"The Lost Hope"

by Sebir

- Raziel... .Janos... musi pozostać martwy. - Kain próbował ostrzec Raziela, ale było za późno. Wampir puścił ze swojego uścisku niebieskiego demona, który zniknął w szybki sposób. Kain zaczął przeszukiwać pomieszczenie, ale nikogo nie odnalazł. W środku komnaty, leżał martwy Sarafan Raziel. Widząc, że tak go nie odnajdzie, wyruszył w poszukiwaniu jego poza terenem Twierdzy. Droga nie sprawiała mu problemów, ponieważ znał Twierdze dokładnie. Kain wiedział jak jego historia ma się potoczyć. Ale czyż te paradoksy tego nie odpędzają? To pytanie dręczyło jego do momentu wyjścia do Katedry.

Jednak nim miał się udać do głównego wyjścia, coś go zatrzymało...

- Moebius... znów się spotykamy. Wiesz, nie stęskniłem się za tobą. Wręcz przeciwnie. - powitał Moebiusa Kain.

- Ah tak... dawno się nie widzieliśmy. Ale w odniesieniu do nas, to jeszcze się spotkamy. - zaśmiał się ironicznie Moebius. - Zechcesz ze mną pójść? -

- Wolałbym być bez głowy, niż iść z tobą. -

- Ale zobaczysz, że warto było. - to przekonało Kaina. Nie wiedział jednak, że pakuje się prosto w paszcze lwa. Ruszył więc on za Strażnikiem Filaru Czasu. Starzec go zaprowadził do bardzo dziwnej komanty. Gdy tylko Kain tam wszedł stanął ze zdumienia. Zobaczył samego siebie.

- Mój Boże... to przecierz ja... - ciężko mu było mówić. Ledwo wypowiedział te jedno zdanie.

- Ależ tak. Zdziwiło cię to, że cię tu przyprowadziłem? -

Jednak Kain go nie słuchał. Wzbierała w nim złość i gniew do starca. Wyciągnął Soul Reaver'a i już chciał naskoczyć na Strażnika, gdy ten walnął laską o ziemię. Kain poczuł się słabo i nagle obudził się nad Południowym Jeziorem.

~

Tymczasem Raziel był uwięziony w Astralu, więzieniu pomiędzy strefą materialną a spektralną. Był na wyczerpaniu sił. Stracił już wszelką nadzieje, na to, że kiedykolwiek opuści ten Wymiar. Jednak z upływem czasu, czuł, że energia do niego wraca. Astral go wreszcie opuścił. Postanowił więc, pełny siły i zdrowia, znaleźć Kaina. Ale to zadanie nie było takie łatwe. Badając Twierdze znalazł on tą samą komnatę, którą Kain zobaczył z Moebiusem.

- Sir Kain z Coorhagen. Ludzka natura Kaina. Jego szlachecka przeszłośc zapisana w Twierdzy Sarafinów. - Raziel dokładnie zaczął oglądac swego dawnego władce i stwórce. - Dziwne, że nie widziałem nigdy wcześniej tej komnaty. - Raziel ledwo co wyszedł a spotkał go ktoś, kto był dla niego zupełnie obcy. Wystraszony, wyciągnął swój Widmowy Miecz w celu obrony przed obcym wampirem.

- Nie bój się mnie. Nic ci nie zrobie. Wampir pobratyńca chyba nie zrani... - powiedział wampir.

- ... Chyba, że jeden z nich wrzuca cię do Otchałni. -

- Wiem doskonale co ci się przytrafiło, Raziel. Nie musisz mi się tłumaczyć. -

- Skąd mnie znasz? - zdziwił się Raziel.

- Wiem o tobie wiele. Nie musisz mi się tłumaczyć. Jestem Arider, Ostatni z Antycznych Wampirów. Przez cały czas obserwowałem twoje postępowania... A teraz idź, do tego, którego szukasz. Jest on przy Jeziorze. - wampir zniknął. Raziel postanowił wyruszyć tam. Jeśli Kaina nie ma we wskazanym miejscu, to nigdy więcej nie posłucha tajemniczego wampira. Lecz to się okazało prawdą. Kain leżał na ziemi. Lekko otworzył oczy i zobaczył...

