- Krzycz sobie, krzycz, Darielu - rzucił Zephon pochylony nad blatem szafki. - Lubię słuchać, jak krzyczysz. Mówiłem ci już? No to teraz mówię.
Ostrożnie rozwinął miękką, bawełnianą chustę, odsłaniając zawinięte w nią chirurgiczne narzędzia. Przykuty do operacyjnego stołu wampir zawył jeszcze głośniej, szarpnął się rozpaczliwie, próbując się wyzwolić.
- Leż spokojnie - Zephon zmierzył więźnia beznamiętnym spojrzeniem. - Nie chcesz chyba psuć mi zabawy? - Nagle uśmiechnął się. Zniknął na moment w sąsiednim pokoju; po chwili wrócił, trzymając w dłoni niewielki młotek i kilka długich, paskudnych gwoździ. Dariel zamarł przerażony.
- Widzisz, Darielu, muszę mieć pewność, że nie będziesz utrudniał mi pracy. Nie lubię, gdy stworzonko mi się wyrywa - zaśmiał się cicho. Przesunął do połowy przedramion pętające więźnia kajdany, łokciem unieruchomił szarpiącą się lewą dłoń. Przyłożył gwóźdź do nadgarstka. Spojrzał ciekawie w przerażone oczy młodego wampira. Uniósł młotek. - Wiesz, przybijanie kończyn ma wśród ludzi długą tradycję. - Dźwięczny odgłos uderzenia. Trzask kruszonch kości. Wrzask bólu. - Ludzcy zbawiciele ginęli tak dziesiątkami. - Prychnął drwiąco. - Zbawiciele, herosi, wybrańcy Bogów - ciągnął przy akompaniamencie rytmicznych uderzeń i wrzasków - nie ma dekady, by nie pojawił się choć jeden. Turel sądzi, że oni mają chyba jakąś ambicję: "zbawiciel w każdej wiosce". W każdym razie, to ciekawe zjawisko, nie sądzisz? - Zamrugał gwałtownie, gdy krew z uszkodzonej tętnicy trysnęła mu do oczu. - Widzisz, wszystko zaczyna się, gdy najeżdżamy ich wioskę. Nie wiem, czego oni ode mnie chcą - ja ludzką wiochę widziałem raz w życiu, spaloną, w dodatku z daleka. Ale mniejsza z tym. - Lewa dłoń została unieruchomiona. Obszedł stół dookoła i zabrał się za prawą. - W każdym razie najeżdżamy tę ich wioskę, wyrzynamy wszystkich, ze szczególnym uwzględnieniem rodziny bohatera, który oczywiście jako jedyny uchodzi z masakry. Od tego momentu nasz heros zaczyna dyszeć zemstą; zabawne sformułowanie, nie sądzisz? - Kość nie chciała ustąpić. Zephon uderzył mocniej. Dariel zawył. - Bohater trafia więc do jakiegoś mistrza - mentora, który uczy go różnych wyssanych z palca filozofii i tych ich rozbrajających sztuk walki; jednak jeśli bohater jest jeszcze bardzo młody, wychowuje go najpierw jakaś wilczyca, niedźwiedzica czy inne zwierzę; dasz wiarę? W międzyczasie heros dostępuje rozmaitych objawień, które utwierdzają go w przekonaniu, ze to on został wybrany przez Bogów do oczyszczenia świata z "wampirzej zarazy" i w ogóle rządzenia światem. Bohater ujawnia się wiec, podrywa uciśniony lud do walki i... - zaśmiał się. - I jeśli ludzie sami tego nie robią - my go zabijamy. Bynajmniej nie szybko i bezboleśnie. - Przyłożył gwóźdź do kostki więźnia; rozmyślił się jednak i przeniósł czubek na kolano. Uderzenie. Makabryczny wrzask. - Wiesz, to trochę rozczarowujące, ale ci wybrańcy Bogów nie różnią się niczym od reszty ludzi; przynajmniej fizycznie. - Przerwał na moment. Zerknął na wykrzywioną z bólu twarz Dariela, uśmiechnął się wrednie. Pstryknął palcami w gwóźdź wystający ze zmasakrowanego kolana. Młody wampir zachłysnął się krzykiem. - Wiem, miałem już tu ich kilku. Chciałem zobaczyć, jak konkretnie wygląda to "dyszenie zemstą". Ale cóż... - złapał go za kostkę, szarpnął, sprawdzając wytrzymałość mocowania. Pokiwał głową z satysfakcją - ... ci bohaterowie są aż do bólu zwyczajni. Szkoda.
Zadowolony, odłożył młotek na szafkę i wyszukał zestaw noży i piłek. Spojrzał na Dariela i westchnął zniesmaczony. Z rozmachem uderzył go w twarz.
- Nie myślałeś chyba - wycedził gniewnie - że omdlewanie z bólu ci pomoże? Nie bądź naiwny. Chociaż... - w zamyśleniu pogłaskał palcem wargi - i tak wytrzymałeś wiele. - Uśmiechnął się miło do otępiałego wampira. Pochylił się nad nim. - Ile masz lat, dziecko?
