Plan na dziś:
- najeść się do syta
- zająć miejsce do spania na fotelu
- nie wkurzyć ojca.
Jak widać, nie mam wygórowanych potrzeb. Najeść się, wyspać, przeżyć.
~
Nie jestem osobą wymagającą, nie oczekuję wiele od losu. Jestem przyzwyczajony, że jako najmłodsze dziecko w licznej rodzinie dyndam smętnie i żałośnie na samym końcu łańcucha pokarmowego. Jednakże samo to byłoby jeszcze czymś w miarę znośnym; ostatecznie nie można mieć do nikogo pretensji, że urodziłem się jako ostatni. Tu tkwi trauma:
W normalnej, zdrowej rodzinie, gdzie jest mama i tata i pies i kot, zrzędząca babcia i upierdliwe ciotki, gdzie przed poborcą podatków kopie się wilcze doły, a nauczyciel trójklasówki w celu zaoszczędzenia czasu proponuje jednemu z rodziców zamieszkanie w szkole, gdzie dzieci dostają kieszonkowe i wydają je na słodycze oraz sprośne ryciny, które następnie podbierają im dorośli - w takiej rodzinie nikt, powtarzam, nikt tylko dlatego, że jest najmłodszy, nie rodzi się łysy.
Nie jesteśmy normalną rodziną. Takie rzeczy, jak pomaganie rodzicom w gospodarstwie, jak sprzątanie i wyprawy na targ, jak bieganie za dziewczynami i ciągnięcie ich za te śmieszne, cieniutkie warkoczyki nie mają prawa się u nas wydarzyć. Nie chodzimy do szkoły i nie przynosimy jedynek wypisanych rózgą na dupie. Nie kradniemy drobiazgów ze straganów stłoczonych wzdłuż rynku i nie wracamy z łagodnym pouczeniem strażnika wypisanym rózgą na dupie. Nie terminujemy u żadnego zacnego rzemieślnika i nie wracamy do domu ze śladami nauki wypisanymi rózgą na dupie.
W zasadzie jak teraz o tym myślę, perspektywa rózgi nie brzmi najgorzej. Nie zrozumcie mnie źle: nie jestem typem "Och! Tak! Uderz mnie, uderz mnie!". Jednak gdy ostatnio mój prawie_że_najstarszy brat wyprowadził ojca z równowagi, ten, nie namyślając się wiele, spuścił mu lanie pochwą od miecza. I nie był to jego popisowy numer, a zwykła praktyka. Czekamy wszyscy z leciutkim drżeniem niepokoju, kiedy ojciec uzna, że po prawdzie sam miecz również się do spuszczenia nam łomotu nadaje.
Wydaje mi się, że sporo do powiedzenia o ojcowskim mieczu, wielkim i ciężkim, stale noszonym przy sobie, miałby pewien interesujący psychiatra. Freud się nazywał, jeśli mnie pamięć nie myli. Ale o tym później.
Zatem, jak zdążyłem napomknąć, nie jesteśmy normalną rodziną. Zacząć należy od tego, że nie mamy matki. Znowu: nie zrozumcie mnie źle, to nie jest żadna z tych historii "Miałem matkę, ale zmarła gdy byłem mały. Zły wampir przyszedł i ją pożarł". Śmiech mnie bierze na ironię tych słów... Nie nie, schowajcie, proszę, chusteczki do nosa, nic naszej matki nie zeżarło. Więcej, nigdy jej nie było.
Podobno niektórzy wierzą, że niegdyś kobieta nie obcując ze swym mężem zaszła w ciążę; wydała na świat Boga... Trudno normalnemu człowiekowi wyobrazić sobie takie dziwo. "Cud!" - zakrzykną jedni, inni zaś pragmatycznie stwierdzą, że niejednej się to przytrafiło, a sąsiada trzeba za jajca powiesić. Nic to, powiadam wam. Nasz ojciec ma sześciu synów bez jakiegokolwiek "udziału" kobiety i jest ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o zajście w ciążę, zwłaszcza z Duchem Świętym.
Jesteśmy więc, mili moi, rodziną nienormalną, niepełną, niemoralną i wybitnie patologiczną. Dlaczego?