- Raziel... jakim cudem tu się pojawiłeś? - zapytał zmieszany wampir.

- Tego sam akurat nie wiem... .a ty jak tu się pojawiłeś..? -

- Moebius mnie tu wysłał. Najpierw wprowadził w pułapke, a gdy już chciałem go zabić... odesłał mnie tutaj. -

- W pojedynke nie można się go pozbyć... co proponujesz? - zapytał Raziel.

- Współpraca... to jedyne wyjście. -

- Współpraca?! -

- Tak... nasze zdolności się uzupełniają. Możemy je wykorzystać przeciwko Strażnikowi. Co ty na to? - zaproponował Kain, wyciągając pazury ku Razielowi, by ten mu pomógł.

- Zgoda... niech tak będzie."

Rodział I

"Inna historia niż zwykle"

Wielu z nas marzy o tym, by historia jego życia była inna. Aby to, co było złe, zmieniło się w coś lepszego. Tak było w przypadku Kaina. Marzył o wielu rzeczach... o innej przyszłości... o lepszej przeszłości... jednak czy teraz, kiedy Raziel się poświęcił, to warto było marzyć? I mieć takie marzenia? Kain wciąż stał, wpatrując się w zniszczone Pillars. Po raz pierwszy nie wiedział co ma zrobić. Zawsze odnajdywał rozwiązania, jakiekolwiek. Lecz teraz nic nie mógł wymyśleć. Czyżby już tak miało zostać? Czyżby czuł, że nadzieja, którą dostał, była stracona? Spojrzał ostatni raz na zniszczoną komnatę Cytadeli, podszedł do rozwalonej części ściany i przybrałszy formę nietoperza odleciał w kierunku Pillars.

~

- Kain odrzucił swoje przeznaczenie... czemu mi to zrobił? Tak mocno pokładałam w nim nadzieję... a on mnie zawiódł. - Ariel lamentowała, okrążając kolumnę Równowagi. Lecz tą czynność przerwało niespodziewane przyjście kogoś. - Kain? -

- Tak, Ariel, to ja. Powiedz mi, czy historia już podąża złą drogą? Czy ja, Dziedzic Równowagi powinienem jakiś czas temu przywrócić Równowagę? Czy też inaczej - czy dobrze zrobiłem, odrzucając moje przeznaczenie? Bo przez ten cały czas nieświadomie podążałem ścieżkami stworzonymi przez was, nie przezemnie tylko przez Krąg. Już Mortanius był bardziej "szlachetny" niż was 8 razem wziętych. - Ariel na te słowa zadrżała ze strachu.

- Kain... przez twoje odrzucenie skazałeś Nosgoth na wieczny upadek. Czy to nie wzbudza w tobie strachu? - powiedziała z przerażeniem.

- A czy to, że mordowaliście bezlitośnie wampiry, nie wzbudza w was skruchy? - powiedział głośnym głosem Kain.

- Ależ to było potrzebne... tylko ludzie powinni istnieć w Nosgoth, nie wampiry. Wraz ze śmiercią Voradora miało to się skończyć. Jednak powoli zaczynam się obawiać przyszłości... -

- Jeśli się jej obawiasz, to słusznie... do zobaczenia... za kilkanaście wieków... - Kain odszedł w kierunku być może nie istniejącego już Dworu Voradora. Zostawił Ariel w spokoju, nie chciał już dalej jej gnębić. To mogło poczekać...

Rozdział II

"Stare korzenie."

Kain stał po środku drogi, prowadzącej przez Mroczny Las. Sam nie wiedział, w jakim celu zmierzał do Dworu Voradora. Jednak sama podróż były bez niebezpieczeństw. Po chwili namysłu Kain zmienił kierunek podróży... do Coorhagen. Chciał jeszcze raz, być może po raz ostatni ujrzeć swoją rodzinną miejscowość.

