"Prawdziwe Przeznaczenie Epilog"

by The One

Przez długą chwilę, po odejściu Kaina, Evros Aglondor wpatrywał się w wylot jaskini, poprzez mętną zasłonę deszczu. Noc upływała, a on wciąż tam siedział rozmyślając o słowach starszego wampira. Dowiedział się, w ciągu tych kilku godzin, więcej niż w całym swoim dotychczasowym życiu. Jeżeli jego przeznaczeniem, jego prawdziwym przeznaczeniem, nie zmienionym przez Starszego, jest przekazanie wiadomości Janosowi i w ten sposób umożliwienie Kainowi wykonania jego zadania... I jeżeli on był naprawdę Zbawcą Nosgoth... to miał zamiar poświęcić nawet życie, aby je wykonać. Choćby drogę do jego Ustroni miał poznaczyć krwią. Choćby jego sprawa zdawała się bezpowrotnie stracona. Jak długo żył Kain... Evros miał nadzieję. Nadzieję, że jego poświęcenie nie pójdzie na marne. Nadzieję, że Nosgoth będzie kiedyś uratowane. Wiedział, że prawdopodobnie nigdy się tego nie dowie, ale był w stanie zapłacić tę cenę. Przynajmniej zrobi wszystko co w jego mocy, dla dobra krainy. Kain podążył swoją drogą... a Evros musiał iść swoją.

Rozjaśniło mu się w głowie. Wiedział już co musi zrobić. Kain mu zaufał i generał nie miał zamiaru zawieść jego zaufania. Następne godziny miały zdecydować o przyszłości Nosgoth. Los krainy leżał w jego rękach.

- Wyruszył - powiedział Starszy. - Leci tu. Przypilnuj wszystkiego, Moebiusie. Nie może dolecieć do Ustroni, rozumiesz? NIE MOŻE.

- Oczywiście, Panie. Niezwłocznie poczynię niezbędne przygotowania. Ale wciąż nie rozumiem, dlaczego nie możemy zabić Audrona...

Moebius stał na wysokiej skale, nieopodal Jeziora Pokoju, nad którym wznosiła się Ustroń Janosa Audrona - zbudowana niedawno na rozkaz generała Aglondora, za wierne pełnienie służby przez Janosa. Przed magiem stała studnia, bardzo podobna do tej z Cytadeli Wampirów. Rozpościerał się stąd piękny widok na Jezioro, Ustroń, a w oddali widać było zabudowania, wciąż jeszcze zrujnowanego, Uschenteim.

- Już ci to tłumaczyłem: On ma w przyszłości rolę do spełnienia. Nie chcę go jeszcze zabijać... Swoją drogą to jest głupszy niż myślałem. Jesteś pewien, że nie wie o naszej obecności tutaj?

- Nic na to nie wskazuje, Panie... Próbuje skontaktować się z lojalnymi mu wampirami, jednocześnie nie odchodząc poza obręb swojej siedziby. Ale prędzej czy później skieruje się na południowy-zachód, na Bagna.

- Kiedy zabijemy Aglondora, to już nie będzie miało znaczenia. Rozstaw żołnierzy na granicach lasu. Nie zabijemy Audrona, ale musimy go schwytać. Zbierz pozostałe siły i rozkaż im odszukać go i ująć. Żywego. Sam idź na południowo-zachodnią granicę puszczy i czekaj na Aglondora.

Zbliżał się już świt, kiedy milczący Evros zobaczył w oddali ruiny swojego rodzinnego miasta. Deszcz już dawno ustał, ale jemu to nie robiło żadnej różnicy, bo był tymczasowo uodporniony na wodę. Nie robiło mu również różnicy, czy żołnierze Moebiusa zobaczą go, czy nie. Jeżeli Kain mówił prawdę, to nieważne, od której strony zaatakuje bo Ustroń jest szczelnie otoczona. Nie krył się więc, swobodnie przemierzał mroczne połacie Bagien.

Gdy zostały za nim, ujrzał przed sobą miasto, będące jednocześnie ich północno-wschodnim skrajem. Było ono położone dużo wyżej niż same Bagna, bo tutaj zaczynały się góry.

