z winem.

- Pij. - poprosił. Ręce znowu zaczęły jej drżeć. Przyłożyła wino do warg i pociągnęła łyk. Poczuła pobudzający usta smak, a potem płomienie w przełyku. Wstrząsnęło nią.

- Spokojnie - zaśmiał się Raziel, obejmując ją nagle ramieniem. - W życiu nie piłaś czegoś takiego?

- Nie.. - chwyciła się za gardło. Znowu objął ją niepokój. Za mocno czuła jego bliskość. Pragnęła wyrwać się z jego objęcia, lecz wiedziała, że był ponad dziesięciokrotnie silniejszy od niej. Raziel jeszcze odrobinę się do niej przybliżył. Lewym ramieniem dalej obejmował ją, a prawą dłonią czesał jej włosy. Delektował się jej zapachem i dźwiękiem bijącego coraz szybciej serca, które było źródłem esencji życia. Generał zdał sobie sprawę, że znowu czuł pragnienie krwi, więc wypił jednym haustem zawartość swojego kielicha. Gdy po chwili poczuł się znowu lepiej, uśmiechnął się do dziewczyny, ukazując czerwone kły.

- Pij. - tym razem szepnął. Irisia jednak nie wykonała polecenia. Raziel chwycił jej kielich i przybliżył jej znowu do warg. - Pij. - powtórzył i na siłę wlewał jej powoli ciecz do ust. Dziewczyna nie mając innego wyboru, piła. Płomienie piekły jej gardło i żołądek, a z oczu zaczęły płynąć łzy. Gdy kielich został opróżniony, Raziel odłożył go. Irisia wreszcie mogła złapać oddech. Chwyciła się za pierś, ciężko dysząc. Zaczęła jej ciążyć głowa. Jej umysł był za słaby, żeby być trzeźwym po tak małej, a zarazem dużej dla niej ilości wina. Dziewczyna po raz pierwszy od bardzo dawna nie chciała zasnąć.

Nagle poczuła, że Raziel począł ją całować po nagiej szyi. Niewolnica zdała sobie sprawę, że była w sidłach i już z nich nie ucieknie. Poczuła się jak przedmiot. Generał zaczął ją rozbierać. Nagle wstał i podniósł ją razem ze sobą. Gdy jej rozpiął suknię, osunęła się z jej ciała, ukazując jej nagość. Przerażona, chciała zakryć się. Raziel ściągnął swoje naramienniki i rzucił je na ziemię. Przybliżył się znowu do niej, obejmując ją w talii. Po raz kolejny czuła jego wargi na szyi i lekkie uszczypnięcia kłów.

- Raziel... nie... - wycisnęła przez gardło, próbując go odepchnąć od siebie. Niestety nie mogła, był za silny, tak jak jego pragnienie. Irisie popłynęły łzy przegranej. Generał nagle podniósł ją na ręce i położył na łóżku. Dziewczyna, zakryła twarz w dłoniach i rozpuszczonych włosach. Zgięła się w kłębek i leżała tak w bezruchu. Raziel odszedł od niej na chwilę, by się rozebrać.

Poczuła, że położył się obok niej. Odgarnął jej włosy i zdjął dłonie z twarzy. Przybliżył ją do siebie. Teraz zimno jego ciała czuła doskonale...

~

Jeszcze nie nastąpił świt. Irisia leżała, przykryta kołdrą i płakała. Raziel leżał tuż obok niej, głaszcząc jej ramię. Nagle przybliżył ją i odwrócił do siebie.

- Nie płacz już. - szepnął. - Szz. Właśnie.. spokój..

Irisia była zbyt przerażona, by wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Tylko łzy dalej płynęły po jej policzkach. Starała się nie drżeć. Raziel otarł szponem jedną z jej łez.

- Teraz - rzekł, spoglądając jej w oczy. - jest kilka rzeczy, które muszę zrobić zanim upłynie noc. - pocałował ją w czoło.