~

Miasteczko nie zbyt się zmieniło. Wszystko wyglądało tak, jak powinno wyglądać. Kain nie chcąc się ujawnić nałożył na głowę kaptur, odsłaniający tylko oczy. Na dłoniach, a raczej na pazurach miał dwie rękawice i pare kozaków na miejscu dolnych pazurów, chciał przez to nie pokazać, że jest wampirem. Mieszkańcy wciąż mu się dziwnie przyglądali. Ten próbował zignorować ich spojrzenia, lecz było to trudne. Chcąc uniknąć tłumu ludzi, wszedł do pobliskiej karczmy. Tam był jednak spokój.

- Dobry wieczór, szanowny panie? Chciałby pan się czegoś napić? - zapytał karczmarz Kaina. Kain znalazł się w kropce. Żadnych napojów nie mógł przecierz pić, wyniszczyło by go to od wewnątrz. A gdyby powiedział, co by naprawde wypił, zdradziłby się.

- Yy... nie jestem spragniony, dziękuje. - odpowiedział mu Kain.

- Sir Kain? Czy to pan? - zapytał zdumiony karczmarz.

- Musiałeś mnie z kimś pomylić, karczmarzu. Ja nim nie jestem. - powiedział zmieszany wampir.

~

- Jak to nie pan? Tego głosu nigdy nie zapomne... - zaczął z nim się droczyć Teofil, ów karczmarz. Kain nie miał innego wyboru. Musiał powiedzieć, że to on we własnej osobie, jeśli chciał by Teofil dał mu spokój.

- Tak, Teofilu... to ja, Kain. - karczmarz zamilkł na pare chwil. Wszyscy zebrani spojrzeli na Kaina.

- Ależ zginął pan ponad rok temu podczas pobytu w Ziegsturhl. Jak to możliwe, że pan żyje? - zapytał Kaina.

- Zwykłe plotki. Jednak przeżyłem. Opowiadaj co tam w miasteczku. Co z moją rodzinną rezydencją? -

- A no wie pan... nadal bez zmian... coś ostatnio zamknięto w więzieniu Samuela za kradzież biżuterii. A pana rezydencja... pana ojciec, który wciąż żyje chce ją sprzedać. Czyżby oszalał? Taki piękny do... - nie skończył bo zauważył jak Kain zmierza w kierunku wyjścia. Jak się domyślił, powiedzenie o sprzedaży domu do tego doprowadziło. Kain tymczasem dotarł do swojego domu. Spotkał tam nikogo innego jak... swego ojca...

- Witaj Ojcze... jak wiem, chcesz sprzedać nasz dom? - zapytał z sarkazmem Kain. Jego ojciec, schodząc ze schodów, zatrzymał się na jednym ze stopniów.

- Kain? Czy to ty? Jakim cudem tu się zjawiłeś? - powiedział zszokowany ojciec. Kain odkrył swoją całą twarz... "

Rozdział III

"Dom w ogniu... "

Kain odkrył całą twarz. Jego ojciec zamilkł jak zaklęty. Czy to naprawde był jego syn, Kain? To nie mógł być on.

- Kain... to nie ty..ja takiego syna nie miałem! - wykrzyknął przerażony.

- Ależ ja... mam już prawie 3000 lat... przeraża cię mój wygląd? No cóż, ewolucja już tak sprawiła. - odrzekł Kain.

- Jak to ewolucja? Nie mów mi, że jesteś... -

- Tak, jestem wampirem. Wpierw uważałem to za przekleństwo, jednak z czasem przekonałem się, że to ludzie są przekleństwem. Nosgoth już nigdy nie będzie takie same. Pillars są już ruiną, Vorador nie żyje. W tym Raziel, mój "najwierniejszy" generał, jakiego stworzyłem. A te wszystkie wydarzenia, związane z korupcją Nosgoth są ludzką winą! - Kain'a chwilowo poniosły nerwy. Chciał zabić swego ojca, lecz wstrzymał się od tego... Wtem, do rezydencji wszedł wampir. Młody wampir, dzierżący ten sam Reaver co Kain. Trzymał w lewej dłoni pochodnię. Mogło to mieć przykre konsekwencje, gdyż cały dom był drewniany. Nagle, Kain'a przeszył ostry ból...

