"Prawdziwe Przeznaczenie II"

by The One

Najgłębsza, najtajniejsza komnata Cytadeli Antycznych. Wiecznie pogrążona w półmroku, przerywanego od czasu do czasu przez blask dnia, gdy ktoś otwierał drzwi. Ta chwila właśnie nadeszła. Do komnaty bowiem wszedł stary, zgarbiony mężczyzna, w granatowej szacie sięgającej ziemi z naciągniętym na twarz kapturem tego samego koloru. Gdyby ktoś na niego spojrzał pomyślałby, że to stary, zmęczony życiem człowiek, ale wystarczyło spojrzeć w jego oczy, aby zobaczyć w nich wciąż płonący bardzo silnie blask życia. Ponadto wystarczyło się nieco bliżej przyjrzeć, by przekonać się, że mężczyzna wcale nie jest zgarbiony. Przeciwnie był wyprostowany i tylko z pozoru wydawał się słaby, jakby chciał, aby ludzie tak o nim myśleli. W jego wyglądzie najbardziej rzucała się w oczy wysoka laska, wokół której wił się skrętami kolorowy materiał bardzo podobny do skóry węża. Na szczycie laski umieszczona była jasna kula, nieco większa od ludzkiej pięści.

Tak jak zawsze pośrodku komnaty wznosiła się studnia z wodą ciemnobrunatnego koloru. Mężczyzna zbliżył się do niej i stanął.

- Witaj, o wszechpotężny Boże - rzekł starym, ale wciąż dźwięcznym głosem - Przybyłem jak kazałeś.

Wtem ze studni dobył się głęboki, przenikliwy głos:

- Witaj Moebiusie. Powiedz mi, po co tu przybyłeś?

Mężczyzna, którego nazwano Moebiusem, jakby zaskoczony pytaniem zmieszał się nieco jednak odpowiedział w końcu:

- Bo tak rozkazałeś.

Wyrocznia zaśmiała się cicho.

- Cieszy mnie twoja postawa. Ale musisz jeszcze wiele się nauczyć, Moebiusie. Przybyłeś tu, bo tak ci rozkazałem, prawda? Wiedz, po pierwsze, że każdy mój rozkaz ma jakiś cel. Nic nie robię bez przyczyny. Wezwałem cię tu również nie bez przyczyny i ty wiesz dlaczego. Nie przybyłeś tu więc dlatego, że ci tak rozkazałem, dlatego, że chciałeś spełnić moją wolę, tylko... po co? Odpowiedz jeszcze raz na to pytanie, Moebiusie - jaki jest cel twojej wizyty tutaj?

Tym razem Moebius uśmiechnął się, bo teraz wreszcie rozumiał o co chodziło Bogu.

- Przybyłem tu, aby złożyć Ci przysięgę wierności do końca moich nędznych dni.

Mógł przysiąc, że woda w studni ułożyła się w coś na kształt uśmiechu.

- A więc złóż ją.

Moebius zdjął kaptur i dopiero teraz można było zobaczyć jego starą, wychudzoną i całkowicie łysą twarz. Wydawało się, że nigdy nie znika z niej chytry uśmiech węża.

- Przysięgam, - zaczął Moebius, jakby wypowiadając z dawna przygotowaną mowę - że będę służyć mojemu Panu do końca życia i jeżeli da mi taką szansę, nawet jeszcze dłużej. Przysięgam, że będę posłuszny każdemu jego rozkazowi, choćby mi kazał skoczyć w ogień. Będę wypełniać Jego wolę z uśmiechem na ustach i będę szczęśliwy, wypełniając swoje prawdziwe przeznaczenie w służbie u Jedynego boga, a także, że Los dał mi taką szansę. Ja Moebius, Czarodziej Antycznych i ich Interpretator.

- Bardzo dobrze, - odpowiedziała Wyrocznia - a teraz wypełnisz mój pierwszy rozkaz. Posłuchaj mnie uważnie, Moebiusie, mój sługo... Musisz powstrzymać Evrosa Aglondora!