- Ty tutaj zostaniesz - kontynuował - i zaczekasz na mnie.

- T.. tak, Razielu.. - zająknęła się wlepiając oczy w pustce. Raziel oparł jej głowę o swoją pierś.

- I potem - dodał. - kiedy wrócę, będziemy kontynuować to. - Irisia miała nadzieję, że wampir nie widział desperacji na jej twarzy, gdy to usłyszała. Gdy Raziel nie usłyszał jej odpowiedzi, podniósł trochę głos.

- Tak, Irisio?

- Tak, Razielu.. - odpowiedziała.

- Dobrze. - uśmiechnął się i znowu pocałował ją. Wstał i zaczął się ubierać. Gdy skończył, poszedł do drzwi swojej komnaty. Gdy je otworzył, zapytał:

- Co masz zrobić, Irisio?

- Mam tutaj zaczekać na ciebie... - była zbyt przerażona by powiedzieć coś innego.

- A potem?

- Potem... - z ledwością wycisnęła te słowa z siebie. - będziemy to kontynuować, jak wrócisz.

- Tak. Widzimy się niedługo. - i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Została sama w mroku walczącym z pochodniami. Było jej zimno po tak bliskim kontakcie z chłodem generała.

Spróbowała wstać. Na chwiejnych nogach podeszła do czegoś, co w półmroku wyglądało jak duże biurko. Na krześle, które stało przed nim, leżał ciemny płaszcz, który zapewne należał do właściciela cytadeli. Owinęła się nim, by się ogrzać. Otarła łzy i rozejrzała się po wielkiej komnacie.

Była tam po raz pierwszy, lecz czuła, że znała to miejsce. Sny za dużo jej podpowiadały o wszystkim. Miała dar widzenia, nie przyszłości, lecz przeszłości i zamazanej rzeczywistości. Od wielu lat czuła się zagubiona w tym świecie, uciekła od ludzi, by mieszkać w samotności oraz szukać odpoczynku od swoich koszmarów i wizji. Lecz koszmary nie chciały odejść.

W tej chwili, czuła, że znowu coś grasuje w pobliżu, gdzieś poza tymi murami. Nie wiedziała, co to jest, ale wiedziała, że przed tym czymś też nie ucieknie.

Usiadła na krześle i zaczęła badać biurko.. lecz po kilku minutach zamknęły jej się powieki i niewiadomym cudem zasnęła.

~

Poczuła światło. Światło dnia.

Otworzyła oczy i zerwała się tak, jakby ją znowu obudził koszmar. Wszystkie pochodnie były zgaszone, a ogromne i wysokie okna były zasłonięte grubymi kotarami. Jeden mały promień przedarł się przez nie, sięgając jej twarzy. Spojrzała w stronę łoża. Leżał tam Raziel, zatopiony w wampirzej śpiączce. Wampiry nie potrzebowały snu, tak jak ludzie. Jedynie przez parę godzin leżały w jednym miejscu w bezruchu. Nikt nie wiedział po co to robiły.

Irisia wstała i podeszła do kotary, przez którą przedarł się mały promyk światła. Gdy już miała zajrzeć przez nią, by poczuć ciepło słońca, nagle przebiegła po jej umyśle myśl. Wystarczy jedno szarpnięcie, by światło dotknęło generała, unicestwiając go. Mogłaby zrobić w ten sposób przysługę ludziom, których zresztą nienawidziła. Lecz gdy spojrzała na Raziela, zrezygnowała z tego pomysłu. Nie była w stanie tego zrobić. W ułamku sekundy zrozumiała, że to nie ona może decydować o jego śmierci, lecz on sam.