Cóż, wszyscy jesteśmy martwi.
Nie patrzcie tak, dla mnie również jest to powód do lekkiego zakłopotania. Wyobraźcie sobie, jak czułbym się na przykład jako świadek na procesie sądowym:
- Pańskie imię?
- Melchiah (bo tak właśnie się nazywam).
- Stan cywilny?
- Trup.
I co? I za chwilę cały przewód sądowy diabli biorą, a sędzia wespół z oskarżonym i księdzem ganiają mnie po mieście z widłami, wrzeszcząc i plując. A ja jestem spokojną osobą, nie lubię zamieszania. Mój ojciec tym bardziej nie lubi, gdy ludzie krzyczą na jego dzieci; uważa, że ma na to wyłączność. Wierzcie mi, gdyby zlodowacenie dowiedziało się, że mój ojciec nie jest akurat w nastroju na zmianę klimatu, poczekałoby te parę tysięcy lat.
Jesteśmy mimo wszystko nieco mniej truposzowaci niż większość zmarłych ma w zwyczaju. Ojciec twierdzi, że niektórzy po prosu nie mają dość przyzwoitości, by gnić spokojnie w grobach. Nie gnijemy więc, mało tego - śpimy za dnia, hasając w nocy, unikamy wody jak koty i zmieniamy się w nietoperze. Teoretycznie. Jak dotąd, największym osiągnięciem moich braci w tej dziedzinie było nabranie apetytu na owady i nieodparte pragnienie, by podczepić się pod sufitem do spania. Na szczęście szybko im przeszło.
Jesteśmy, by nie przedłużać bezproduktywnej paplaniny, rodziną na wskroś wampirzą.
Nie ma dziś wielu młodych wampirów, przynajmniej tak słyszałem. Niewielu wie, jak wygląda wampirze dzieciństwo, młodość... Niewielu wie, że coś takiego istnieje. Tym bardziej wartym zapamiętania jest to, co chcę wam przekazać. Co chcę ocalić od zapomnienia.
Nasze życie jest chaotyczne, więc i moja opowieść nie będzie zbyt składna. Nie spodziewajcie się wstępu, rozwinięcia ani zakończenia. Po co? To tylko sprawia, że muszę się wysilić i wybrać spośród wszystkich moich dotychczasowych doświadczeń jedno, zdatne do tego, by przekuć je na schludne i sztywne opowiadanie. Przedstawię wam szerszy obraz rzeczy. Prawdziwszy. Bogatszy.
Jeśli tylko ta ruda świnia przestanie zaglądać mi przez ramię!!!
~
Hierarchia...
...czyli sprawa niezwykle ważna dla każdego wampira. Dyndam na jej końcu. Tuż nade mną Zephon probuje udawać, że nie dynda, ale to nieprawda: dynda. I doskonale o tym wie. Nad nim Rahab trzyma się w miarę pewnie, trochę tylko mniej ważny niż Dumah. On jest z kolei zbyt ciężki na dyndanie, nawet gdyby był młodszy. Turel już w ogóle nie dynda, a nawet gdyby tak było, nie przyjąłby tego do wiadomości. Razielowi pojęcie dyndania jest całkowicie obce. Dalej rozciąga się przepaść, rozlewają się morza, łączące w oceany, wirują planety, pulsują słońca, rodzą się i umierają galaktyki - a za całym tym dystansem znajduje się ojciec. Słowa "dyndać" nie da się nawet połączyć w jednym zdaniu z jego imieniem. Wiem, próbowałem.
~
Tabu...
...czyli coś, o czym nie wolno mówić. Jak rozpoznać tabu? Kiedyś zapytałem o to Turela. Zabrał mnie do kuchni i pokazał mały mebel, rodzaj niskiego stołka.
- Co to jest? - zapytałem, podejrzewając, że właśnie jestem robiony w balona.
- Taburet.
To było dawno temu; teraz już wiem, jak zidentyfikować tabu. Jeśli rozpoczynasz nowy temat rozmowy i w połowie drugiego zdania pazurzasta łapa ojca pozbawia cię przytomności - to jest właśnie tabu.
~
Miłość...