Gdyby ktoś spojrzał w tamtym momencie na Las Pięciu Bitew, zobaczyłby jakby dwie uskrzydlone chmury, płynące na siebie nad lasem z niesłychaną szybkością. Jedna była ciemnoniebieska, druga jasna, blada promieniująca nie świetlistym lecz trupim blaskiem, który nie oświetlał niczego. Jednak szybko okazywało się, że to nie były chmury lecz chmary skrzydlatych istot z rozświetlonymi blaskiem pięknego dnia, mieczami. W dodatku obie chmury krzyczały. I była jeszcze jedna różnica.

Ta blada była o wiele większa od tej drugiej.

Evros Aglondor leciał na czele swojej armii, prawdopodobnie na pewną śmierć, w głowie jednak miał tylko jedną myśl: wytrzymać jak najdłużej. Krzycząc: "Za Nosgoth! Za Nosgoth!" jego oddziały wcięły się w sam środek nieprzyjacielskiej armii.

Evros zobaczył przed sobą wykrzywioną grymasem nienawiści twarz bladego Hyldena. Nawet nie starając się specjalnie, wykonał obrót wokół własnej osi i z wielką siłą spuścił miecz na szyję przeciwnika ciosem przecinającym. Głowa jego wroga odleciała daleko, ciało zaczęło spadać, a Evros nawet nie zwracał na to uwagi. Wykonał kolejne obroty i zabił jeszcze kilku, gdy w końcu zatrzymał się. Zobaczył, że obie armie poniosły straty na skutek pierwszego uderzenia. Niemal wszyscy żołnierze obydwu stron będący w pierwszej linii zginęli. Jednak plan był taki, aby wbić się w sam środek nieprzyjacielskich wojsk i wzbudzić tam chaos wszystkimi siłami. Zdezorientowani przeciwnicy rzuciliby się na okrążonych nieprzyjaciół oddalając się znacznie od Filarów. Ci, którym udało by się przebić na drugą stronę, pokonując żołnierzy IV i V Skrzydła zostaliby rozgromieni przez czuwające pod Filarami III Skrzydło Evrosa. Jednak Aglondor zobaczył, że jego oddziały zamiast posuwać się w głąb zajmują się swoimi osobistymi potyczkami. On, który znajdował się najdalej wśród wrogich szeregów zaczął rozpaczliwie szukać sprzymierzeńców.

- Do mnie! Do mnie! - krzyczał. - Wszyscy do mnie!

Część usłyszała jego okrzyk i puściła się pędem do dowódcy. Inni, którzy nie usłyszeli nadal walczyli. Evros pomyślał nawet, że to lepiej - będą powstrzymywać pochód niedobitków. Zobaczył, że większość żołnierzy która usłyszała jego wezwanie to głównie najdzielniejsi wojownicy z I i II Skrzydła.

- Za mną! - krzyknął Evros - Zabijać każdego kogo napotkacie na drodze! Gdy się zatrzymam, uderzać we wszystkich dokoła, tak długo jak się da!

Natychmiast też poleciał w głąb zgrupowań Hyldenów. Jego śladem puścili się pozostali. Opór był duży bo znaleźli się niemal w centrum wrogich oddziałów, dlatego Evros cieszył się, że są wśród niego najlepsi żołnierze Armii. Gdy uznał, że posunęli się wystarczająco daleko, wstrzymał pochód i na sekundę obejrzał się. Zostało mu jakieś 15 - 20 wojowników, ale w jego planie tyle mniej więcej wystarczało. Spojrzał dalej i zobaczył, że jednak duża część Hyldenów zignorowała chaos w centrum armii i kieruje się dalej, ku Filarom. Mniej doświadczeni wojownicy bronili tam wstępu, ale nie mogło to trwać długo. Doszedł do wniosku, że trzeba działać natychmiast.

- Utworzyć koło! - rozkazał przybocznym - Zabijać każdego, kogo napotka wasz miecz i stale powiększać zasięg nasz zasięg!

Evros miał doprawdy wspaniałe zdolności dowódcze. W jednej chwili, jednym, płynnym ruchem, szyk którym dotychczas lecieli załamał się i natychmiast został utworzony krąg. Najsilniejsi poszli na pierwszą linię, torować drogę, a słabsi pozostali w środku, gotowi pomóc w każdej chwili.

I zaczęła się rzeź.