Rozsunęła trochę kotarę, uważając, by światło nie dotknęło leżącego mężczyzny i usiadła na krawędzi pomiędzy dwoma długimi kolumnami, które tworzyły tak zwane okno. Pod jej stopami znajdowała się pustka, kończąca się martwą ziemią gdzieś daleko pod nią. Teraz mogła tylko cieszyć się błękitnym niebem i słońcem chowanym od czasu do czasu za chmurami. Wsłuchiwała się w ciszę. Znowu trwała w półśnie, aż ją zbudził znajomy głos, chowający się za kotarą.

- Zaskoczyłaś mnie. Siedzisz w słońcu, lecz mogłaś mnie zabić w każdej chwili. - Raziel usiadł tuż obok niej, uważając by promienie go nie dotknęły. Irisia zaczęła spoglądać w dół.

- Miałam zamiar to zrobić. - odpowiedziała szczerze. Na twarzy wampira pojawiła się mina lekkiego zdziwienia.

- Lecz czemu tego nie zrobiłaś? - zapytał.

- Bo nikt nie miałby z tego korzyści. - zaczęła machać nogami nad pustką.

- Ludzie ucieszyliby się na wieść o mojej śmierci.

- Nie darzę ich sympatią, tak samo jak i wapirów. Lecz kiedyś, ludzkość się dowie o śmierci twojej, lub innych generałów. - mówiła niezwykle spokojnie. - Królowie będą umierać, a królestwa rozkwitać i upadać. Istnienie jest jak pulsujące serce, a pomiędzy nim niczym krew przepływa czas i nowotworząca się historia.

- Kim jesteś, skoro przez twoje usta przepływają mądre słowa? - zapytał Raziel, którego nagle zainteresowała mała istotka, pełna tajemnic.

- Urodziłam się wśród ludzi. Toczyłam się przez nudne dzieciństwo, dopóki oni nie zaczęli wierzyć, że mam dar widzenia przyszłości. Lecz ja nie wierzę w przyszłość, ani przeznaczenie. Jest tylko przeszłość zapisana we wspomnieniach i teraźniejszość, i tylko te dwie rzeczy widzę. Nie umiałam wśród nich żyć. Uciekłam od nich jakiś czas temu, by znaleźć spokój i móc zapanować nad koszmarami i wizjami, które nie dają mi spokoju. Wiele twierdzi, że oszalałam. - tu się cicho zaśmiała. - Może i mają rację, lecz ja tylko trwam wśród tego rozkładającego się świata. Bez celu, bez perspektyw. Przede mną jest mnóstwo drzwi, lecz ja nie mam zamiaru żadnych otwierać. Teraz jestem twoją niewolnicą. To tylko oderwanie mnie od tego mozolnego życia.

Raziel słuchał jej uważnie i obserwował jej obojętność wobec wszystkiego. Nagle mu zaimponowała ta dziewczyna. Wydawała mu się martwa i zarazem pełna życia, lecz to życie chowało się w zakamarkach jej duszy. Jej strach nagle znikł, jakby wracała do rutyny, w której zawsze żyła.

Nagle zapanowała między nimi cisza... który po chwili przerwała Irisia.

- Jestem głodna. - odwróciła twarz w jego kierunku. Raziel zaczął się śmiać.

- No przecież. Jesteś człowiekiem, a krwią cię nie nakarmię.

Jej kąciki ust lekko się skrzywiły ukazując prawie niewidoczny uśmiech.

~

- Czekasz w ciemnościach. Czuję cię. Śledzisz każdy mój ruch, a ja twój. Czekasz na odpowiedni moment, lecz on nie nadejdzie. Nie nękaj mnie, gdyż to nie ma sensu. Ani ty, ani ja nie wygram...

- Irisio? - poczuła zimny dotyk Raziela na ramieniu. - Miałem wrażenie, że coś mówisz do kogoś.

Odwróciła się w jego stronę. Milczała przez kilka sekund, aż wreszcie odpowiedziała.

- Pewnie śniłam na jawie. - i podeszła do stołu, by napić się wody. Jej ruchy były gwałtowne, gdy jej nalewała do kielicha i odstawiła dzban.