Uschenteim... Jego dom... Jego prawdziwy dom. Wciąż jeszcze nie otrząsnęło się z napadu Hyldenów. Nikt nie chciał tam mieszkać od tamtego czasu. Evros przypomniał sobie, jego ostatnią wizytę w tym mieście... Nabite na pale ciała jego rodziny... Teraz nie zostało z tego nic poza przemokniętymi przez deszcz, pustymi domami. Wypędził te myśli z głowy. Miał zadanie do spełnienia, nie mógł sobie teraz pozwolić na wspomnienia.

Za miastem rozpościerał się mały las, oddzielający Uschenteim od Jeziora Pokoju. Oczom generała ukazał się wspaniały widok: poza granicami lasu ujrzał naokoło wysokie góry. Ich ośnieżone wierzchołki ginęły w chmurach. Ale niemal prosto na północ teren był gładki. Lecąc nad lasem, Evros zobaczył, w oddali smukłą wieżę, u szczytu ozdobioną olbrzymim popiersiem Antycznego.

Ustroń Janosa Audrona.

Wybudowana na rozkaz generała dla wiernego przyjaciela. Wielu jego podkomendnych, miało później pretensję do niego, że wywyższa Janosa ponad pozostałych. Była to rzeczywiście częściowo prawda, ale prawdą było również to, że po stracie rodziny, Evros nie miał nikogo bliższego niż Janos. Poza tym, Ustroń służyła również za posterunek wojenny, i była wiele razy atakowana przez Hyldenów.

Ale zawsze III Skrzydłu udawało się ją obronić.

Teraz, gdy młody generał zbliżał się do niej, zaczął wątpić, czy to co mówił Kain było prawdą. Ale ledwie dotarł na skraj lasu, zobaczył w oddali przed sobą, chmarę kolorowych figurek zmierzających w jego stronę.

Wampiry.

Evros zawisł w powietrzu i czekał. Wiedział, że nie uda mu się dolecieć do Ustroni przed nimi. Walka była jedynym rozwiązaniem.

Pomiędzy figurkami, ujrzał w pewnej chwili Koparda. Kopardy były niewielkimi skrzydlatymi wierzchowcami, zwanymi potocznie "noszami". Były to nieduże ptaki o brązowej barwie piór i łagodnym usposobieniu. Miały długi, zakrzywiony dziób a swoje przezwisko zawdzięczały roli jaką pełniły w Armii. Kopardy były bowiem używane przez Antycznych jako łoża i transport dla rannych, którzy nie mogli latać. Jak już zostało powiedziane, te stworzenia były łagodne, toteż nietrudno było je chwytać i oswajać. Plotka głosiła, że Hyldeni też kiedyś próbowali zmusić je do pracy, ale ich wrodzone okrucieństwo, powodowało, że Kopardy zawsze od nich uciekały. A jeżeli jakiegoś udało się schwytać, to nigdy nie wykonywał rozkazów żadnego Hyldena.

Grzbiet tych stworzeń był równy, dzięki czemu nie urażał uszkodzonych tkanek u rannych. Teraz pomiędzy sylwetkami wampirów, na grzbiecie wierzchowca ukazała się postać w granatowym płaszczu. Żołnierze zatrzymali się w powietrzu jakieś dziesięć metrów od Evrosa i teraz mógł już rozpoznać człowieka na Kopardzie.

Moebius.

Jego twarz była wykrzywiona w złośliwym, chytrym uśmiechu. Gdy jego żołnierze się zatrzymali, wstał. W ręce trzymał różdżkę z migoczącą kulą na szczycie. Evros naliczył około trzydziestu przeciwników. Wśród nich rozpoznawał wiele znajomych twarzy... Wampirów, którzy niegdyś byli jego przyjaciółmi, a teraz liczył się dla nich tylko Głos. Cóż za chytry plan ułożył Starszy!

- Witaj, generale - odezwał się Moebius. - Dawno się nie widzieliśmy.

- Co do mnie to chciałbym cię nie widzieć jeszcze dłużej.

- Po co ta wrogość? - spytał uprzejmie Moebius. - Czy mogę wiedzieć co sprowadziło tak szacownego wampira aż tutaj?

- Nie zgrywaj się. Wiesz po co tu jestem. Pozwól mi przejść. Muszę się spotkać z Janosem.

- Twój przyjaciel jest aktualnie dość zajęty walką o życie z moimi żołnierzami - odparł starzec z uśmiechem na twarzy.

- Jeżeli coś mu się stanie, Moebius... - zaczął Evros, czując narastający gniew.