- Ogień... pożar... ojciec... .rezydencja... stoi w płomieniach... ja uciekłem... tylko nie to... - Kain doznał przebłysku wspomnień. Przypomniał sobie to, co się kiedyś zdarzyło. Po odrzuceniu przeznaczenia Kain chciał się pozbyć wszystkiego, co świadczyło o jego istnieniu jako człowiek. W tym chciał spalić swoją rezydencję. Ojciec był w środku. Nie przeżył tego... sam Kain nie pamiętał jak zginął, ponieważ po roznieceniu ognia uciekł z dworu.

- Nie... Kain... nie rób tego... chcesz zabić swojego, naszego ojca? - Kain próbował powstrzymać swoją młodszą formę. Jednak młody Kain wcale go nie słuchał.

- Odejdź wampirze. Mam prawo robić to chce! Chce się pozbyć wszystkiego co było ludzkie. Ludzie nie są tu potrzebni. Po drodze wybiłem już połowe ludności. -

~

Starszy Kain skoczył na ojca, powalając go przy tym na podłogę i przykrył go swoim ciałem. Młody Kain już rozniecił ogień. Wszędzie był dym, języki ognia trawiły ściany. W pomieszczeniu został tylko on i jego ojciec. Ogień był blisko, gdy nagle wokół nich pojawiła się bariera ochronna. To Soul Reaver ich ochraniał. Po paru godzinach pożarł ustał. Nic nie zostało z budynku, tylko popiół. Kain nie wiedział czy to cud ich uratował czy coś raczej innego.

- Kain... co się stało? Czemu leżymy na ziemi, bez ścian wkoło? - zapytał przerażonym głosem Anelzir.

- Ścian nie ma... bo rezydencji już nie ma... nie masz już komu sprzedawać jej ojcze... - powiedział Kain smutnym, załamanym głosem.

- Ale dlaczego? -

- Nigdy się tego nie dowiesz... przykro mi. Musisz się udać do Willendorfu, tam będziesz bezpieczny... .Dziękuję, Raziel... - rzekł, spojrzawszy na Soul Reaver'a. Nadzieja była coraz piękniejsza.

Rozdział IV

"Wiek i mądrość."

W całym miasteczku było głośno na temat ostatniego pożaru. Służby bezpieczeństwa nie potrafiły nawet zidentyfikować podpalacza. Tak jak zwykle, Lady Dorothy, plotkowała ze swoją sąsiadką, Martą.

- [... ] Podobno Anelzir przeżył. Tylko jakim cudem? Sam Bóg wie... A co do podpalacza to chyba wiem kto nim był. - powiedziała Lady Dorothy.

- Kto to mógłby być? Sam Anelzir? To by było dziwne: na początku chce sprzedać posiadłość, a następnie od tak poprostu ją podpala? - zdziwiła się Marta.

- Nie... ten starzec by tego nie zrobił. To był napewno jego syn, Sir Kain. -

- Ale to by nie było możliwe. Przecierz Sir Kain zginął ponad rok temu. Sama mogę to potwierdzić, bo byłam na jego pogrzebie. - powiedziała jej sąsiadka.

Tymczasem Kain był w powrotnej drodze do Pillars. Podróż przebiegała spokojnie, gdy nagle przy skraju lasu.

- Witaj, wampirze. Jak widzę, przeżyłeś pożar mojej posiadłości. - zadrwił młodszy Kain, stojąc z rękami złożonymi i opierając się o jedno z drzew.

- Nie tylko ja, Kain.. - na te słowa młodsze wcielenie Kaina zamilkło. - Chciałeś zabić nie tylko mnie, ale i swojego ojca... bardzo... żałosne, ponieważ on też żyje. - odpowiedział mu "stary" Kain.

- Żałosne? To on był żałosny. I ty także jesteś. Widzę równierz, że masz tą samą broń, co ja. Ale wybacz... mną nie jesteś, więc naśladowanie jest tu zupełnie nie potrzebne. - Starszy Kain powoli zaczynał mieć dość swojej młodszej osoby.

- Powiedz mi, czy tymi słowami kieruje twoja arogancja? Czy poprostu głupota? Nie potrafisz dotrzeć podobieństwa? Możesz mnie oceniać jak tylko sobie zechcesz, lecz pamiętaj: obrażasz tym samym sposobem samego siebie. -

~

- Jak to siebie? Ty mną przecierz nie jesteś! To nie jest możliwe, bym był taki w przyszłości! - krzyknął w gniewie młody Kain.

