Czterech Antycznych leciało z zawrotną szybkością w stronę skały z trzema Hyldeńskimi magami na szczycie. Szybujący wśród nich Evros Aglondor wymyślał właśnie najprzeróżniejsze przezwiska jakimi obdarzy Tirela Sadopha, jeśli okaże się, że ci trzej Hyldeni są nic nie warci. Miał akurat głowę zwróconą w dół, na Las Pięciu Bitew, gdy nagle ujrzał jasną smugę, wystrzelającą spośród drzew. Ułamek sekundy później, zobaczył białą strzałę o czarnopiórym grocie w piersi jednego ze swoich przybocznych. Na chwilę odważył się znów spojrzeć w dół, ale gdy nic nie zobaczył od razu wiedział co się stało.
- To ludzie! - krzyknął, bo tylko ludzie potrafili tak dobrze maskować się wśród drzew. - Rozproszcie się!
Ale zanim Tirel zdążył wykonać jakikolwiek ruch, następne dwie strzały trafiły w bark oraz pierś jego drugiego pomocnika i oba przeszyte ciała zaczęły spadać w dół. Teraz zostali tylko oni dwaj.
W następnej chwili chmara strzał poleciała w ich stronę, ale Evros i Tirel zdążyli zasłonić się twardą powłoką skrzydeł.
- Zawarli pakt z Hyldenami - szepnął Sadoph do niego. - Można było to przewidzieć. Ich kasta strzeże tych magów na skale - są ich ostatnią linią obrony.
No to teraz już wiedział, czemu Hyldeni nie wznowili pościgu za nimi po ataku wojowników z VI Skrzydła.
- Niech pan posłucha. - kontynuował Tirel. - Ja polecę na dół i zajmę się nimi, a pan niech leci na skałę.
- Zabijesz się. - odpowiedział Evros.
- Powstrzymanie tych magów jest ważniejsze od wszystkiego, od mojego życia również.
I w tym momencie rzucił się na dół.
- Nie!!!
- Niech pan leci! - rzucił na odchodnym i spadł w ciemną czeluść drzew.
Evros widział jak strzały przecinały jego skórę i cięły ją, ale nie mógł już nic zrobić. Zasłonił się skrzydłami i ruszył na skałę. Znajdowała się niecałe trzydzieści metrów przed nim. Czuł pociski ludzi odbijające się od błon i piór jego skrzydeł, ale wciąż uparcie podążał dalej. Po jakichś pięciu sekundach takiego lotu, błyskawicznie rozchylił je, obrócił się o trzysta sześćdziesiąt stopni wokół własnej osi i podniósł głowę.
Trzech Hyldeńskich magów znajdowało się jakieś pięć metrów przed nim. Evros widział ich skupione twarze i podniesione do góry blade ręce. Stali wzdłuż skały nieświadomi czekającego ich przeznaczenia. Generał natychmiast wyciągnął miecz i przeleciał ostatni kawałek drogi, chowając się nad skałą. Teraz ludzie nie mogli mu już nic zrobić.
Rozwinął skrzydła zamierzając osiągnąć pełną szybkość i ściąć ich głowy jednym szybkim cięciem. Obrócił się, wykonał zamach a twarze przeciwników wciąż pozostały niewzruszone i...
I wtedy, w oślepiającym błysku, przypomniał mu się znów moment, w którym po raz pierwszy usłyszał głos Wyroczni. Stało się to tak nagle i niespodziewanie, że aż zamarł z wrażenia. Z doskonałą wyrazistością ponownie usłyszał w głowie Jego pierwsze słowa do niego:
- Evrosie Aglondorze... Pewnego dnia, będziesz musiał wypełnić swoje prawdziwe przeznaczenie... ale wiedz, że nie będę mógł ci na to pozwolić... I gdy we właściwym czasie przypomnisz sobie moje słowa... będzie już dla ciebie za późno.
I niemal w tej samej chwili ponownie odczuł ten sam lęk, którego doświadczył przy tamtym pierwszym spotkaniu. I nareszcie zrozumiał czym on był: to nie był jego lęk.
To był lęk Wyroczni.
To On się jego bał, a nie na odwrót. Bóg bał się jego prawdziwego przeznaczenia. Bo jeżeli uda mu się je wypełnić... wtedy stanie się z Nim coś strasznego.