- To co zrobisz? - odparsknął mężczyzna. - Zabijesz nas?

Złość spotęgowała się w umyśle generała, ale jakimś cudem zdołał zachować spokój i powtórzyć cicho:

- Pozwólcie mi przejść.

- Przykro mi, ale nie możemy tego zrobić - odparł z udawanym żalem Moebius. - Mamy wyraźne rozkazy.

- Rozkazy! - krzyknął Evros, tym razem zwracając się do swoich współbraci. - Jesteście jego niewolnikami, nie widzicie tego?! Wykonujecie ślepo każde jego polecenie, po to tylko żeby usłyszeć jego głos! On NIE jest waszym przewodnikiem! Ta przerośnięta ośmiornica chce zetrzeć nasz gatunek z powierzchni tej krainy! To fałszywy bóg, dbający tylko o to, żeby nie zdechł z głodu!

Niektórzy żołnierze spojrzeli po sobie, ale większość miała nadal utkwiony nienawistny wzrok w Evrosie.

- Jak śmiesz obrażać Jedynego! - krzyknął Moebius. - Nie słuchajcie go! Oszalał, Hyldeni go przeciągnęli na ich stronę. Teraz, gdy ich nie ma próbuje znowu wkupić się w wasze łaski! Nie słuchajcie go!

- Jesteś perfidnym zdrajcą, Moebius. Jesteś niewolnikiem waszej Wyroczni, tak jak cały mój gatunek.

- Ja jestem zdrajcą? - odparł mag. - A kogo zdradziłem? Jestem wierny Wyroczni. Jestem wierny Armii. Moim zadaniem jest likwidowanie takich jak ty.

- Czyli kogo? - Evros czuł coraz większy gniew. - Ja was nie zdradziłem. To wy mnie zdradziliście. Jest tylko jedna rzecz, której będę zawsze wierny. Nosgoth. Jestem wierny Nosgoth, a wy wolicie waszego boga. A on chce zniszczyć nas wszystkich. Ufając mu... Skazujecie tę krainę na zagładę. Przez lata walczyliśmy z Hyldenami, a teraz gdy ich nie ma walczymy między sobą. Widać nie jest nam sądzony pokój. Muszę się dostać do Janosa, aby przekazać mu wiadomość. Tylko tyle. Potem będziecie mogli mnie zabić. Czy przepuścicie mnie?

Zapadła głucha cisza. Z pewnością żołnierze zastanawiali się nad słowami generała. Ale Moebius pozostał niewzruszony.

- Mamy ci zaufać? - zapytał. - Tobie, który nas wydałeś Hyldenom?

Generał spojrzał raz jeszcze na swoich współbraci. Wystarczyło to jedno zdanie maga, aby ponownie wszyscy zapatrzyli się w niego jak na zdrajcę.

- A więc pozostańcie wierni swojemu bogu... - powiedział cicho, wyciągając miecz. - Ale nie liczcie na litość z jego strony. Pewnego dnia, on was wszystkich zniszczy.

Moebius tylko roześmiał się szyderczo.

- Nie będziesz potrzebować tak mocnych argumentów, generale - powiedział i wyciągnął w jego stronę swoją różdżkę. Kula na niej, na sekundę rozbłysła białym blaskiem i tak samo szybko zgasła.

Nic się nie stało.

Tym razem to Evros cicho się zaśmiał. Moebius miał otępiałą minę, podobnie jak jego żołnierze. Mimo, że generał nigdy nie doświadczył czarów maga od razu odgadnął co starzec zamierzał zrobić.

- Czyżby jakieś problemy techniczne, Moebius? - zapytał ironicznie. - Twój pan łaskawie obdarzył cię nową mocą? Widzę też, że nie omieszkał uodpornić na nią twoich żołnierzy. Przykro mi, ale muszę cię rozczarować: ja też mam pewną ochronę.

Mag tylko spojrzał na niego ze złością, i odrzekł:

- Jak to możliwe?

- W moich żyłach płynie krew twego pana. Jestem odporny na jego czary, na jego dzieła i na jego moc. Będziesz się musiał bardziej postarać, żeby się mnie pozbyć.

Moebius zbaraniał, jakby nie wierząc własnym uszom.

- To niemożliwe! Nasz pan jest nieśmiertelny!

- To tobie się tak wydaje. To jedno z kłamstw, którymi cię przekupił.