...a dokładniej miłość braterska. Uczucie legendarne, stale idealizowane, w rzeczywistości występuje raczej rzadko. Objawia się toczeniem zażartych bojów na kły i pazury o najlepsze miejsca do spania, jedzenie i ubrania, które nie są powodem do obciachu. Czasami znajduje też wyraz w wyręczaniu się młodszym rodzeństwem przy co bardziej upierdliwych obowiązkach.
Jeszcze rzadziej spotykanym rodzajem miłości jest miłość ojcowska. Wydaje się ona polegać na krzyczeniu, biciu ciężkimi przedmiotami i opowiadaniu na dobranoc drastycznych historii.
~
Włosy...
...czyli kompleks czyli trauma. Jestem łysy jak kolano i to tylko dlatego, że ojciec raczył uznać, iż stworzenie sześciu wampirów jednej nocy nie jest zadaniem przekraczającym jego możliwości. Im starsi są moi bracia, tym dłuższe mają kłaki. Próbując dorobić jakąś optymistyczną ideologię do mojej łysiny, przez jakiś czas twierdziłem, że na mądrej głowie włosy nie rosną. Skończyło się, gdy usłyszał to ojciec. Jego kita sięga aż za tyłek.
~
Autoironia...
...jest nadzwyczaj rzadkim zwierzęciem, szczególnie u ojca. Jednak czasami zdarzają się te chwile, gdy można ją zaobserwować. Parę nocy temu ojciec wrócił nad ranem, taszcząc w ramionach parę kilo najróżniejszych dziwacznych sprzętów, wyglądających jakby zabrał je z rekwizytorni upadającego teatru dla wariatów. Były tam drewniane i porcelanowe maski o bardzo nieprzyjemnych minach, instrumenty muzyczne w różnym stadium zniszczenia, cała skrzynia biżuterii - od kościanej po złotą, kilka prawie nieczytelnych ikon, nadpęknięta amfora, damski bucik (jeden) i cała reszta złomu, którego nikt z nas nie potrafił zidentyfikować. Domyśliliśmy się w końcu, że są to pomoce naukowe do naszych codziennych lekcji.
Raziel zapytał, chcąc się upewnić:
- Ojcze, po co wam te wszystkie graty?
- Urządzam wam w domu przytulny antykwariacik - odparł, nie patrząc w naszą stronę. - Być może stracicie cierpliwość i sprzedacie mnie z resztą staroci.
Pozostawiając na boku zagadnienie autoironii, uzupełnić muszę kwestię tychże gratów. Pochodziły, jak się okazało, ze strychu jakiegoś okolicznego barona. O mało nie dostaliśmy zawału ze wstydu, gdy przed oczami ukazał nam się obraz ojca grasującego po cudzych domach i wynoszącego stamtąd różne rzeczy. Ojciec jednak zapewniał nas, że strażnik "zgodził się" na "pożyczenie" niepotrzebnych przecież sprzętów. Wolę się nie domyślać, jakimi to środkami owa "zgoda" została uzyskana. Trzeba jednak oddać ojcu sprawiedliwość - po wielodniowym wbijaniu nam do łbów, jak, gdzie, kiedy i dlaczego właśnie w taki sposób owe przedmioty zostały wykonane (pewnie nikogo poza nim za grosz to nie obchodzi), cała graciarnia została zwrócona prawowitemu właścicielowi, a my mieliśmy w końcu gdzie spać.
~
Dom...
...zamieszkiwany przez naszą zawampirzoną rodzinę mieści się na peryferiach niedużego, spokojnego miasta. Zajmujemy cały parter niewielkiego dworku. Wyższa kondygnacja i strych noszą ślady niedawnego pożaru i lubię sobie wyobrażać, że to ogień, nie mordercze zapędy ojca wykurzyły stąd poprzednich mieszkańców i spowodowały, że nikt nigdy nie zgłaszał się po pozostawione tu wyposażenie. Nie żeby było go aż tak dużo - właściwie to poza wielkim, małżeńskim łożem zajmowanym przez ojca, jednym mniejszym i mocno rozklekotanym łóżkiem, paroma komodami, krzesłami (w tym większość bez co najmniej jednej nogi), stołem i fotelem nie ma tu nic, czym warto by sobie zawracać głowę.