Zrozumiał również dlaczego go odczuł: między Antycznymi mówiono, że podczas pierwszego spotkania z Wyrocznią, doświadczają oni niejednokrotnie Jego własnych uczuć... ale tylko za pierwszym razem. Widocznie Evros doświadczył wtedy tego samego, ale w jakiś sposób udało mu się głębiej wniknąć w Jego myśli. I odczuć Jego lęk.
A więc Bóg bał tego kim może się stać Evros... ale o co Mu chodziło? Rzeczywiście przez całe swoje życie generał miał przeczucie, że coś go jeszcze czeka... coś ważnego. Ale co?
Te wszystkie myśli przeleciały mu przez głowę w jednej chwili i tak samo szybko znikły.
Gdy się ocknął, zorientował się że wrażenie było tak silne, że przerwał wykonywanie zamachu. Lecz, w momencie, gdy zobaczył przed sobą ponownie skupione twarze Hyldenów, natychmiast uniósł miecz i po raz drugi wziął zamach...
Ale w tej samej chwili oczy maga znajdującego się pośrodku otworzyły się.
- Agh barukh rathordham! - krzyknął Hylden wymawiając ostatnie słowa zaklęcia, które objęło swym działaniem całe Nosgoth.
Stojący na dziedzińcu Cytadeli Antycznych Moebius, wpatrując się na wschód, w pewnej chwili odczuł dalekie echo potężnego wstrząsu... coś co zmieni oblicze tego świata na zawsze.
- Czy to się właśnie stało, Panie?
- Tak. - odpowiedział Bóg. - Stało się co się miało stać.
- Czy jesteś pewien, Panie, że dobrze robimy? To wielkie ryzyko...
- Wykluczenie Antycznych z Koła Losu to cena, którą musimy ponieść. Ale nie martw się, Moebiusie... wkrótce mój plan zaowocuje. Następne godziny zadecydują o wydarzeniach, które mają nastąpić dopiero za wiele tysiącleci. Ale jeżeli dobrze wykonasz swoje zadanie już dziś możemy odmienić tę daleką, przyszłą historię.
Postacie Hyldenów w jednej chwili rozbłysły niesamowitym światłem, które oślepiło Evrosa.
Nie zdążył wykonać ciosu.
Gdyby ktoś spojrzał w tamtym momencie na tą skałę, zobaczyłby olbrzymią falę białego blasku, rozlewającą się od skały we wszystkie strony, na granice Lasu i poza nie.
Zepchnięci teraz na polanę Antyczni, walczyli już ostatkiem sił z napierającym zewsząd wrogiem, gdy nagle fala uderzeniowa pochłonęła ich wszystkich. Przez chwilę wydawało się, że całe Nosgoth znalazło się w kopule jasnego światła, i że to światło nigdy nie zgaśnie, gdy nagle - gdy fala dosięgła najdalszych krańców krainy - znikła równie niespodzianie jak się pojawiła. Dotarła również do Moebiusa, jednak gdy go pochłonęła, gdy ten znalazł się w jej zasięgu, stał dalej tak samo jakby jej nie zauważył. Musiał tylko zasłonić oczy, żeby nie oślepnąć. Również na Hyldenów fala nie podziałała - nadal nacierali na polanę, ale również musieli zasłonić oczy.
Pod straszliwym ciosem zaklęcia, Strażnicy zachwiali się, ale resztkami sił utrzymali się na nogach. Ani jeden nie puścił ręki drugiego.
Wiązanie przetrwało.
Jednak Evros Aglondor, który znajdował się tuż przy źródle fali, poczuł taki ból jakby miał go rozerwać na strzępy. Każda kość, każdy mięsień, każde ścięgno promieniowało straszliwym bólem, który promieniował na inne części ciała nakładając się na pozostałe ogniska cierpienia, tworząc niesamowicie długą agonię. Fala wyrzuciła go ze skały, i spadał teraz na dół, a czas ten wydawał mu się wiecznością. Próbując w rozpaczliwym wysiłku, ruszyć skrzydłami, napiął mięśnie co jeszcze bardziej spotęgowało ból. Udało mu się unieść je i kilka razy nimi zamachać, a cierpienie jakie przy tym czuł było tak straszliwe, że w pewnym momencie zapragnął umrzeć. Jednak te kilka machnięć może nawet uratowało mu życie. Albowiem w następnej sekundzie poczuł łamiące się pod ciężarem jego ciała, ostre gałęzie drzew. Dzięki skrzydłom, na szczęście, siła upadku nie była tak duża jak mogła być. Drzewa pokaleczyły jego skórę i pióra, ale w końcu Evros przedostał się przez ich osłonę i przeorał długi kawałek ziemi zanim w końcu padł na trawę.