- Ty... słaby... - mag był tak wściekły, że z trudem wymawiał słowa. - Nie pokonasz nas! Mamy przewagę, głupcze! - wrzasnął w końcu.

- Przewagę? - powtórzył z uśmiechem generał. - Ależ mój drogi Moebiusie, nigdy jeszcze nie spotkałeś wampira, znającego swoje przeznaczenie. Nie wiesz do czego jest zdolny taki wampir.

Mag - teraz już zupełnie wyprowadzony z równowagi - wrzasnął z gniewu.

- Brać go!!! - krzyknął.

I w tym samym momencie, gdy niedawni sprzymierzeńcy Evrosa rzucili się na niego z grymasem nienawiści na twarzy... nadszedł świt. Za plecami generała, słońce wynurzyło się zza mgły spowijającej Bagna, a jego blask padł na sylwetkę Aglondora. Żołnierze Moebiusa ujrzeli wtedy nie ich dowódcę, który ich zaprzedał Hyldenom i wyrzucił z Koła Losu, ale potężnego wojownika, otoczonego świetlistą aureolą. Moc Starszego dawała wampirom odporność na światło słoneczne, ale przed tak silnym blaskiem nie mogło ochronić żadne zaklęcie. Wampiry mrużyły oczy, cofały się, a z każdą chwilą światło stawało się coraz silniejsze. I z każdą chwilą, wydawało się, że sylwetka generała rośnie w ich oczach. Jego miecz rozbłysnął bladym blaskiem.

A Evros... A Evros Aglondor wisiał w nadal nieruchomo w powietrzu. Gniew zniknął. Wszystkie pozostałe uczucia również... poza jednym.

Poza radością.

Radością, że wreszcie zna swoje prawdziwe przeznaczenie. Radością, że całe jego życie miało służyć tej jednej chwili. Że jego przeznaczeniem, nie jest niszczenie, nie destrukcja. Nawet nie wojna. Jego przeznaczeniem jest uratowanie Nosgoth. I może jest tylko małym pionkiem z historii, może jego rola polega tylko na tym, aby przygotować grunt pod czyny Kaina, ale bez niego... Nosgoth zginie. Jest małym pionkiem.

Ale bardzo ważnym.

Każdej istocie żyjącej życzyłby pochłonięcie się w takiej radości, jaką teraz odczuwał. Chciałby, aby każda istota odnalazła swój sens istnienia w życiu.

To zaszczyt. Zaszczyt, który otrzymał nie od Starszego, nie od fałszywego bóstwa, ale od prawdziwego Boga. A może od losu?

Ta radość wypełniła całe jego serce i w jednej chwili jego życie nabrało sensu. Cokolwiek się stanie, zginie walcząc o Nosgoth. O swój świat.

Gdy pierwsze promienie słońca padły na las, nie odczuł żadnego bólu. Zamiast niego, poczuł nadzieję, zadowolenie, że po każdej nocy nastanie dzień. Przez chwilę poczuł się ponownie jak młody Antyczny, patrzący na wschód słońca. Ta nadzieja i radość ogarnęły go bez reszty.

I jakby w zwolnionym tempie podniósł miecz, i rzucił się do ataku. Nie krzyczał, nie wypowiadał okrzyków w stylu: "Za Nosgoth!!!". Zamiast tego, cicho, jakby szykując się na nieuniknione, w milczeniu, zaatakował. Ktoś kto by go zobaczył, pomyślałby że chce zabić przyjaciela albo leci na pogrzeb.

Z niesamowitą prędkością, podleciał do Koparda i wykonał zamach. Zdążył jeszcze zobaczyć przerażoną twarz Moebiusa, zanim opuścił na niego miecz. Ostrze przecięło szyję, a głowa poleciała w dal. Krew trysnęła z przeciętego ciała i zalała sylwetkę Evrosa. Kopard uciekł. Generał zdążył już wykonać obrót i rzucił się na cofających się wampirów. Wykonał morderczy Obrotowy Atak.

Gdyby ktoś w tamtym momencie spojrzał na przestrzeń nad lasem, ujrzałby chmurę różnokolorowych postaci, a wśród nich białą sylwetkę potężnego wampira. Żołnierze cofali się i uciekali w popłochu przed jego wirującym mieczem. Krew tryskała na wszystkie strony, bezradni wojownicy jeden za drugim ulegali mocy szaleńczej radości Evrosa z odzyskanego przeznaczenia. Wydawało się, że to anioł zaatakował szeregi upadłych Antycznych bo świetlista postać generała promieniowała aż tak potężnym blaskiem. Chwilami znikała w wirach krwi i bladego światła miecza, aby wynurzyć się zza jakiegoś ciała.