W miarę naszych skromnych możliwości uczyniliśmy nasz dom zdatnym do mieszkania. Po pierwsze zabiliśmy okna deskami; raz, że pogłębiało to wrażenie opuszczenia, przez co żadni nachalni sąsiedzi nie przychodzą nas podglądać, dwa, zapewnia całkowite zaciemnienie i słońce może nam co najwyżej pogrozić z wysoka palcem. Poza tym zorganizowaliśmy koce do spania (pościel jest tylko w pokoju ojca) oraz sienniki dla Zephona i mnie, którzy śpimy na podłodze. Jest to kolejny dowód na nasze dyndanie - im starsi nasi bracia, tym lepsze miejsce do spania sobie wywalczyli. Raziel, jako najstarszy i najsilniejszy, zaanektował rozklekotane łóżko. Turel zajmuje fotel, który choć nadgryziony przez mole, jest całkiem miękki i wygodny, lecz raczej mały. Dumah śpi na stole, nie dość że twardym, to jeszcze stale upapranym krwią, co jednak zdaje się mu nie przeszkadzać. Rahab zaś balansuje na czterech zestawionych ze sobą krzesłach i regularnie co dzień ląduje na podłodze. Dodatkowo w kącie umieściliśmy przywleczoną ze strychu, całkiem jeszcze dobrą wannę; co wieczór myjemy się w niej, a co drugą noc kąpiemy się. Ojciec z uniwersytetu w Stahlbergu teleportuje tu wodę, w której możemy pluskać się bez obaw. Na szczęście nie zawsze biorę kąpiel jako ostatni.
Pod ścianami piętrzą się książki, "pożyczane" na potrzeby naszej edukacji i oddawane, gdy ta dobiega końca. Parę tomów, te z najbardziej interesującymi ilustracjami, przedstawiającymi kobiety i mężczyzn w poruszających wyobraźnie pozycjach, jak na złość zostało spisane w języku, którego ojciec nie ma zamiaru nas nauczyć.
Wszędzie, gdzie tylko nie leżą książki i zwlekane przez ojca graty, wala się broń. Mamy miecze, szable i długie kije, sztylety, łuki, topory, kusze, małe noże do rzucania, jeden ciężki, oburęczny brzeszczot, a nawet egzotyczny sejmitar. Wymachujemy nimi w każdej wolnej chwili, starając się nie zrobić sobie żadnej większej krzywdy. Jest jeszcze Soul Reaver, ale on nie służy do wymachiwania. Przynajmniej nie przez nas.
~
Pierworodny...
...czyli Raziel. Obiektywnie najstabilniejszy psychicznie członek rodziny, przez co wzbudza powszechne zaufanie. Jego urodę podkreśla jeszcze dość oryginalna fryzura, a cnoty charakteru równoważy zapalczywość i pewna doza apodyktyczności. Stosunkowo najrzadziej wykorzystuje młodszych braci. Jeśli umyśli sobie coś osiągnąć, nawet Armageddon nie stanie mu na drodze.
Jeśli napiszę na jego temat jeszcze jedno słowo, gotowiście pomyśleć, że się w nim zakochałem. To nieprawda. Raziel jest po prostu wspaniałym facetem.
~
Odchyły...
...głównie psychiczne, czyli coś, czego ojciec ma pod dostatkiem. Kiedyś usłyszałem, jak mówi do siebie:
- Kainie?
- Tak?
- Nic, chciałem tylko sprawdzić, czy mam rozdwojenie jaźni.
Do dziś nie odważyłem się go zapytać, co to miało znaczyć.
~
Spanie...
...jak już zostało wspomniane, nie odbywa się w sprzyjających warunkach. Łóżko trzeszczy, fotel śmierdzi lekko, stół jest twardy, krzesła się rozjeżdżają, a sienniki dzieli z nami rodzina polnych myszy i całe klany pomniejszych żyjątek. Na wszystkie te niedogodności jest jedno rozwiązanie:
władowanie się na chama do łóżka ojca.