Leżał tam twarzą zwróconą w niebo przez jakiś czas, a ból powoli mijał. Po jakichś pięciu minutach poczuł, że może poruszać rękami, nogami i skrzydłami. Był jednak cały zdrętwiały, dlatego odczekał jeszcze chwilę zanim ból ustanie zupełnie. Gdy uznał, że już wystarczy tego leżenia, odważył się wstać. Jego ciało zaprotestowało serią krótkich skurczy, ale w końcu stanął na nogach.
Czuł się jakoś dziwnie, inaczej niż zawsze. Był bardziej... jakby drapieżny. Spojrzał na swoje ręce i ze zgrozą ujrzał, że przybrały jasnobłękitny kolor, - bardzo podobny do skóry Hyldenów - ale nie taki blady. I wtedy uświadomił sobie, że jego kły znacznie się zwiększyły. Gdy dotknął ich palcem, przekonał się, że są tak ostre, że z łatwością przecinają skórę. Jęknął cicho, bo rozkrwawił sobie przez to palec. Gdy spojrzał na niego, zobaczył wypływającą krew... i nagle odczuł nowe wrażenie: głód. Poczuł zapach świeżej krwi, a gdy patrzył na nią jedyne o czym marzył to napicie się jej...
To przecież ohydne - myślał. A jednak wrażenie było tak silne, że w końcu nie umiejąc się dłużej powstrzymać, wsadził palec do ust. I zaczął pić. Krew z jego ciała wydała mu się najwspanialszym trunkiem jaki kiedykolwiek pił. Wysysał jej coraz więcej z małej rany na palcu, aż w końcu pomyślał, że to jest zbyt wstrętne. Zastanawiał się, co by było gdyby go ktoś zobaczył: ssającego własny, krwawiący palec generała Antycznych. Fu...
W końcu rozejrzał się dookoła. Wciąż jeszcze nie mógł pozbyć się szoku po zobaczeniu swojego nowego ciała. Był teraz bardzo podobny do Hyldenów, ale na szczęście jego psychika pozostała taka sama. Zrozumiał, że to zaklęcie tak go odmieniło. Czy to możliwe, że cała jego rasa odbyła tę przemianę? A jeżeli tak, to co chcieli przez to osiągnąć Hyldeni? Evros miał teraz apetyt na krew, na nic innego... był strasznie głodny, czuł się tak jakby nic jeszcze w życiu nie jadł. A przecież dobrze pamiętał, że zjadł krótki posiłek przez atakiem Hyldenów na polanę...
Polana! Filary! Zaklęcie! W jednej chwili przypomniał sobie o tym. Jeżeli jego wojska tam walczyły i to zaklęcie zadziałało na nich tak samo jak na niego... to mógł już być niemal pewien, że Strażnicy nie żyją. Musi tam iść, musi sprawdzić co się dzieje. Mimo wszystko nie zamierzał teraz zajmować się swoim zdeformowanym ciałem. Teraz musiał zrobić jedno: uratować co się da z Filarów. Na poradzenie sobie z efektami Hyldeńskiego zaklęcia przyjdzie czas później.
Spróbował poszybować, ale jego skrzydła były jeszcze zbyt odrętwiałe. Musiał więc iść... był straszliwie głodny, w dodatku osłabiony po zaklęciu trzech magów i obolały po upadku. Ale zrobił krok. A potem drugi. Zataczając się jak pijany, powlekł się na północ. I wtedy nagle usłyszał okrzyki:
- Hej! Spadł gdzieś tam! Szybko! Chodźcie, może zdążymy go zabić, zanim ucieknie!
Głosy niewątpliwie należały do ludzi. Usłyszał pospieszne kroki zbliżające się w jego stronę. Wiele kroków. Bardzo wiele. Najwyraźniej cała kasta spod skały ruszyła na polowanie. Evros był zdecydowanie zbyt słaby, żeby walczyć. Musiał się gdzieś ukryć... ale gdzie? Ludzi było bardzo wiele, z pewnością go zauważą. Rozpaczliwie szukając kryjówki zobaczył nagle, że stoi pod wysokim drzewem. Na szczęcie nie ucierpiało ono przez jego upadek, toteż zachowało wiele gałęzi. A więc miało też dużo liści.