- Znowu coś czujesz? - usiadł na jednym z krzeseł.

- Zmiany, Razielu. - szepnęła. - Ty i twoi bracia się zmieniają. Pod jakim względem, nie wiem. Ale widzę zmiany.

Minęły miesiące od pierwszej nocy w komnatach cytadeli generała wampirzych hord Imperium. Irisia nie miała innego wyboru, jak mieszkać tam i być przez ten czas kochanką Raziela. Zimne noce spędzone z nim stały się kolejnym elementem jej rutyny, w której żyła. Nie czuła nic do wampira; nienawiści, ani miłości, nie był on nawet jej przyjacielem. On dla niej po prostu był. Nie przeszkadzała jej jego obecność, lub nieobecność. Nigdy go nie witała z uśmiechem na twarzy i radością w oczach, ale też nigdy rzucała się na niego z nienawiścią i grymasem na twarzy. Czas dla niej się zatrzymał, do dnia, kiedy zaczęły nadchodzić te zmiany, które czuła wokół siebie.

Raziel natomiast aż pałał sympatią do dziewczyny. Była jego ulubioną służebnicą - nie licząc faktu, że była jego łożnicą. Traktował ją najlepiej, jak potrafił i chciał jej zapewnić wszystko, czego potrzebowała. Bał się tylko jednego: starość kiedyś zacznie niszczyć to ciało i umysł. Chciał zaproponować jej nieśmiertelność u swojego boku, lecz ona odmówiła. Irisia odpowiedziała mu tylko, że nieśmiertelność byłaby dla niej najgorszą męczarnią, jaka może istnieć; i gdyby przemienił ją w wampira, sama odebrałaby sobie życie.

- Chodź do mnie. - poprosił. Dziewczyna posłusznie podeszła do niego. Chwycił ją za dłoń i kazał usiąść sobie na kolanach.

- Pocałuj mnie. - kazał szeptem. Uczyniła, tak jak kazał.

- Z uczuciem.. - dodał po chwili.

- Takie uczucia są mi obce. Tobie zresztą też. - odpowiedziała jedynie. Generał zrezygnował z przekomarzania się, gdyż nagle ogarnął go głód. Irisia wstała, chcąc położyć się i próbować zasnąć, lecz gdy już podchodziła do łoża, Raziel szybszym krokiem dogonił ją i zatrzymał. Nie mógł się powstrzymać. To było silniejsze od niego, a ona była najbliższym źródłem esencji, która mogła go zaspokoić.

- Raziel? Co robisz? - zapytała zdziwiona, lecz gdy pokazał swoje kły, ogarnął ją po raz pierwszy od dawna strach. Raziel chwycił ją w żelaznym objęciu, odchylając jej głowę.

- Nie skrzywdzę cię. Potrzebuję tylko kilka łyków. - powiedział, chcąc ją uspokoić. Czuł, jak próbowała się wiercić i wyrywać, lecz jego siła jej na to nie pozwalała. Irisia chciała krzyczeć, ale miała wrażenie, że miała zakneblowane usta. Jej nogi mogły tylko się ślizgać po posadzce. Raziel czuł jak jej serce bije coraz to szybciej, a jej krew pulsowała pod większym ciśnieniem. Poczuła, jak wbił swoje kły w jej gardło, a następnie jak jej życie umykało z każdym łykiem wampira. Raziel dalej nie mógł panować nad sobą i zamiast przestać, to pił dalej. Irisia chwyciła go za ramię, którym on ją obejmował. Trzymała go mocno, aż zaczęła tracić siły, a potem świadomość. Biel pojawiła się przed jej oczami, którą zastąpiła czerń.

~

Świat zaczął powoli odzyskiwać swoje barwy. Ciężko było jej oddychać, czy poruszać się. Było jej zimno i chciała pić. Otaczała ją cisza.

Nagle zdała sobie sprawę, że rozmazana plama przed jej oczami była wysokim sufitem.