Ojciec sam zajmuje nieprzyzwoicie dużo miejsca, rozprzestrzeniając się stopniowo na wybranej płaskiej powierzchni, anektując dodatkowo kolejne obszary gwałtownym przemieszczaniem się i wymachiwaniem kończynami. Jesteśmy zgodni co do tego, że gdyby nie te fanaberie, zmieściłby się na dużo mniejszym meblu. Dlatego też, wykorzystując każdy przejaw dobrego humoru, gromadnie wskakujemy na ojcowskie łóżko. Następnie Raziel, jako że ma z ojcem najlepszy kontakt, mówi z wyrzutem, że przez te historie, które opowiadał nam na dobranoc, mamy koszmary i absolutnie wykluczone jest, żebyśmy spali sami. Na ogół wzbudzanie poczucia winy działa wyśmienicie; czasami możemy się nawet trochę porozpychać. Niestety zdarza się też, że lądujemy za drzwiami ze śladami pazurów na dupie. Ojciec strasznie kopie przez sen.
Wspomnieć też warto o braku szacunku dla cudzego snu, jaki niestety panuje w naszej rodzinie. Mianowicie gdy my nie możemy zasnąć, ojciec zaś może, obudzenie go grozi ciężkimi ranami miażdżonymi i szarpanymi, a także spisaniem na straty całej następnej nocy (zły humor ojca długo się utrzymuje). Z kolei gdy ostatnio my nie mieliśmy trudności z zaśnięciem, a ojciec miał, przez cały dzień ostrzył pazury o ścianę. Ten dźwięk postawiłby na nogi człowieka martwego od dwóch tygodni.
~
Serce...
...jest organem niezwykle ważnym dla wszystkich istot żywych, a dodatkowo tysiąclecia ludzkiej kultury nadało mu niezliczone pozytywne znaczenia. Uważa się je za źródło siły, zdrowia i odwagi, jak choćby w powiedzeniach "ma serce jak dzwon" lub "ma lwie serce" - z kolei jego brak ("on jest bez serca") bądź mizerne rozmiary ("ma zajęcze serce") uchodzi za dowód podłości, małostkowości i tchórzostwa. Dodatkowo uproszczony wizerunek serca, najczęściej czerwony lub różowy, jest uniwersalnym symbolem miłości.
Najlepiej smakuje na tostach.
~
Pustka...
...czyli to, co znajduje się w głowie Zephona. Najlepszymi dowodami są: wredny charakter, głupie pomysły i brak szacunku do mojej osoby. Dodatkowym argumentem jest głuchy odgłos towarzyszący uderzeniu. Podejrzewam również, że to tlen wypełniający czaszkę mojego starszego brata spowodował rozjaśnienie jego włosów do paskudnego, rudego koloru.
~
Imiona...
...czyli kolejna trauma. Są dziwaczne i wydumane i żaden z nas nie wie, jak się je wymawia. Na przykład moje:
-ja i moi bracia wymawiamy je tak, jak się je pisze - "melhiah"
-ojciec w przypływie melancholii artykułuje absolutnie obciachowe "melśiaa" (takie dłuższe, gardłowe "a"), nie cierpię, gdy to robi
-według języka, którym posługują się ludzie w naszym mieście, powinno się mówić "melkaja" (z ledwo słyszalnym "h" na końcu).
I weź tu bądź, wampirze, mądry.
Wszystko jak zwykle przez ojca, który radośnie uznał, że to, co zostało napisane na naszych trumnach, jest naszymi imionami. A ja, gdy słucham takiego "melśiaa" wcale nie jestem pewien, czy to nie coś w stylu: "Tu leży niski, chudy frajer. Dzięki ci, Panie".
Mimo wszystko wolę "Melchiah", "Rahab" i "Turel" od Krzych, Zbych i Zdzich. Albo Dagobert.
~
Optymizm...
...czyli sposób postrzegana świata, który jest Rahabowi całkowicie obcy. Jego motto to: "Jeżeli wydaje ci się, że wszystko idzie po twojej myśli, to tylko tak ci się wydaje". To potrafi być denerwujące, szczególnie gdy usiłujesz skupić się na jakimś nowym,trudnym zagadnieniu. Zadziwiające jest też, że mimo jak najgorszego nastawienia do wszystkiego, jeszcze nie zdarzyło się tak, by Rahabowi coś się nie udało.