Taki zapał, Evros rzadko widział u swoich wojowników. Zabijali dosłownie każdego Hyldena, który nawinął im się na miecz i stali powiększali zasięg koła wzbudzając chaos w szeregach wroga. Jednak Hyldeni nie dawali za wygraną i również walczyli z niesamowitą zaciętością, jakiej Evros prawie nigdy u nich nie widział. On był akurat zwrócony twarzą na południe, tam skąd przybyła nieprzyjacielska armia. Widział tam nieskończenie wiele bladych twarzy, których linia ciągnęła się, aż za krawędź lasu. Młody generał myślał, że minęły wieki odkąd wzbił się w powietrze z polany, a tak naprawdę nie upłynęły nawet trzy minuty. Ciął, siekał, młócił ze wszystkich sił, ale efekt był jakby wprost proporcjonalny do zamierzonego, bo Hyldenów było coraz więcej i więcej. Ocenił, że jego koło nie utrzyma się dłużej niż jakieś 15 minut. Wydawało mu się jednak, że osiągnął częściowo to co chciał - odciągnął wrogów z północy dając czas Strażnikom na dokończenie zaklęcia.

Minuty mijały i nie przynosiły żadnej różnicy. Evros wpadł jakby w trans bojowy i już nawet niewiele widział przed sobą - miał coraz więcej ran, a jednak trzymał się jakoś.

Niech was szlag! - myślał. - Dokończcie to cholerne zaklęcie! Nie wytrzymamy dłużej!

W pewnej chwili wydało mu się, że wzrok jakby mu się rozjaśnił, coś odciągnęło go od bitwy. Okazało się, że spowodowało to kilku dziwnie ubranych Hyldenów na dalekich tyłach nieprzyjacielskiej armii. Albowiem byli oni odziani w jaskrawoczerwone szaty, nie takie obcisłe jak mają zwykli żołnierze, tylko obszerne sięgające ziemi. Od razu skojarzyły mu się ubiory Strażników. Byli jeszcze daleko, ale zbliżali się z każdą chwilą. Gdy znaleźli się już w odległości nie więcej niż piętnastu metrów od jego koła, nagle skręcili w prawo wynurzając się powoli z chmary wrogich wojowników. I wtedy również poczuł ostry ból w prawym boku - zobaczył, że jakiemuś Hyldenowi udało się dosięgnąć mieczem jego ciała, gdy się zagapił. Było to tylko zadraśnięcie, Evros otrzymał wiele takich ran w czasie wojny. Wyprowadził cięcie z lewej w szyję wroga, który go trafił, ale tamten zdołał zablokować cios. Jednak w tym momencie Evros wykonał błyskawiczny obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni z lewej na prawo i wyprowadził cięcie o tym samym kierunku z dołu do góry. Przeciwnik nie zdołał zablokować ciosu i głęboka na pół centymetra szrama przeorała jego ciało. Tymczasem Evros nie kończąc obrotu, wykonał jeszcze jedno, kontynuując poprzednie. Tym razem udało mu się szybko przeciąć szyję przeciwnika i odciąć mu głowę. Po zakończonej potyczce pozwolił sobie na jeszcze jedno spojrzenie na tych tajemniczo ubranych Hyldenów.

Daleko po prawej stronie, już poza bitwą, zobaczył ich. Było ich trzech i tym razem byli zupełnie sami. Opuszczali pole bitwy i kierowali się ku niedaleko położonej wysokiej skale, wystrzelającej wśród drzew. Z dawien dawna ta skała stała tam i służyła za punkt obserwacyjny lasu dla prymitywnej kasty ludzi, która żyła pod jej urwiskiem, nieopodal.

- Widzi pan, to samo co ja, generale? - usłyszał obok siebie głos.

Obejrzał się, i zobaczył młodego Antycznego, przeszywającego właśnie na wylot kolejnego Hyldena. Był zakrwawiony i brudny, ledwo trzymał się w powietrzu, ale jeszcze trwał. Nazywał się Tiral Sadoph i był jednym z najlepszych wojowników I Skrzydła.

- Pewnie, że widzę - odparł Evros. - Ale co możemy zrobić?

- Lecieć za nimi - powiedział Tiral.

Generał spojrzał na niego zaskoczony, jednak natychmiast musiał odwrócić wzrok bo nadleciał następny Hylden.

- Oszalałeś?! - krzyknął.- Nie możemy uciec! Nic nie jest tak ważne, żeby ochronić Filary! Rozumiesz? Nic!