W czasie walki, Evros widział wiele znajomych twarzy. Zabijanie ich właścicieli sprawiało mu ból nie mniejszy niż dotknięcie wody. W pewnej chwili usłyszał trzepot skrzydeł za plecami i błyskawicznie odwrócił się. Zobaczył przed sobą obraz przyjaciela, o imieniu Agranis. To był jego podkomendny z III Skrzydła. Zawsze wierny i odważny. Ale nie tym razem.

Jedno cięcie miecza zakończyło jego żywot.

Nie minęła nawet minuta, a generał był już po drugiej stronie grupy wampirów. Połowa przeciwników zginęła. Cała reszta rzuciła się do ucieczki.

I wtedy, zakrwawiony, ale szczęśliwy Evros zobaczył w oddali małą drużynę wampirów zmierzającą w jego stronę. Nawet z tej odległości zobaczył wśród nich sylwetkę ukochanego Janosa.

A więc był uratowany.

Udało mu się. To koniec. Wykonał zadanie. Wisiał w powietrzu, długo zapatrzony w grupę, która z każdą chwilą była coraz bliżej.

Za długo.

Bowiem tak wpatrzony chciwie w swój ratunek, nie zauważył, że jeden wampir odłączył się od uciekającego oddziału, i cicho podkradł się za jego plecami. Generał raczej wyczuł jego obecność niż usłyszał. Odwrócił się, ale było już za późno. Włócznia przeciwnika, trafiła go prosto w serce i przeszyła na wylot. Aglondor spojrzał w twarz wampira. Jego zabójca nazywał się Ignos i kiedyś uratował mu życie.

Nie czując kompletnie nic, nawet żadnego bólu, Evrosowi udało się resztkami sił podźwignąć miecz. Błyskawicznie zamachnął się i pozbawił przeciwnika głowy. Wyrwał włócznię z piersi i w tym momencie jego wzrok, ogarnęła mgła. Odwrócił się... Zobaczył krzyczącego w jego kierunku Janosa... Zobaczył też w oddali nowy oddział wampirów, ścigający drużynę Audrona... Wojownicy Moebiusa posłani, żeby zabić jego przyjaciela...

A więc wszystko stracone, pomyślał. Nie przekaże Janosowi wiadomości... Nosgoth zginie.

Jego skrzydła stały się nagle dziwnie ciężkie. Nie miał już siły dłużej utrzymać się w powietrzu. Zaczął wolno opadać na ziemię. Zobaczył obrazy ze swojego życia. Im niżej spadał tym więcej ich było. Widział jak pierwszy raz dotknął miecza... Jak wstąpił do Akademii Armii... Jak awansowano go, jak toczył wojnę... Widział jego rodzinę. Najpierw szczęśliwą z syna, potem przygnębioną, że ich dziecko woli kamratów z III Skrzydła niż ich... A potem ujrzał ich ponabijanych na pale w płonącym Uschenteim. Zobaczył jak mianowano go na generała... Jak Janos go pocieszał po stracie rodziny. I potem obrazy z wczorajszego dnia - teraz już wydającego się snem. Wzniesienie Filarów. Bitwę. Klątwę Hyldenów. Przemianę w wampira. Wygnanie wrogów. Przekleństwo Wyroczni. Przybycie Kaina, rozmowę z nim. Rozmowę z Moebiusem i bitwę.

Gdy ten ostatni wizerunek z jego przeszłości zniknął, poczuł jak jego ciało uderza o ziemię. Mgła była coraz gęstsza. Ujrzał jeszcze sylwetkę Janosa, zlatującą z ziemi i lądującą koło niego. Mgła trochę się przerzedziła. Zobaczył twarz przyjaciela schylającą się nad nim.

Janos płakał.

- Evrosie... Nie... Błagam... Tylko nie ty...

Generał zrozumiał, że to jego jedyna, ostatnia szansa na przekazanie wiadomości. Na wypełnienie przeznaczenia. Ale wiedział też, że Janos może potraktować jego słowa jak majaczenie umierającej istoty... Nie mógł do tego dopuścić.