~
Ułomność..
...sprawia, że nie można być tym, kim się chce. Wampir jest przeze wszystkim drapieżnikiem, zabójcą, żołnierzem. Jego siła, zwinność oraz dary właściwe krwi, która w nim płynie, stawiają go ponad ludźmi i resztą zwierząt. Jest nieuchwytny niczym ogień, nieokiełznany jak lawina, niezmienny niczym słońce.
Taki jest mój ojciec. Tacy będą moi bracia.
Ja nie dorównam im nigdy, nie jestem w stanie. Otrzymałem najmniej krwi i najwolniej dorastam. Gdy oni biegali, ja chwytałem się ścian, by nie upaść. Gdy skaczą, ja się wspinam. Gdy toczą pojedynki, ja staram się utrzymać szablę w wyprostowanej dłoni.
Jest słowo, które często przychodzi mi na myśl, zawsze gdy nie potrafię zrobić czegoś, co braciom przychodzi z łatwością. Słowo sprawiające, że zaciskam pięści w bezsilnym gniewie. Słowo, którym określił mnie najmłodszy z moich braci.
"Zakała".
Zephon dostał w twarz, ale to nie utuliło mojego żalu. Chciałem zniknąć. Chciałem przestać przynosić wstyd swojej rodzinie. Chciałem nie widzieć ich zakłopotanych spojrzeń.
Wtedy przyszedł ojciec, a ja, jego jedyny nieudany syn, bałem się na niego spojrzeć.
- Chodź tu - padło krótkie polecenie.
Przywlokłem się posłusznie i usiadłem u jego nóg.
- Milcz i słuchaj - rozkazał, patrząc na mnie spod półprzymkniętych powiek, jakby był bardzo zmęczony. - To nie jest tak proste, jak ci się wydaje. Dawno temu znalem człowieka... Nie wyglądał interesująco, nie obejrzałbyś się za nim na ulicy. Miał nijaką twarz, wiecznie załzawione oczy i gdy szybko chodził, łapał ustami powietrze jak ryba. A jednak w gronie jego przyjaciół więcej było kobiet niż mężczyzn. Co takiego je przyciągało? Był to człowiek, dla którego słowa były tym, czym dla skrzypka stradivarius, dla jubilera Cullinan, a dla rycerza sarafański miecz. Chwytał je, smakował, dodawał, wypaczał, upiększał, a wszystko z niesłychanym wdziękiem, z mistrzowskim wyczuciem dźwięku, rytmu, melodii. Jego wiersze to zakrzepłe dźwięki, obrazy pulsujące życiem. Widziałem, jak stara prostytutka czyta je katu. Płakali oboje.
Ów człowiek był geniuszem.
Ów człowiek był niemy.
Musisz wiedzieć, że w owych czasach nikt, kto nie miał bogatego mecenasa, nie mógł nawet marzyć, by jego utwory dotarły do szerszej publiczności. Jedynym sposobem na życie z poezji, sposobem, którego chwytało się wielu zdolnych, lecz nikomu nie znanych artystów, było podążanie z miasta do miasta i publiczne śpiewanie bądź deklamowanie w nadziei, że ktoś kiedyś pozna się na ich wartości. Co mógł zrobić poeta, który nie miał głosu?
Zamilkł, jakby spodziewał się odpowiedzi. Uciekłem wzrokiem w bok.
- Jakie życie czeka niemego poetę? - powtórzył. - Jakie czeka kulawego tancerza, jednookiego łucznika? Kucharza, który stracił smak, ale wciąż pamięta, jak przyrządzać cudowne potrawy? Skrzypaczkę o cudownie zręcznych palcach, ale zbyt słabym sercu? Kobietę, której wiek przyniósł mądrość, ale zabrał urodę i zdrowie? Co może zrobić ułomny w świecie, gdzie potrzebują jedynie doskonałych?
Pytanie zawisło w powietrzu niczym ciężki, duszący dym.
- Co zrobił ten człowiek, ojcze? - zapytałem, by przerwać milczenie.