- Z całym szacunkiem generale, ale to też jest podejrzane. - odpowiedział Tiral, teraz też młócący mieczem na wszystkie strony i dyszący ze zmęczenia. - Proszę spojrzeć.

Wskazał ręką prawą granicę nieprzyjacielskiej armii, miejsce, w którym przed chwilą byli trzej tajemniczy Hyldeni, opuszczając pole bitwy.

- Tam jest najwięcej żołnierzy, największe ich zgrupowanie. Proszę zauważyć, że rozciągnęli się na dość dużą odległość. Z pewnością widzi pan, że ta długość akurat w sam raz służy do ochrony tamtych trzech.

Evros rzeczywiście zauważył to - jedno z miejsc na prawej granicy Hyldeńskiej armii wręcz roiło się od żołnierzy. Był to najbardziej wysunięty punkt na prawo, najbliższy skały, do której właśnie zbliżali się trzej Hyldeni.

- Chcesz powiedzieć, że oni wszyscy osłaniają tamtych trzech? - zapytał Evros.

- Właśnie - odparł Tiral.- I myślę, że musimy ich powstrzymać. Te stroje, które mają oznaczają, że są magami. Lecą na tą skałę, żeby mieć większy zasięg rzuconego zaklęcia.

Evros oderwał się na chwilę od bitwy i spojrzał na niego z jeszcze większym zdumieniem.

- A skąd ty to wszystko wiesz?!

Tiral zaśmiał się lekko po czym odpowiedział, rozcinając na pół kolejnego przeciwnika:

- Dawno temu, kiedy byłem małym chłopcem zostałem porwany przez Hyldenów na kilka miesięcy, ale na szczęście I Skrzydło mnie odbiło. W ciągu tego czasu dość dobrze poznałem ich kulturę, okazali się wcale nie tacy straszni jak o nich mówiono.

- Wybacz, ale w to nigdy nie uwierzę - odparł Evros, mając przed oczyma nabite na pale ciała swojej rodziny w swojej ojczystej wiosce Uschenteim.

- Panie generale, nie wytrzymamy długo.

- Wiem o tym! - krzyknął z gniewem Evros.

Obejrzał się na kilka sekund i zobaczył, że zostało, oprócz niego i Tirala, tylko sześciu wojowników w jego kole. Zauważył też, że Hyldeni praktycznie przestali się nimi interesować i lecą w stronę Filarów. Pozostali żołnierze ciężko tam obrywali, a niektórym przeciwnikom udało się dotrzeć aż na polanę, gdzie Janos i jego podwładni czuwali.

- Sądzę, że wiem jaki był pana plan. - wznowił rozmowę Tiral, odcinając głowę kolejnemu Hyldenowi. - Chciał pan wbić się klinem w szeregi nieprzyjaciela i wzbudzić w ten sposób chaos w jego szeregach. Dzięki temu odwróciłby pan uwagę naszych wrogów od Filarów. Tyle że teraz jest nas tak mało, że nie przejmują się już naszą obecnością tutaj i atakują na północy. Za kilka minut rozgromią nas. Doprawdy, sądzę że nie przydamy się już w tym miejscu. Niepotrzebnie poświęciłby pan życie dzielnych wojowników.

- Więc wracajmy na polanę. - Nie dawał za wygraną Evros. Zadziwiła go przenikliwość młodzieńca i jego znajomość taktyki, ale nie miał zamiaru ulec namowom jakiegoś młokosa.

- Panie generale, - powiedział już nieco gniewnie Tiral, choć w połączeniu z jego wykończonym głosem nie wyszło to zbyt przekonująco. - obaj wiemy, że nie uda się nam przebić na drugą stronę. Możemy się tylko wycofać. Poza tym nie sądzę, aby nasza ósemka...

W tym momencie usłyszał krzyk jakiegoś Antycznego z ich koła i zobaczył jego spadające w dół ciało.

- ... Siódemka... - poprawił się. - Mogła coś tam zmienić. Nic już im nie pomożemy, dużo bardziej się przydamy lecąc na tamtą skałę. Proszę mi wierzyć, widziałem czary Hyldeńskich magów, są naprawdę straszne, a teraz w dodatku mają taką ochronę. - dodał, wskazując głową prawą granicę Hyldeńskiej armii. - Musimy zaryzykować, generale.