Pokręcił głową, nie doczekawszy się odpowiedzi. Z wyglądu można było wnioskować, że stosunkowo niewiele - na pewno poniżej dwustu. Jego skóra wciąż w dotyku przypominała ludzką, z delikatnymi włoskami pokrywającymi całe ciało. Nawet włosy nie zdążyły jeszcze ściemnieć.
- Masz ładne ciało, wiesz? - wyszeptał, muskając językiem pulsującą tętnicę na szyi. Dariel wyprężył się, szarpnął, zadygotał. - Wiesz, na pewno, mówiłem ci już. - nagle wbił kły w cienką skórę, odsunął się trochę i zlizał cieknącą krew. Dariel jęknął.
- Pamiętasz, kim byłeś jako człowiek? - Zephon wyprostował się, oblizując usta zabarwione purpurą. - Nie? No to zaraz zobaczymy.
Usiadł na stole i przymknął oczy, czując wanilię, znajomy, słodki zapach magii. Z doświadczenia wiedział, że osoba, której wspomnienia są odczytywane, nie znosi tego najlepiej - towarzyszy temu uczucie podobne od szarpania za przyczepione do mózgu nitki. Dlatego też nie silił się na delikatność. Gwałtownie wdarł się do umysłu więźnia.
- Rycerz? - mruknął. - No tak, kogo innego Dumahim wzięliby za syna... Już chyba żadna ludzka armia... rycerz Sarafan? Kto by się spodziewał. Zginąłeś więc zapewne w walce z nami? Co za ironia... nie masz do nas szczęścia, stworzonko. No pokaż, jak zginąłeś... Ojciec? Taki młody? - Zephon roześmiał się, nie otwierając oczu. - To już pewnego rodzaju zaszczyt, nie uważasz? A kim jest ta kobieta? Mmm, niezła, niezła... szkoda, że nie żyje. Ojciec... no tak. A ty... chciałeś go zabić? Ambitnie, nie powiem. Nawet miałeś szansę... tylko... no pokaż, co się stało... ach tak, zbroja zachrzęściła, a Ojciec... uch. No tak, Ojciec rzadko kiedy przewiduje inne rozwiązania. Masz szczęście, zginąłeś szybko i w miarę bezboleśnie. Pokaz mi coś jeszcze - szepnął, nie zważając na łkanie byłego Sarafana. - Na przykład coś o... bitwa pod Meridian? A cóż to takiego? Och... przegraliśmy? Z wami? Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe, powiedziałbym, że kłamiesz. Ojciec... mój Boże, co to za stworzenie? - wyszeptał zafascynowany. - Co za istota zdołała go pokonać? Lord Sarafan? A kto to taki? Wasz przywódca... Nie wiesz więcej? Szkoda... a zaczynało być ciekawie.
Zeskoczył na ziemię i przetarł oczy. Dariel uspokoił się trochę; prawdopodobnie nie mając siły dalej krzyczeć. Krew z przebitych kończyn kapała cicho na posadzkę.
- Coś taki smutny? - zapytał Zephon wesoło. - Łapki bolą? Mogę cię uspokoić - to jeszcze nie jest ból. Ale mogę też ci pomóc - przekrzywił głowę. W jego oczach zalśniły złośliwe ogniki. - Wiesz, ludziom pomaga, gdy polewają rany zimną wodą. Spróbujemy? - roześmiał się dźwięczne, widząc rozpaczliwe spojrzenie Dariela. Zdjął z półki sporą zlewkę, założył grube, skórzane rękawice i napełnił naczynie wodą ze stojącego w kącie zbiornika. Spoglądając ciekawie na reakcję, wylał część na przebity nadgarstek.. Dariel wrzasnął, zacharczał, z trudem złapał oddech; w jego oczach zalśniły łzy. Zephon z miłym uśmiechem opróżnił resztę naczynia na zmasakrowane kolana; więzień zaczął się rzucać jak wyciągnięta z wody ryba, rozdzierając uszkodzone ciało, skóra w kontakcie z wodą skwierczała, kurczyła się, odsłaniając poczerniałe mięśnie.
- I co, pomogło? Nie? A tak się staram - Zephon nawet nie próbował ukryć satysfakcji malującej się na twarzy. Zatarł ręce. - A teraz zobaczymy coś lepszego.
Sięgnął po leżący na blacie szafki skalpel, sprawdził jego ostrość i szybko wykonał głębokie nacięcie, od szyi aż po mostek. Nie zważając na wylewającą się krew, cienką piłką wyciął przeszkadzające fragmenty mostka i żeber, spiął klamerkami krawędzie rany oraz zawadzające organy i rozkroił przełyk.
- Teraz zobaczymy - powiedział cicho - jak to samo wygląda w środku.
Złapał za włosy wyrywającą się głowę Dariela, uniósł nieco, siłą otworzył zaciśnięte usta i wlał wodę do gardła.