Patrzył na mnie przenikliwie, jakby próbował oszacować, czy odpowiedź mi się spodoba.
- Znalazł kobietę... - powiedział powoli, z lekkim uśmiechem - ...wprost na ulicy. Jasnooką walkirię strzelistą jak iglice królewskiego pałacu, mocną jak fundamenty meridiańskiego ratusza. To nie było tak, jakby Tristan spotkał swoją Izoldę, albo Beatrycze swojego Dantego. To było tak, jakby Paganini znalazł te jedyne na świecie skrzypce, albo jakby lira została odnaleziona przez Orfeusza.
Była śpiewaczką, cudownym samorodnym talentem, a jej głos na brzmiał na tle śpiewu ulicznych pieśniarzy niczym dźwięk katedralnych dzwonów przy jazgocie żebraczych kołatek. Za mało profesjonalna, by występować w operze, zbyt stara, by wstąpić do Akademii, nie miała szans, by godnie żyć z tego, co sprawiało jej przyjemność. Dopóki nie poznała niemego poety.
Wędrowali razem od miasta do miasta, występując w gospodach i na placach, a gdy śpiewała, na ulicach zamierał wszelki ruch, we wszystkich oknach tłoczyli się ludzie, aktorzy zbiegali ze scen teatrów, by posłuchać jego wierszy i jej głosu.
- Co dalej stało? - chciałem się dowiedzieć.
- Opiekę nad nimi roztoczył sam arcykapłan - uśmiechnął się - a był to wówczas człowiek tak bogaty, jak burmistrz Meridian, a może i bogatszy, bo odziani w czarne habity kapłani nowego boga byli liczniejsi niż kupieckie statki i bardziej nienasyceni. Już nigdy niczego im nie brakło. Rzesze zgarbionych mnichów pracowicie kopiowały wiersze niemego poety na pergaminowe karty, a katedra w Avernus rozbrzmiewała śpiewem nieuczonej walkirii. Do dziś stoi tam ich posąg wykuty w marmurze; ona jest nieco ładniejsza, niż była naprawdę, on zaś wyższy i wzrok ma bardziej uduchowiony. Ale zapamiętano ich, tak jak tego pragnęli.
Umilkł.
A ja zaczynałem rozumieć.
~
Dorastanie...
...czyli proces mający przygotować ludzkie dzieci do płodzenia dzieci i płacenia podatków (czy to przypadek, że te dwa słowa są tak podobne?).
W przypadku dzieci zawampirzonych dorastanie nie jest rzeczą przykrą ani nawet kłopotliwą. Jeśli rośniemy, to tylko wszerz, ale nie bardziej niż za życia (wyjątkiem jest Dumah, który zmierza prostą drogą do osiągnięcia rozmiarów i siły młodego byka). Nie istnieje problem mutacji, włosów na twarzy (dzięki bogu) ani pryszczy. Nie ma burzy hormonalnej ani młodzieńczego buntu (który i tak jest bezcelowy, gdyż zostałby natychmiast spacyfikowany przez ojca). Wampirze dorastanie jest prawie niezauważalne i ma na celu tylko jedno - zwiększenie efektywności w zabijaniu oraz spełnianiu ojcowskich zachcianek.
Z pewną dozą mściwości rozmyślam nieraz o czasach, w których sam będę miał dzieci, by wiecznie wyprowadzać je z równowagi, krytykować i zmuszać do uczenia się absolutnie niepotrzebnych pierdół jedynie dlatego, że kiedyś były moją pasją.
~
Czesanie...
...jest czynnością, która z dość oczywistych względów mnie nie dotyczy. Ostatnio jednak stała się powodem sporej wesołości.
Wczoraj albo przedwczoraj, nie pamiętam, mieliśmy jakże rzadki czas wolny, który mogliśmy wykorzystać wedle własnego uznania; ojciec zaś siedział i coś robił. W pewnym momencie podszedł do niego Turel dzierżący w dłoni sporą szczotkę, którą zaczął rozczesywać ojcowskie włosy.
- Co ty tam robisz? - warknął ojciec, poirytowany tym, że ktoś mu przeszkadza.