- Już myślałem, że nigdy się nie zbudzisz. - znajomy głos przerwał ciszę. Odwróciła z trudem twarz w stronę generała. Raziel siedział na krześle z jedną nogą opartą na kolanie. - Przez chwilę myślałem, że nie żyjesz.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała, miała zbyt sucho w ustach, żeby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.

- Straciłaś dużo krwi. Nie byłem w stanie zapanować nad pragnieniem. - kontynuował. - Bałem się, że nie przeżyjesz, więc chciałem z ciebie zrobić jedną z nas...

Irisia rozszerzyła powieki z przerażenia. - Lecz stało się coś dziwnego. Twoje ciało odrzuciło mroczny dar. - dokończył. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, jednak dalej otaczał ją szok, tylko spowodowany inną rzeczą: to było niemożliwe, żeby nie przyjąć mrocznego daru. Czuła, że generał czekał na jej odpowiedź. Miała wrażenie, że czytała w jego myślach i widziała pytanie: Kim ty jesteś? Nie mogła dać odpowiedzi, bo sama jej nie znała. Więc dalej milczała. I zamknęła powieki.

~

Dwie rany na szyi szczypały okrutnie. Nie chciały się zagoić. Powróciły koszmary. Irisia znowu miewała wizje i to tak często, że nie wiedziała, w której rzeczywistości się znajdowała. Jedynie Raziel przywracał ją na ziemię, kiedy jej potrzebował. Zmiany, które czuła, były coraz bliższe ukazania się światu.

Obudził ją krzyk potwornego bólu. Zerwała się z łóżka i ujrzała Raziela zwijającego się na podłodze w cierpieniu. Uklękła natychmiast przy nim.

- Co się dzieje?! - zapytała, nie wiedząc, co zrobić.

- Ból! Nieprzerwany ból! - wrzasnął, przewracając się na plecy. Irisia chwyciła go za rękę... i poczuła to samo, co on. Coś tkwiło w jego ciele i teraz nadszedł czas, by wydostało się na zewnątrz.

Raziel cierpiał. Miał wrażenie, że ktoś mu polał wodą całe plecy. Wiercił się na wszystkie strony, chcąc uciec od tej męczarni. Chciał wbić szpony w ziemię, lecz ciągle miał je zwinięte w pięści.

- Wytrzymaj! - kazała Irisia. - Za chwilę to się skończy. - i przewróciła go twarzą do posadzki. - Twój dar dojrzał do tego, żeby wyrwać się. - dokończyła szeptem. Dotknęła obiema dłońmi jego pleców. Widoczne były już odkształcenia. Nie mogła nic zrobić, jedynie pozostało jej być przy nim.

I nagle, coś niczym dwa ostrza wyrwało się spod jego łopatek. Całe pomieszczenie ogarnął wrzask agonii Raziela. Irisia się cofnęła, przerażona tym widokiem. Dwie narośle ułożone w kształt znaku jego klanu sterczały zakrwawione. Generał nie miał już siły, żeby krzyczeć. Leżał dalej ma ziemi, ciężko dysząc. Dziewczyna pełna szoku klęczała obok niego. Gdy trochę się opanowała, przysunęła się do niego. Wzięła go i parła go o swoje kolana, głaszcząc jego czarne, rozczochrane włosy. Raziel na oślep chwycił jej dłoń.

- To jeszcze nie koniec. Muszą się rozwinąć. - szepnęła.

- Co to jest?

- Kości.. skrzydeł.

~

Dar, tak jak powiedziała Irisia, musiał przez wiele tygodni jeszcze rozwijać się, aby móc pełnić swoją funkcję, do której był stworzony. Z dwóch kikutów wyrosły następne, które szybko pokryła błona. Gdy skrzydła osiągnęły całkowity kształt, były jeszcze za słabe, by móc unieść generała w powietrze. Raziel uczył się panować nad ich ruchem, zwijaniem i rozwijaniem. Zniknął ból, na jego miejscu pojawiła się duma. Wieść o darze rozeszła się po całym klanie Razielim. Podwładni nie mogli się doczekać, aż ich też dotknie zaszczyt posiadania tego daru.