- Nerwy na wodzy... uraziłem ciebie? No powiedz, czy to aż tak "pogorszyło" ciebie? Bo widzisz, przypomniałeś mi mnie takiego, jakim byłem pare tysięcy lat temu. - Starszy Kain skierował swoje kroki w kierunku wyjścia z lasu, lecz jego młodszy odpowiednik wnet rzucił się na niego i przyparł go do drzewa.

- Zamilcz, wampirze! Nie jesteś, nie byłeś i nigdy nie będziesz mną! - wtem Starszy Kain odepchnął go do siebie i uniósł go w górę dzięki telekinezie.

- Powtarzam ci, nerwy na wodzy. Jeśli nie wierzysz w to, że jesteśmy tą samą osobą, spytaj mnie o co kolwiek. Po pierwsze, zauważ, że i ty i ja mamy ten sam czarny kolczyk na lewym uchu. Dostaliśmy go od Voradora, gdy szukaliśmy u niego pomocy związanej z pokonaniem Maleka. -

- Czyli... ..ja i... ty... to ta sama osoba? - powiedział Młody Kain ochrypłym głosem.

- Wreszcie zrozumiałeś. - Kain puścił go na ziemie, uwalniając go od swojej mocy. - Radzę ci na przyszłość... jak ożywisz Raziela, to wiedz, że on i tak będzie chciał zemsty, czy tego będziesz chciał czy nie. - Jednak w tym momencie młodszy Kain wstał i szybkim ruchem znów przyparł o drzewo starszego siebie, lecz teraz trzymając przed nim Soul Reaver'a.

- Jak jesteś mną to może zabicie ciebie przywróci równowagę? - rzekł z groźną miną.

- Nie trudź się... i tak to nic nie zdziała. - Kain odepchnął go od siebie i wziąwszy głęboki oddech odszedł. Młody Kain leżał na ziemi, całkowicie zmieszany.

Rozdział V

"Nowe życie."

Zbliżał się zmrok. Słońce powoli odchodziło za horyzont, ogarniając ciemnością cmentarz. Kain, stojąc na dachów jednego z mauzoleów, przyglądał się pracy tutejszych grabarzy. Rozpoczynali właśnie dzisiejszą zmianę. Na szczęście nie zauważyli go, gdyż wtedy mogliby wszcząć alarm. Od ostatniego spotkania Kain'a z jego młodszą osobą, minęło wiele, wiele lat. Prawie dwa stulecia. Przez ten cały czas, Starszy Kain bacznie obserwował jego poczynania. Zdumiło go to, że w tak krótkim czasie udało mu się stworzyć ogromną armię. Była ona wprost nie do rozgromienia. Młody Kain chciał w ten sposób wyzbyć się natury ludzkiej. Być może w brutalny sposób, ale dość skuteczny. Wraz z nadejściem nocy, grabarze poczeli szybciej pracować. Wtem, jak nagłe uderzenie pioruna, coś ich zaatakowało. Kain doskonale wiedział, co lub bardziej kto to był. Jeden z wampirów, gdyż to była grupka 3 wampirów, zaszedł od tyłu jednego z grabarzy, złapał za kark i mocnym skrętem rąk, złamał mu go. Wszystko ucichło, gdy pozostali dwaj grabarze uciekli. Jeden z wampirów przemówił:

- No to kolejni ludzie załatwieni. Przyznasz Marcus, że to było za łatwe. - był to właśnie młodszy Kain, ten, który dwieście lat temu odrzucił przeznaczenie.

- Tak... .Sebastian nie miał wiele do roboty, szczerze mówiąc. Zaledwie dwa uderzenia pazurami i już byli martwi. - odrzekł mu Marcus, jego oddany "przyjaciel."

- Co do ludzi... - zaczął Sebastian - to Meridian jest pewnie bardzo dobrze chroniony. Tam już tak łatwo nam nie pójdzie. Vorador chciał, abyśmy zaszkoczyli miasto, atakując je od południa. Ale cóż to by była za frajda, bez efektownego wejście? - zaśmiał się wraz z Kain'em i Marcus'em. Słysząc imię Vorador'a, Starszy Kain mocno się zdziwił.