A liście były doskonałą osłoną.
Wytężając wszystkie siły, Evros skoczył i uczepił się, jednej z grubszych. Czując jak jego ciało protestuje przy każdym ruchu, wciągnął się na nią i skoczył na następną. W końcu stanął na dwóch gałęziach jednocześnie, skryty wśród liści. Dyszał ciężko po tych skokach, ale jakoś się utrzymywał.
W końcu zobaczył nadciągający oddział ludzi. Było ich ze dwudziestu, wszyscy przeszukiwali teren wokół miejsca jego upadku. Ubrani byli w szare łachmany, bo byli bardzo prymitywnym ludem i nie umieli szyć pięknych szat, jakie nosili Antyczni i Hyldeni. Większość miała ciemne włosy, blondynów było mało. Jednak Evros ze zdumieniem zobaczył, że są też wśród nich kobiety. Generał nie znał ludzi i dotychczas myślał, że nie biorą oni kobiet na polowania. A jednak...
Jednemu udało się znaleźć miejsce jego upadku. Spojrzał w górę na powyłamywane gałęzie i przywołał tam resztę.
- Tu spadł, bez wątpienia - powiedział. - Czyżby uciekł?
- Może poleciał w górę? - podsunęła jakaś kobieta, podnosząc głowę. Kryjówka Evrosa znajdowała się tuż nad miejscem jego upadku, toteż gdyby ujrzała drzewo, na którym był, to istniało duże prawdopodobieństwo, że go zobaczy. Wstrzymując oddech spojrzał na twarz kobiety.
- Nie - odparł ten, który znalazł ślad upadku, a jej głowa zatrzymała się w pół drogi. - Jest zbyt słaby po zaklęciu, obolały po upadku i głodny - kontynuował, jakby czytając w myślach Evrosa.
- Więc co robimy? - odparła kobieta, opuszczając głowę. - Szukamy dalej?
- Tak. Z pewnością idzie na polanę, toteż idziemy na północ. Jak myślicie, czy Hyldeni nas wynagrodzą?
- Na pewno - powiedział jakiś nowy głos. - Przecież to my powstrzymaliśmy tego Antycznego przed dotarciem na czas do magów, to my zestrzeliliśmy jego dwóch kamratów. Gdyby nie my może klątwa nigdy nie zostałaby rzucona i Hyldeni nie dokonaliby zemsty.
Głosy oddaliły się.
Zemsty? A więc to chcieli osiągnąć Hyldeni? Zemścić się? Przemienili jego szlachetną rasę w krwiopijców z powodu zemsty? Ogarnęła go niesamowita wściekłość. Jego wspaniały ród... gatunek, który miał przetrwać wieki... teraz został przemieniony w bezmyślnych łowców krwi... myśliwych o szpetnym wyglądzie. I to wszystko w imię zemsty!!! Nienawiść jaką czuł do Hyldenów wzrosła jeszcze bardziej, bardziej niż kiedykolwiek. Ale jednocześnie pojawiło się poczucie winy. Mógł ich powstrzymać... był na tej skale, byli w zasięgu jego miecza. Ale ta wizja... ta wizja z przeszłości, której doznał zatrzymała go.
A ta sekunda zdecydowała o wszystkim. Zastanawiał się, jaki udział w tym miała Wyrocznia. To wspomnienie... zostało w jakiś sposób zakodowane w jego głowie, i przebudziło się bez jego woli. Na czyjś rozkaz. Czy to możliwe, aby Wyrocznia kontrolował jego wspomnienia? Czy ta wizja służyła właśnie temu, aby się zawahał, aby nie dokończył ciosu? Evros nie znał odpowiedzi na te pytania i na razie porzucił te smętne rozmyślania. Teraz liczyło się tylko to czy przetrwali Strażnicy. Nie miał wielkiej nadziei... ale musiał przynajmniej spróbować.