Wreszcie nadeszła noc, na którą generał bardzo długo czekał, odkąd leżał na ziemi, wykręcając się w agonii.

- Wiesz, jak wszystko wygląda inaczej, patrząc z góry? - zapytał. Irisia spojrzała w górę i lekko się uśmiechnęła.

- Cierpienie było tego warte. Teraz mój klan będzie potężniejszy niż dotychczas. - dumnie zleciał na ziemię.

- Pamiętaj, że twoi bracia też otrzymają swoje dary. Każdy będzie potężny. - przytoczyła, skubiąc liść winogron. Raziel podszedł do niej i usiadł obok. Przybliżył swoją twarz do niej.

- Wiesz zapewne, co otrzymają. Czujesz to. - szepnął. - Powiedz mi o nich.

Irisia westchnęła.

- Czuję zapach ryb i dotyk lepkiej pajęczyny. Wstrząs wielkiej siły odczuwam pod moimi stopami. Czuję smród zwłok schowanych we mgle. Słyszę krzyk odbijany echem gongów zatopionych w krwi dzieci. To czyha w krwi twoich braci. Każdy dar kryje sobie potęgę. - odpowiedziała.

- Który dar należy do kogo?

- Nie wiem. - wstała.

- Nie wiesz, czy nie chcesz powiedzieć? - też wstał. Irisia podeszła do olbrzymich okien. Spojrzała w niebo i gwiazdy.

- Wiem tylko, że już nic nie uratuje Nosgoth. - objęła się własnymi ramionami. - Ten świat umiera powolną i bolesną śmiercią. Wasze dary na nic się nie zdadzą, gdy wyginie cała rasa ludzka, którą się żywicie. - Raziel spostrzegł smutek w jej głosie. - Słyszę głos ziemi i wody. Błagają o pomoc, lecz nie umiem ich uleczyć. Wy też tego nie powstrzymacie... - poczuła jego dłoń na ramieniu. Odwróciła głowę w jego kierunku. Raziel spojrzał jej w oczy.

- Są rzeczy, na które nikt nie ma wpływu. Spróbuj zapomnieć o tym i spojrzeć na coś innego i chciej dotknąć gwiazd.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - nie zrozumiała go. Nagle Raziel objął ją w pasie i rozwinął skrzydła, porywając ją w noc. Szybowali wśród ciemności oświetlanej tylko przez setki iskier wywieszonych na nieboskłonie i wśród wież cytadeli. Pod nimi była tylko pustka, a daleko niżej ziemia. Irisia trzymała się go mocno, bojąc się że spadnie, pomimo silnego ramienia wampira. Nie krzyczała, tylko milczała, widząc gwiazdy. Słyszała tylko wiatr, który zakłócał inne dźwięki, które zawsze nękały jej umysł. Czuła chłód, zamiast innych rzeczy, które krążyły wokół niej. Poczuła się przez chwilę wolna od wszystkiego, co atakowało ją przez lata. Czas zniknął. Nie wiedziała, czy minęły minuty, czy całe godziny, gdy nagle jej stopy dotknęły ziemi.

Ujrzała przed sobą zarys gór, tworzących czarną linię horyzontu stykającego się z niebem.

- Gdzie jesteśmy? - zapytała.