- Dziwne... przecierz Vorador nie żyje i to już od dłuższego czasu. - pomyślał. Chwilę potem po cichu zeskoczył z dachu, ubrał się w płaszcz jednego z martwych pracowników cmentarz'a i podszedł do Kain'a.

- Wybacz, że przeszkodze ci w śniadaniu, lecz chciałbym o coś ciebie spytać. - powiedział do niego ochrypłym głosem.

- Mów wampirze, jeśli nim jesteś, co chcesz ode mnie. - odrzekł mu.

~

- Chciałbym dołączyć do twojej Armii. Bardzo bym ci się przydał. Jestem dosyć potężnym wampirem. - Młody Kain się zaśmiał ironicznie.

- Tak więc chcesz walczyć u mojego boku? Bardzo zaszczytna "praca". Możesz walczyć w mojej Armii. Tylko licz na to, że jeśli mnie zawiedziesz, to będziesz miał problemy później. -

- Wiedz, że ciebie nie zawiode... - powiedział szeptem Kain i skierował się z Marcus'em i Sebastianem ku drodze wyjściowej z cmentarza.

- Zwariowałeś? Czemu go przyjąłeś?! - zapytał w gnieiw Marcus.

- Spokojnie... wiem kto to jest... podczas bitwy zginie i będę go miał już z głowy. - powiedział ironicznie Młody Kain. Po dłuższej podróży dotarli oni do dziwnego pomieszczenia. Było one ozdobione wieloma barwnymi freskami. Po środku sali stał tron... tron obok którego był Soul Reaver. Wnet z ciemności wyszedł wampir, Vorador. Cały i zdrowy. Poprosił Kain'a, Marcus'a i Sebastiana aby wyszli i zostawili jego oraz Starego Kain'a na osobności.

- Kain. Minęło 200 lat od naszej ostatniej rozmowy... - przywitał go Vorador. Kain zdjął płaszcz.

- Masz rację... ponad dwa stulecia. Tylko dziwi mnie jedno: jakim cudem żyjesz? Przecież widziałem jak kat odciął gi głowę. - powiedział Kain.

- Tego akurat sam nie wiem. Nosgoth od tego czasu bardzo się zmieniło. Przeszłość do nas powróci... -

- Jak to? O czym... czy o kim mówisz? - zdziwił się Kain.

- Jeszcze zobaczysz... - westchnął Vorador i podał dla Kain'a kufel z krwią.

Rozdział VI

"Wielka przegrana."

Tak więc oto nadszedł ten dzień. Dzień bitwy o Meridian. Dwie wielkie armie wkrótce się ze sobą zderzą. Jedna z nich napewno wygra, bo na wojnie nie ma często dwóch zwycięzców, prędzej jeden wygrany i jeden przegrany. Kain na tą bitwę długo się przygotowywał i nie podbijał pozostałych ludzkich miast po to, aby tego dnia przegrać. Czy aby wszystko potoczy się po jego myśli? Właśnie siedział w jednym ze swoich namiotów, gdy do środka wszedł Magnus, jego najwierniejszy generał.

- Lordzie Kain'ie, Twoja Armia jest zwarta i gotowa do ataku. Kiedy mam atakować? - zapytał go.

- Czekajcie na mój sygnał, wtedy zaatakujemy. - odrzekł mu Kain, biorąc ostatni łyk krwi ze swojego pucharu. Gdy tylko Magnus wyszedł, Kain sporzjał na swoją Broń, legendarnego Soul Reaver'a. Tyle razem przeżyli, odkąd go znalazł w Katedrze Avernus. Tyle już ludzi nim się pozbył... Gdyby go stracił podczas bitwy, to mógłby to uznać za największą przegraną gdyby sam przeżył. Powoli wstał z fotela, przeszedł przez wejście namiotu i udał się do Vorador'a, swego mentora poprzez wampirze życie.

- Zbierz Faustus'a i resztę generałów. Uderzamy. - powiedział morcznym głosem Kain.