Widok był nie do opisania. Tak jak nie do opisania był ból Dariela. Wampir szarpnął się tak silnie, że wyrwał przybite do stołu ręce, odgiął głowę do tyłu, opadł znowu na plecy i zaczął tłuc głową o metalowy blat, wymachując rękami. Zwinął się, włożył okaleczone dłonie do wnętrza piersi, z chrzęstem i mlaśnięciem wyrwał poparzony organ, powodując nową eksplozję bólu. Po chwili znieruchomiał; krwawe łzy płynęły z oczu gorącym strumieniem.
Zephon przyglądał się zafascynowany. Po chwili, gdy Dariel nieco doszedł do siebie, przybił ręce ponownie, tym razem w łokciach.
- Wiesz, mógłbym oczywiście znieczulić cię przed tym - powiedział, wycierając skalpel w czystą szmatkę. - Ale ja po prostu lubię patrzeć, jak kogoś boli.
Nagle pochylił się nad stołem; przerażony Dariel zacisnął powieki. Jednak, gdy Zephon wyprostował się, trzymał w dłoni cienkie pasemko długich, jasnych włosów, przyczepionych do krwawego strzępka skóry.
- No to wiadomo już, kto będzie tu po tobie - powiedział, patrząc w oczy młodego wampira. - Ten, kto tego nie sprzątnął - dokończył ze złością. - No cóż, z ciebie zostanie mniej do sprzątania - przesłał mu ujmujący uśmiech. - Zabierajmy się więc do pracy.
Przy pomocy noży i piłek, powoli zaczął wyjmować poszczególne kości z żywego ciała, skręcającego się, wijącego w niemej agonii.
- Wiesz, czyje były to włosy? - zapytał, odłupując żebra do kręgosłupa. - A pamiętasz moja córkę? Tak, córkę, kochankę, bez znaczenia; była jednym i drugim. Nawet długo z nią wytrzymałem, ale widzisz; ona się mną znudziła. Poszła do Turela. Czy to nie przykre? - roześmiał się. - Widzisz, ja jestem jak Ojciec; nie toleruję zdrady. Ale chociaż zabawiłem się, ostatni raz. - Wskazał na kosmyk. - Musiałem ją ukarać - ciągnął z udawanym smutkiem, wyłuskując obojczyk spomiędzy mięśni - bo czyż nie największym obowiązkiem dziecka jest posłuszeństwo rodzicowi? A ty? - przerwał na moment, wpatrując się w twarz Dariela. - Byłeś posłuszny ojcu, gdy przyszedłeś do mnie po raz pierwszy? I drugi, i trzeci? - Pocałował jego poparzone usta. Dariel szarpnął się. - O co chodzi, już mnie nie lubisz? Łamiesz mi serce... - zrobił urażoną minę. - Kto jest w ogóle twoim ojcem? A może masz matkę? Nie, powiedziałaby mi o tym... Co cię tak dziwi? Ja znam je wszystkie. Ja już miałem je wszystkie... i nie żałuję. Ale na razie jestem wolny, więc bracia przysyłają mi zabawki - stworzonka takie jak ty. Wiesz, kocham moich braci; myślę, że i oni mnie lubią. Mówią na mnie... Słodka Śmierć. Ciekawe, czemu? - roześmiał się wesoło, szarpnął jakieś oporne ścięgno. Ustąpiło. - Wiesz, my jesteśmy wszyscy do siebie podobni, choć - paradoksalnie - tak wiele nas różni. Ale najbardziej chyba podobny jestem do Ojca. Obaj jesteśmy sadystami. Dlaczego ci to mówię? Po prostu lubię wygadać się komuś, gdy wiem, że to zostanie między nami. Że co? Że mógłbyś przekazać to komuś Szeptem, jak mnie teraz? Dziecko, rozbrajasz mnie. Ja tylko wyglądam na młodego; mam już ponad osiemset lat i jesteś idiotą, jeśli sądzisz, że nie potrafię cię zablokować. A tak w ogóle - nie nudzę cię? To dobrze. Co z tym zrobić... - mruknął, przyglądając się miednicy. - Rahab pewnie by wiedział; on też często grzebie się w anatomii. Z tym, że on w celach naukowych, a ja dla przyjemności. Wracając do sadyzmu - i do Ojca - czy fakt, że światem rządzi osoba absolutnie nieprzewidywalna, to nie znakomity żart historii? Dlaczego nieprzewidywalna? Prawda, ty pewnie nigdy nawet go nie widziałeś... Chodzi o to, że nie sposób mieć pewność, jak zareaguje na cokolwiek - może równie dobrze zabić, jak się roześmiać. To trochę stresujące, ale można się przyzwyczaić; właściwie nawet trzeba. Już wszystko? No zobacz, jak przy zabawie czas szybko płynie - spojrzał z satysfakcją na rezultat pracy. Na krwawy, bezkształtny, rozlazły worek skóry i mięśni, z grubsza tylko przypominający wampira.
Zephon umył się, przebrał zabrudzone ubranie. Usiadł na skraju stołu.
- I jak się teraz czujesz? Och, przykro mi. Że niby co? Dobić cię? Żartujesz chyba, dziecko. W tym stanie pożyjesz jeszcze parę godzin, zanim się wykrwawisz. A ja sobie poczekam. Popatrzę. Lubię twoje spojrzenie, wiesz? Mówiłem ci już? No to teraz mówię.