Gdy uznał, że głosy ludzi oddaliły się na wystarczającą odległość, zeskoczył z drzewa i zaczął się przemykać od jednego krzaka do drugiego, wytrwale dążąc na północ. Ponieważ w czasie bitwy znacznie oddalił się od polany, droga powrotna kosztowała go wiele wysiłku. Kilka razy natykał się na oddziały ludzi, więc po prostu przeczekiwał aż przejdą, w jakichś krzakach albo na drzewach. Niedaleko miejsca jego upadku natknął się na ciało Tirela. Było przeszyte wieloma strzałami, wokół walały się trupy ludzi. Ten Antyczny poświęcił się dla niego... w jednej chwili cała wściekłość jaką czuł do niego Evros, minęła, a pojawiło się za to współczucie... i wdzięczność. Niestety był w zbyt niebezpiecznej sytuacji, gdyby nie to pochował by godnie przyjaciela. Jego poczucie winy wzrosło jeszcze, gdy uświadomił sobie, że ten chłopak poświęcił się dla niego... na marne.
Evros niewiele potem zapamiętał z tego "marszu rozpaczy" bo był tak śmiertelnie zmęczony, że nie miał siły myśleć. Wiedział tylko, że musi iść dalej i dalej... na północ. W końcu posunął się na tyle daleko, że usłyszał odgłosy bitwy. No tak... Hyldeni walczyli na polanie, a ludzie ścigali niedobitków po lesie. Ale to przynajmniej oznaczało, że chociaż część jego współbraci ocalała... musiał się tam dostać. Był straszliwie zmęczony, zataczał się jakby szedł po wielokilometrowym marszu, a jednak brnął dalej. Pomyślał, że może kiedyś napiszą pieśń o tym jak przeklęty Antyczny przedzierał się przez Las Pięciu Bitew, pełen ludzi, dążąc na polanę, aby wesprzeć współbraci... jeżeli w ogóle jeszcze będą w Nosgoth śpiewane kiedykolwiek pieśni.
W pewnej chwili, ujrzał przed sobą znajome krzaki, które znaczyły granicę polany, a za nimi samą łąkę i Filary. Spojrzał w niebo... i zamarł. Zobaczył bowiem, chmurę bladych Hyldenów, która wisiała nad polaną. A na polanie... wiele, bardzo wiele trupów jego ziomków. Ale nie takich jakie znał. Oszpeconych klątwą Hyldenów. Ich twarze przypominały twarze dzikich drapieżników, skrzydła pozostały nienaruszone, pazury ich znacznie się powiększyły, podobnie jak kły. Skóra zmieniła barwę, teraz każdy z nich miał inny jej kolor. On, na szczęście, zachował kolor jasnobłękitny, niewiele różniący się od poprzedniego. Wzdrygnął się, gdy uświadomił sobie, że wygląda teraz podobnie jak oni.
Hyldeni otaczali polanę ściśniętym kołem, a obrońców pozostała garstka. Evros wszedł na łąkę, przeszedł między drzewami i zobaczył, że prawie wszyscy obrońcy to wojownicy jego III Skrzydła. Otaczali szczelnym kordonem Filary Nosgoth... a na podwyższeniu nadal stali Strażnicy i wciąż wymawiali słowa inkantacji.
Evrosa ogarnął tak niepohamowany gniew jak jeszcze nigdy dotąd. To oni poświęcają za nich życie... ich rasa zostaje przeklęta... ginie trzy czwarte całej Armii... a oni sobie stoją!!! Nie zwracając uwagi na nic, na bitwę, na to, że zakrwawiony Janos wzywał go po imieniu przebywając w samym środku bitwy, na trupy swych współbraci walające się po polanie... nie zważając na nic zaczął iść prosto pod Filary.
Pałał wręcz niesamowitym gniewem. Chciał ich zdeptać, zgnieść, zmiażdżyć, rozerwać to przeklęte Wiązanie... stanął przed schodkami prowadzącymi na podwyższenie i krzyknął tak donośnie, że Hyldeni na chwilę przestali walczyć:
- Niech was szlag!!! Wymówcie to cholerne zaklęcie bo oni nas tu pozabijają!!!
Jakby ten okrzyk dopiero zbudził ich, Strażnicy drgnęli, a Strażnik Równowagi otworzył oczy. W tym samym momencie Hyldeni rzucili się wręcz na Filary, chcąc ze wszelką cenę przedostać się przez kordon obronny III Skrzydła.
- Aila manasa paravare! - krzyknął Strażnik Równowagi.