- Chcesz akurat w tym momencie? - zapytał go Vorador.

~

- A czemuż nie? Być może właśnie w tej chwili mój wróg, zbiera dodatkowe siły. Później może być dla nas za późno. Jestem tego pewny! Atakujemy! - odszedłszy od Vorador'a, podszedł do pierwszego rzędu Armii. Zapanowała cisza, głucha cisza. Było słychać tylko podmuchy wiatru. Wtem z ciszy wydobył się odgłos butów, uderzających o ziemię. To wróg, pomyślał Kain, spoglądając ze wzgórza. Stary Kain też był, stał przy nim, ramię w ramię z samym sobą. Nie wiedział jak potoczy się ta bitwa, gdyż była spowodowana odrodzeniem Janos'a przez Raziel'a, a wcześniej jej nie przeżywał. Kroki ucichły, wszyscy milczeli. Noc wzięła wszystkich w swoje objęcia.

- Atak!! Vae Victus!! - krzyknął Młody Kain i dał znać wampirom, aby atakowały. Rozpoczęło się piekło. Pazury i miecze skrzyżowały się ze sobą w walce. Młody Kain przedarł się do dowódcy Sarafan, pozbywając się nich podczas drogi. Dwa miecze zetknęły się ze sobą, rysując się o siebie nawzajem. Sarafan Lord jednak nie zamierzał się poddać. Dzielnie stawiał opór Soul Reaver'owi. Wydawało się, że wampiry wygrają i cały Nosgoth wreszcie będzie ich. Lecz stało się coś nie oczekiwanego. Sarafan Lord zamchnął się i udało mu się zranić Młodego Kain'a. Ten w bólu, upuścił Reaver'a, który wbił się w ziemi. Ogień trawił jego ciało. Agonia nie ustawała. Stary Kain zauważywszy przegraną swojej Młodej osoby, uklęknął na trawie, spuściwszy głowę. Ta przegrana oznaczała koniec ery wampirów. Ale czy na długo? Vorador i reszta ocalałych wampirów, wzięła z pola bitwy martwe ciało Kain'a. Po Sarafan'ach nie było już śladu. Na wietrze powiewała podarta flaga z godłem Kain'a.

- Umah, Teodril. Przeszukajcie pole walki, może ktoś jeszcze ocalał. Umah, przepiękna wampirzyca, która, że tak powiem była obdarowana przez naturę, zaczęła poszukiwania. Nagle, ujrzała Starego Kain'a, klęczącego na ziemi.

- Panie! Znalzłam kogoś! - krzyknęła do Vorador'a. Podszedła bliżej do Starego Kain'a. - Jak się czujesz? Jesteś ranny czy spragniony? Przynieść krwi? - zapytała go.

- Nie... dziękuję, lecz nie mam ochoty. Czy to musiało się tak skończyć? - spytał w pogardzie do Sarafan. W tymczasie w obozie Lord'a Sarafan'a.

- A więc chcecie dołączyć do mnie? - spytał Hylden Lord, stojąc tyłem do Faustus'a, Marcus'a i Sebastian'a.

- Tak, Lord'zie Sarafan. Będziemy ci wiernie służyć. - odpowiedział Faustus "błagalnym" głosem. Hylden Lord się odwrócił ku nim i chodząc wokół nich, przypatrywał im się dokładniej.

- Czy to wy akurat nie byliście w "armii" Kain'a? - spytał ich ponownie.

- Kain'a? Jakiego Kain'a? My nie mieliśmy dowódcy o takim imieniu. - Lord Sarafan podszedł blizej do nich i uścisnął im dłonie.

- Witajcie w Armii Lord'a Sarafan'a, wampiry. - rzekł na końcu do nich.

Rozdział VII

"Nagłe zaskoczenie."

Dni mijały, a Młody Kain się nie budził. Vorador powoli zaczął tracić nadzieję na to, że kiedykolwiek się zbudzi. Wampiry, które przeżyły, schroniły się u niego. Jednak była to nieliczna garstka, ponieważ dawni generałowie Młodego Kain'a, na rozkaz Sarafan Lord'a, pozbywały się swoich pobratyńców. Stary Kain wraz z Umah wciąż pilnował swojej młodszej osoby. Mógł się on wybudzić ze śpiączki w każdej chwili. I tak pewnego wieczoru, Młody Kain wreszcie wstał. Rozejrzał się po pokoju przez moment i zauważył Umah. Stała w wejściu, bacznie go obserwując.