- A czy to takie ważne? Jest to miejsce, gdzie nie ma nikogo prócz nas. - Raziel schował swój dar i usiadł na skale. Irisia też usiadła, obejmując kolana. Siedzieli tak w milczeniu przez dłuższy czas. Dziewczyna po raz pierwszy miała pustkę w głowie. Ogarnęła ją niepewność. Każda z jej wizji była elementem olbrzymiej układanki, kryjącej wiele tajemnic. Zapomniana przeszłość Nosgoth nie była jej obca. Przyglądając się Razielowi, widziała jego inną postać, tę której on nie znał. Chciała mu powiedzieć, kim on tak naprawdę był, ale wiedziała, że on jej nie uwierzy. Nie mogła interweniować też w to, co już wydarzyło się wiele razy. Nie mogła zmienić przeszłości, ani przyszłości które złączyły się razem w jedność. Ona była tylko przypadkowym obserwatorem, odłączonym od Koła Przeznaczenia, które wprowadziło chaos.

Nie była w stanie mu powiedzieć o tym, że przez swój dar zginie w potwornych męczarniach, by odrodzić się na nowo. Że będzie marionetką istnienia, która będzie wzbudzała strach we wszystkim, co żywe. Że tylko on sam pozna prawdę o sobie, podczas ostatnich sekund trzeciego życia. I nie pozna swojego prawdziwego wroga.

- Kain chce, żebym jutro pokazał mu mój dar. Na pewno będzie zadowolony. - Raziel przerwał długą ciszę i rozmyślania Irisii.

- Skąd wiesz, czy będzie zadowolony? - zapytała, wiedząc, że będzie inaczej.

- Ponieważ jestem jego ulubionym synem. - odpowiedział pewny swoich słów.

- Wyprzedziłeś go w ewolucji. To może w nim wzbudzić zazdrość. - zrobiła próbę przedstawienia prawdy, lecz po chwili zrezygnowała. - Lecz może się mylę, a ty masz rację. Z nim nigdy nic nie wiadomo.

- Raczej spodziewam się zazdrości moich braci. Zawsze byłem o ten jeden stopień wyżej od nich. - uśmiechnął się. - Zdobywałem więcej zaszczytów niż oni.

- Pamiętaj, że piasek w klepsydrze kiedyś się kończy i wtedy jest obracana, Raziel. Kiedyś musi nadejść koniec.- palcem na ziemi narysowała coś na kształt klepsydry.

Raziela zaczęły irytować jej odpowiedzi i komentarze. Postanowił dać temu spokój.

- Wracamy. Muszę iść na łowy.

~

Raziel długo nie wracał. Irisia siedziała w ciemności, nie mogąc zasnąć. Wpatrywała się w taniec ognia pochodni, leżąc na łóżku w bezruchu. Śpiewała cicho jakąś prostą melodię, nie znając znaczenia słów piosenki.

- Lajaria, miriadona esiadiore. Landaria, demenoria mina doradia estemeria. - pieśń bez przerwy krążyła wokół jej ust. Czekała na swojego pana, by spędzić z nim ostatnie chwile przed upadkiem w otchłań.

W pewnej chwili usłyszała trzepot skrzydeł. Usiadła i skierowała oczy w stronę okien. Raziel wleciał przez nie i wylądował majestatycznie na posadce. Dłonie miał całe w krwi. Zwinął skrzydła i podszedł do dziewczyny.

- Polowanie z nieba teraz jest o wiele łatwiejsze. Nikt się nie spodziewa, że coś go może porwać z nikąd. Krzyk ofiar, kiedy spadały i dźwięk łamanych kości potrafią sprawiać wiele przyjemności. - duma go rozpierała. - Teraz Cytadela, ostatnie miasto zamieszkałe przez ludzi, może zostać w każdej chwili zdobyta. Niech tylko moi poddani mnie dogonią. Całe Nosgoth upadnie u naszych stóp i tak jak Kain chciał od początku, wampiry będą nią rządzić.

Irisia milczała. Wiedziała, że będzie inaczej. Raziel usiadł przy niej i wytarł dłonie z krwi o kołdrę.

- Będziemy władcami całego świata. - rzekł.

Dziewczyna dotknęła wierzchem dłoni jego skroni. Przybliżyła się do niego i objęła go, a następnie pocałowała.