W ciągu jednej chwili niebo pociemniało, zrobiło się czarne jak smoła. Przez Strażników przebiegła świetlista linia. Następnie oddzieliła się od nich i wniknęła do Filarów i pomiędzy nie. Filary rozbłysły, pomiędzy nimi zaczęły iskrzyć jasne linie. W końcu z tych wszystkich linii, powstała jedna, która uniosła się na szczyty kolumn. W jednej chwili znikła, a ze szczytów wystrzeliły świetliste smugi, które następnie połączyły się w jedną białą kulę. Ta kula natychmiast, jakby nie chcąc tracić ani chwili uniosła się do nieba i rozbłysła oślepiającym blaskiem. W miejscu, w którym była przed chwilą, na czarnej ścianie nieba... ukazał się jeszcze czarniejszy wir. Rósł on z każdą chwilą, prowadząc do bezdennej nicości za nim.
I wtedy stało się coś dziwnego. Hyldeni otaczający polanę zaczęli być wciągani do wiru, jakby potężna wichura ich tam gnała. A jednak Evros nic nie czuł i widział, że jego pobratymcy również nic nie czuli bo wisieli zakrwawieni w powietrzu i patrzyli na to widowisko. W pewnej chwili z wiru wystrzeliły świetliste smugi, które z zawrotną prędkością poszybowały we wszystkie strony. W ciągu kilku następnych minut wszyscy Hyldeni z pola bitwy, cała ich niezwyciężona armia znikła w czeluściach wiru z przeraźliwym wrzaskiem. Tysiące smug światła, gdy powracało, niosło z sobą po jednym Hyldenie. Większość poleciała na południowy-wschód, bo tam mieściły się główne siedziby nieprzyjaciół. Na końcu każdego promienia wisiał bezradnie przerażony Hylden.
Było ich tysiące.
Widowisko trwało przez kilkanaście minut. W końcu, gdy wszystkie smugi wróciły, wir zaczął się zmniejszać. Przerażająca otchłań prowadząca do Świata Demonów, w końcu zamknęła się, a niebo zaczęło jaśnieć.
Gdy wszystko dobiegło końca, świetlista kula, jakby powtarzając w odwrotną stronę to co wcześniej zrobiła, ponownie rozbłysła na niebie, zleciała na dół i wniknęła w postaci jasnych smug do Filarów. Kolumny znowu rozbłysły i umilkły.
Dopiero wtedy, Evros rozejrzał się w szoku. Niebo znowu było jasne. Polana, skąpana w blasku słońca, była wypełniona wręcz po brzegi oszpeconymi przez klątwę trupami Antycznych. III Skrzydło zleciało na ziemię. Wielu wojowników padło prosto na trawę, płacząc. Janos podleciał prosto do Evrosa.
- Udało się - powiedział zmęczony. - pokonaliśmy ich... Wojna skończona, Evrosie.
- Nie tak to miało wyglądać... - odparł generał. - To miał być dzień naszej chwały... a nie rozpaczy.
Spojrzał w twarz Janosa i zobaczył, że nie zmieniła się specjalnie. Cały czas miała ten dobrotliwy wyraz przyjaźni... Jego skóra zachowała nawet ten sam kolor.
- Wiesz - powiedział Evros, siląc się na uśmiech - Świetnie wyglądasz. Nic się nie zmieniłeś.
- Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o tobie.
- Tak wiem... ale cóż możemy poradzić. Teraz trzeba odbudować to co straciliśmy...
I wtedy, zupełnie niespodzianie usłyszeli Głos. Głos, który dobrze znali...
Wyrocznia śmiała się.
- Głupcy! - powiedział w końcu Bóg. - To pyrrusowe zwycięstwo! Nie osiągnęliście nic! Nie jesteście już Antycznymi... jesteście wampirami! Nieśmiertelną, bezpłodną rasą, która musi pić krew innych istot, aby przeżyć! Przeklinam was, upadli! Zostaliście wykluczeni z Koła Losu, wasze życie jakie dotychczas znaliście skończyło się!
Wszyscy w jednej chwili padli na kolana. Nawet Janos i Evros.
- Co znaczą Twoje słowa, Wyrocznio? - zapytał Janos.
- Co znaczą?! - zapytała zaskoczona Wyrocznia. - Powiem wam... Powiem wam teraz co tak naprawdę się stało. A wy słuchajcie mnie uważnie bo to co teraz usłyszycie zadecyduje o dalszych losach waszego gatunku.