- Nie lubię ryzykować. - odparł cierpko Evros.

Tiral odpowiedział nikłym śmiechem.

- Na wojnie trzeba czasami ryzykować.

Evros musiał niestety przyznać mu rację. W tym momencie natrafili na potężną barierę wrogich mieczy i musieli się cofnąć.

- Wiesz co, chłopcze? - powiedział z ironią Evros. - Kiedyś zostaniesz genialnym strategiem... jeżeli dożyjesz - dodał, odpierając kolejny atak. Wyglądało na to, że teraz Hyldeni postanowili z nimi skończyć na amen.

Ale Tiral miał rację. Teraz wszystko zależy od Janosa... i od tych cholernych Strażników. Zaczynało to już go wkurzać. Widocznie źle ocenił czas jaki pozostał im do końca wypowiadania inkantacji i teraz płacił tego skutki. Na chwilę odważył się spojrzeć w prawo.

Trzej magowie już dolecieli do skały i stanęli na niej. Podnieśli ręce... no i najoczywiściej zaczęli znowu paplać jakieś zaklęcie. Jeżeli będą to robić w takim tempie jak Strażnicy to Evros mógł jeszcze długo poczekać z lotem do nich. Ponieważ jednak, zaniepokoiło go to co powiedział mu Tiral, postanowił dłużej nie zwlekać. Czym prędzej wycofał się do środka koła, osłaniany mieczem Sadopha.

- Słuchajcie! - krzyknął do przybocznych, przekrzykując zgiełk bitwy i wszechogarniający szum skrzydeł. - Wykonaliśmy tutaj nasze zadanie, teraz wszystko zależy od tamtych. Ale to nie koniec. Lećcie za mną najszybciej jak umiecie, a kiedy dam wam znak wykonacie Obrotowy Atak. Unikajcie jakichkolwiek potyczek po drodze. Zrozumiano?

Wojownicy potwierdzili to krótkim: "Tak jest".

- Doskonale. A teraz... Naprzód!

Z okrzykiem: "Za Nosgoth!", Evros i Tiral, a za nimi pozostała piątka puścili się pędem na prawo. Młócili mieczami na wszystkie strony, nie patrząc nawet czy w kogoś trafili czy nie. Evrosowi wydało się, że minęła wieczność zanim zobaczył przed sobą mur bladych twarzy, a za nimi... niebo i drzewa. Czyste pole.

- Teraz! - krzyknął i błyskawicznie zaczął wykonywać obroty z prawej na lewo o zawrotnej prędkości, cały czas kierując się w prawo. Skrzydła posłużyły mu za tarczę, którą osłonił twarz. Jego śladem poszedł cały oddział. Przez chwilę wydawało się, że wśród obłoków bladej chmury pojawiło się siedem małych trąb powietrznych, które utorowały sobie drogę na zewnątrz.

Niestety nie wszystkim się udało.

Gdy Evros wyrwał się z okrążenia nieprzyjaciół nareszcie poczuł przypływ świeżego powietrza, pozbawionego smrodu Hyldenów. Odwrócił się i zobaczył, że Tirelowi też udało się uciec podobnie jak dwóm pozostałym jego przybocznym. Ale trzech zostało. Evros przez chwilę widział jak zmagają się z napierającą na nich falą Hyldenów, a potem odwrócił wzrok. Nie chciał na to patrzeć. Najbardziej na wojnie nie lubił poświęcać żołnierzy, ale czasami było to również potrzebne. Cóż... lepiej, żeby Tirel miał dobre uzasadnienie dlaczego doradził mu to zrobić bo inaczej pożałuje, że kiedykolwiek wstąpił do Armii.

Czterem Antycznym udało się więc uciec z okrążenia wrogich oddziałów, a Evros natychmiast rozkazał lot w stronę skały. Jednak zanim odwrócił się zobaczył wykrzywione w grymasie wściekłości twarze Hyldenów, którzy natychmiast puścili się za nimi w pościg. Ale generał już widział skałę, na której trzech Hyldeńskich magów wypowiadało zaklęcie i już leciał w ich stronę. Lecieli tak szybko jak jeszcze nigdy dotąd, ale Evros czuł niemal oddech przeciwników na swoich plecach. Gdy znalazł się mniej więcej w jednej czwartej drogi do skały odważył się odwrócić.