~

Słońce chyliło się ku zachodowi. Grube chmury jednak zasłaniały jego śmiertelne dla wampirów promienie. Przedostawały się jedynie przez kilka dziur, barwiąc umierający powoli krajobraz w barwy żółci i pomarańczy. Zbliżała się pora audiencji w Sanktuarium Klanów.

Raziel stał na środku swojej komnaty z wyciągniętymi na boki ramionami, a Irisia owijała mu dłonie do łokci białym bandażem, by nałożyć na nie czerwone rękawice. Gdy skończyła, kazał jej podać naramiennik z symbolem jego klanu. Dziewczyna posłusznie wykonała jego polecenie. Gdy go nałożył, był gotowy.

- Dzisiaj zacznie się nowa era dla Imperium. - oznajmił. Irisia stała obok niego i kiwnęła tylko głową w pokorze. Raziel przyjrzał się jej małej postaci, skulonej jakby była spięta łańcuchami. Po raz pierwszy w swoim długim życiu spotkał tak tajemniczą istotę. Lecz intrygował go fakt, że odrzuciła mroczny dar. To oznaczało, że nie mogła być człowiekiem. Nie była też wampirzycą. Więc czym była? Pomimo tej zagadki wydawało mu się, że tak na prawdę mógł tylko jej ufać.

- Naprawdę nie chcesz zostać moją wieczną damą? - nagle zapytał. Irisia, która spoglądała w podłogę, uniosła głowę.

- Dla mnie nie może być nic gorszego, niż życie, którym kroczysz. - odpowiedziała stanowczo. - Możesz ze mną robić, co chcesz. Możesz nawet zabić, ale to byłoby dla mnie najokrutniejszą karą, jaka może istnieć. Nie zniosłabym oglądania śmierci Nosgoth.

- Dlaczego ciągle ją opłakujesz? Cóż mam zrobić, żebyś przestała? - dotknął jej policzka. Irisia przybliżyła się trochę, chwytając jego dłoń.

- Obiecaj mi, że będziesz próbował ją ocalić. - szepnęła.

- Jak? - nie wiedział, co odpowiedzieć.

- Ulecz Potomka Równowagi i służ swojemu, tak jak mu zawsze służyłeś. - po jej policzku popłynęła łza, która dotknęła jego dłoni, skrytej w rękawicy. Źrenice Raziela się rozszerzyły ze zdumienia.

W tym momencie wrota do jego komnaty się otworzyły i wszedł przez nie jeden z potomków klanu.

- Panie. Już czas. - powiedział. Raziel jednak się wahał. Domagał się jeszcze odpowiedzi na kilka pytań dziewczyny.

- Idź. - szepnęła, wiedząc o jego wahaniu. Raziel puścił ją i skierował się do wyjścia.

Gdy zamknięto za nim drzwi, Irisia dalej stała w miejscu i kolejna łza popłynęła po jej policzku.

- Żegnaj. - wycisnęła przez gardło.

~

Audiencja zaczynała się za godzinę. Dziewczyna podeszła do kotar i zasłoniła wszystkie okna. Stanęła następnie na środku komnaty i w zamknęła oczy. Trwała tak w bezruchu przez długi czas, aż do rozpoczęcia audiencji.

Wrzask wypełnił jej umysł. Oznaczało to tylko jedno: Dar został odrzucony. Natychmiast nastała cisza.

Irisia czuła rozpacz i rozczarowanie w sercu faworyta władcy Imperium. Czuła jego upokorzenie i świadomość zbliżającej się śmierci.

Nadszedł czas egzekucji. Jej umysł znowu wypełnił wrzask spowodowany terrorem zbliżającej się Otchłani... a potem męczeńska tortura, otaczająca ze wszystkich stron. Było to tak potężne, że dziewczyna upadła na kolana, trzymając się za serce.

Koło przeznaczenia zataczało nowy krąg.