- Janosie.. - szepnął. - Wysłuchaj mnie...

Z zaskakującą siłą złapał go za ręce.

- Wysłuchaj mnie! - szepnął głośniej. - To co usłyszysz zadecyduje o dalszej przyszłości Nosgoth. Nie możesz tego potraktować jak brednie umierającego! Zrozumiałeś? Wysłuchasz mnie?

Janos zrobił dziwną minę, ale w końcu skinął głową. Łzy przestały spływać z jego oczu.

- Oczywiście, Evrosie. Zawsze cię wysłucham.

- Musisz to potraktować poważnie... Znajdź człowieka o imieniu Vorador... Powiedz mu, że musi wykuć miecz zwany Reaverem... Obdarz ten miecz Mrocznym Darem... Pilnuj go dobrze. Musisz...

Wziął głęboki oddech i zaczął znowu.

- Istnieje legenda... Pewnego dnia w Nosgoth pojawi się bohater wampirów... i bohater Hyldenów. Będą oni walczyć o przyszłość naszej krainy... I wraz z ich przybyciem, pojawi się również Zbawca, którego przeznaczeniem będzie dzierżyć Reavera... Przechowaj ten miecz u siebie i strzeż go. Za wiele tysiącleci... Przybędzie do ciebie... Bohater... W jednym ciele... A jego imię będzie brzmieć "jedność" w naszym starożytnym języku...

Zakaszlał i splunął krwią. Chciał powiedzieć "Bohater wampirów i Hyldenów w jednym ciele", ale nie zdołał.

- Będziesz musiał dać mu Reavera! Będziesz musiał rozsiać po Nosgoth wizerunki tych dwóch bohaterów... Dwa możliwe wyniki tej walki... Jeden przedstawiający zwycięstwo wampira... a drugi Hyldena... A pośrodku nich obraz Zbawcy dzierżącego Reavera... Umieść je w podziemiach Cytadeli Wampirów...

Mgła przed jego oczami zgęstniała. Poczuł się słaby i zmęczony. Znalazł siłę tylko na wymówienie jeszcze jednego słowa:

- Zrozumiałeś?...

Janos kiwnął głową. Jego twarz była wykrzywiona w grymasie rozpaczy, ale widać było, że zrozumiał to co powiedział mu Evros. Generał zamknął oczy. Jego ciało zdrętwiało.

- Dziękuję ci... - wyszeptał jeszcze i zamilkł.

Tak umarł Evros Aglondor, generał wampirów, który odnalazł i wypełnił swoje prawdziwe przeznaczenie. Umarł najlepiej jak mogła umrzeć istota żywa: wiedząc, że jego zadanie jest spełnione i odchodzi w pokoju. Nie zważając na zgiełk bitwy nad nim, na to że jego sprzymierzeńcy musieli toczyć walkę z wojskami pościgowymi... Janos Audron cicho zapłakał nad ciałem przyjaciela. Pogrążony w rozpaczy skojarzył tylko jedno. W ich starożytnym języku słowo "jedność" mogło być przetłumaczone jako "raziel".

Tysiące lat później, w małym domku w zachodnim Nosgoth, dwoje rodziców, siedziało w fotelach. Matka trzymała na rękach małe niemowlęcie. W kominku palił się ogień, na zewnątrz panowała noc.

- Jak go nazwiemy? - zapytała męża.

- Hmmmmm... - zastanowił się mężczyzna. - Może Romeryn? Albo Figelius...

- Wiem jak! - krzyknęła nagle matka. - Orkanz! Co ty na to?

- Genialne! - zachwycił się mąż.

I wtedy umysł kobiety prześwietliło jedno słowo. Wszystkie inne myśli zniknęły, było tylko to jedno.

- Raziel... - wyszeptała. Można było pomyśleć, że ktoś inny niż ona sama, przemawia przez jej usta. - Nazwiemy go Raziel.

- Co? - zdziwił się mąż. - Przed chwilą mówiłaś, że Orkanz...

- Nie! - zaprzeczyła tym razem już, swoim głosem. - Musi być Raziel... Musi...

- No cóż... Skoro nalegasz... - Mężczyzna skapitulował.

Dwoje rodziców wpatrywało się w maleńką postać ich syna, nie podejrzewając jaką rolę spełni ich dziecko w przeznaczeniu Nosgoth.