Zobaczył jak jeden z przeciwników, wyrwał się nagle z szyku i błyskawicznie podleciał tuż nad niego. Pozostali byli dosłownie tuż, tuż ostatniego Antycznego w grupie. Evros nawet nie zdążył się odwrócić do góry - Hylden błyskawicznie zamachnął się mieczem zza głowy, chcąc przeciąć generała na pół...

I wtedy włócznia przeszyła go na wylot. Aglondor ledwo zdążył uciec z drogi spadającego ciała. Odwrócony zobaczył jak wszyscy pozostali ścigający ich Hyldeni, - a było ich jakichś dwudziestu - zostają trafieni przez takie same włócznie, a ich ciała opadają w dół. Nieliczni, którzy przetrwali zaczęli uciekać z powrotem do swoich.

Evros odwrócił się i spojrzał w stronę, z której zostały rzucone włócznie. Zobaczył olbrzymią grupę jakichś pięćdziesięciu Antycznych w szatach Armii. Gdy zbliżyli się wystarczająco, udało mu się rozpoznać symbole na ich naramiennikach, a jeden z jego przybocznych krzyknął:

- To wojownicy z VI Skrzydła!

Faktycznie, mieli na ramionach liczby: "VI".

- Już nigdy nie powiem o twoim Skrzydle, że jest niedoświadczone Hadorze Unerukinie! - krzyknął do dowódcy oddziału, z uśmiechem na twarzy, Evros. Mógł go z łatwością rozpoznać po błękitnym kolorze szaty, podczas gdy reszta miała szaty białe.

- A ja o tobie, że zawsze podejmujesz słuszne decyzje! - odparł mu równie radośnie Hador - Dobrze cię widzieć, Evrosie.

I uściskali się serdecznie. VI Skrzydło zostało najpóźniej założone ze wszystkich, a założycielem był jeden z przyjaciół Evrosa, niejaki Hador Unerukin. Uchodziło za najmniej doświadczone bo stoczyło najmniej walk i dlatego nie zostało zaproszone na ceremonię Wzniesienia Wiązania. Evros był temu przeciwny, ale cóż... musiał się podporządkować.

- Dlaczego tak nagle zmieniłeś o mnie zdanie, Hadorze?

- Bo nie myślę, że mądrą decyzją było porywanie się w kilku żołnierzy na kilkudziesięciu Hyldenów.

- Nie mieliśmy innego wyboru - odparł Evros, patrząc z ukosa na Tirela. - Byliśmy okrążeni, ucieczka była naszą jedyną szansą. Ale nie czas teraz na opowiadania. Powiedz mi, skąd wiedzieliście gdzie nas szukać?

- Dowództwo nas wysłało po tym jak do Cytadeli dotarła wiadomość o ataku. Po drodze zobaczyliśmy ciebie i twoich przybocznych, więc postanowiliśmy ci pomóc.

- Dziękuję ci. - odparł z wdzięcznością Evros. - Ale nie czas teraz na opowiadania. Lećcie na północ i wspomóżcie pozostałych. Nie dopuśćcie ani jednego Hyldena do Filarów. Pamiętajcie o tym!

- Zrobimy co będziemy mogli, ale długo nie wytrzymamy. Ale gdzie wy lecicie?

- Tam. - odpowiedział Evros, wskazując ręką skałę. Hador spojrzał tam również. Trzej magowie cały czas stali tam z podniesionymi rękoma jak kamienie. Hador już chciał zapytać o coś, ale zanim się odezwał młody generał powiedział:

- Nie ma czasu! Lećcie!

Nie pytając już o nic więcej, Hador zwołał całe Skrzydło i razem ruszyli na północ. Evros szybko zgromadził swoich przybocznych i jak błyskawica popędzili w stronę skały.

- Szybciej! - krzyczał Tirel. - Nie mamy czasu! Oni wiedzą, że się do nich zbliżamy, nie są tacy jak Strażnicy pogrążeni w magicznym transie!

Przelecieli już trzy czwarte drogi do skały. Evros miał nadzieję, że po coś to robią. Bo jeżeli okaże się, że stracił trzech wojowników przez głupotę jednego smarkacza... to nie chciał być w jego skórze.