- Poprawiam wam urodę - odparł Turel.
- Z tyłu?
- No, z przodu już się nie da...
O dziwo, brat nie zginął.
~
Nauka...
...czyli żmudny i nieskończony proces przyswajania absolutnie nigdy i nikomu niepotrzebnych wiadomości. Trwa nieustannie od dnia naszych narodzin przez około sześć godzin nocy (dalsze sześć zajmuje praktyka). Oto krótki przekrój tego, co byliśmy zmuszeni opanować:
-historia polityczna i cywilizacyjna od czasów-w-których-żył-Vorador do dzisiaj
-prawo, od starożytnego do współczesnego
-geografia z naciskiem na geografię polityczną
-podstawy anatomii
-filozofia antyczna i fragmenty filozofii współczesnej
-historia sztuki i literatury - masa rzeczy nudnych i nieżyciowych; ojciec twierdził, że to i tak jedynie "zarys" - to był ten punkt, w którym Dumah wymiękł i odszedł twierdząc, że musi ochłonąć
-podstawy psychologii
-obecnie zaś cierpimy męki, próbując dostrzec coś sensownego w kilkunastu ludzkich religiach.
Nauki praktyczne obejmują wymachiwanie narzędziami do robienia krzywdy bliźnim oraz podstawy magii - i jest to mój ulubiony punkt dnia.
Ojciec dodaje nam otuchy stwierdzając, że musiał się dodatkowo uczyć tańczyć i grać na skrzypcach, co utwierdziło nas w przekonaniu, że miał bardzo smutne dzieciństwo.
~
Ubrania...
...nasze pozyskiwane są w podobny sposób, co "pomoce naukowe" - przy użyciu odrobiny łagodnej perswazji połączonej z praniem mózgu. Krawcy chętnie oddają ojcu wybrane przez niego kreacje, my zaś jesteśmy zmuszeni je nosić. Rzecz jasna, nigdy nie zostają zwrócone i ktoś nadgorliwy moralnie mógłby nawet nazwać to kradzieżą... jednak jestem skłonny wykazać w tej akurat sprawie nieco tolerancji. Nazywajmy bowiem rzeczy po imieniu - wedle ludzkich norm jesteśmy po prostu biedni. Jedyne pieniądze, które widziałem, pochodziły sprzed ponad pięciu wieków i obecnie jakąś tam wartość posiadały, tym niemniej współczesnej waluty nie mamy ani miedziaka. Mało tego, nie posiadamy - poza bronią - niczego wartościowego, chyba że opchniemy Zephona na targu niewolników, ale na niewiele to starczy. Żyjemy zatem w biedzie i na dobrą sprawę nic mnie to nie obchodzi.
Wracając do sprawy ubrań... jak wspominałem, są to stroje wybierane przez ojca, siłą rzeczy więc wyglądają jak wyniesione z muzeum. Po prostu nie przyjmuje do wiadomości, że czasy się zmieniły, a wraz z nimi kanony mody. Koniec końców wciskamy się we wszystkie te koronki, atłasy, żaboty i mankiety. Czuję się strasznie głupio.
Świta mi w głowie projekt długiej szaty wyszywanej w kabalistyczne symbole, koniecznie z dużym, stojącym kołnierzem. Oo tak, kołnierz jest niezbędny. Im większy i bardziej stojący, tym lepiej.
Jak się nazywał ten psychiatra? Freud?
Nieważne.
~
Tak to wygląda... choć to nawet nie część, nie ułamek prawdy. Żarty jedynie. Chyba nie sądziliście, że powiem wam prawdę, że zdradzę którąś z tajemnic? Cóż możecie wiedzieć o tym, czym jest życie wampira? Co wiecie o radości polowania, pogoni, smaku krwi? Czy znacie strach przed promieniami słońca, wodą, ogniem? Martwe ciało płonie równie łatwo jak pochodnia...
Nie jesteśmy normalną rodziną.
Normalni synowie nie przygotowują się, by walczyć i zabijać w imię idei. Normalni ojcowie nie snują planów o wojnie i władzy.
Nie jesteśmy normalną rodziną.
Wkrótce się o tym przekonacie.
Osobiście.