- Nareszcie się przebudziłeś. Nie dawałeś oznak życia przez długi czas. - rzekła do niego spokojnym tonem. Młody Kain złapał się w lekkim bólu za głowę.

- Gdzie... gdzie jestem? Moja pamięć... jest cała poszarpana, nie pamiętam tego miejsca. -

- To normalne. Byłeś w śpiączce przez dwieście lat, a teraz się zbudziłeś w mieście Meridian, pamiętasz je? - spytała go. Mimo, że prawie niczego nie pamiętał, to może w jego pamięci jest jakieś, choćby najmniejsze wspomnienia pamiętnej walki sprzed dwustu lat.

- Nie... ale, jak to... zapadłem w śpiączkę? Dlaczego? Jak to się stało? - było po nim widać, że wprawiło go to w zaskoczenie. Czyżby jego, potężnego Kaina, ktoś... pokonał w boju? "Może ta wampirzyca będzie znała odpowiedź."

~

- Około dwustu lat temu, podczas bitwy o to miasto, Sarafan Lord pokonał Ciebie w pojedynku i rozgromił Twoją armię. Zabrał Ci także Twój miecz, Soul Reaver, jak go nazywałeś. Zaś Twoi generałowie przeszli na jego stronę, zdradzając Ciebie i swój rodzaj. -

- Jak to możliwe? Wampiry przeciwko swoim braciom? A Ty kim jesteś?! Też zdrajczynią i jego szpiegiem?! - spytał w gniewie Młody Kain. Starszy zaś bacznie nasłuchiwał o czym rozmawiali.

- Spokojnie, wampirze. Jestem po Twojej stronie. Jestem Umah i należę do podziemnego ruchu oporu wampirów, które przeżyły jak narazie krucjatę. Tylko Ty możesz nam pomóc, Kain'ie. - powiedziała wciąż spokojnym głosem Umah. Młody Kain wydawał się być zdziwiony tą propozycją.

- Czemu miałbym wam pomóc? Może to ja pragnę własnej zemsty? - spytał ją. Umah powoli kierowała się ku wyjściu. Rzekła jednak po chwili do niego:

- Spytaj się jego, on powinien znać odpowiedź. - do środka wszedł Stary Kain. Gdy tylko się upewnił, że nie ma już w pobliżu tej wampirzycy, zdjął z głowy kaptur. Młodego Kain'a zatkało. Jego, a bardziej siebie pamiętał jednak doskonale.

- Witaj, mój młodszy odpowiedniku. Wygodnie Ci się spało przez te dwa wieki? - spytał z ironią Stary Kain.

- Napewno wygodniej niż w trumnie, to fakt. - zaśmiał się też ironiczniej Młodszy Kain. - Wciąż mnie pilnowałeś przez ten czas? Ale jak Ci się udało uniknąć rozszyfrowania tego, kim naprawdę jesteś? -

- Wiesz, mam swoje sposoby. Jak się domyślam, będziesz chciał się zemścić na tym Lordzie Sarafan, czyż nie? Twoja duma została zraniona. Czemu więc nie masz odzyskać z powrotem swego honoru? - spytał po raz kolejny Stary Kain.

- Tak... znasz nas doskonale. Zabiję go, odzyskam Soul Reaver'a, a wszyscy zdrajcy zapłacą za to, co uczynili. Póki co jestem słaby, więc czy mógłbyś mi pomóc? - czy on to powiedział napewno? Czy Kain naprawdę prosił o pomoc? Może dla Starszego Kaina to było absurdem, ale jednak to usłyszał praktycznie od siebie.

- Nie, Ty to zrób. Jednak uważaj, Sarafan Lord może szykować wiele pułapek. Znamy go doskonale, gdyż kiedyś już go spotkaliśmy, pamiętasz? - Młodszego Kaina zaskoczyło to i gdyby nie Umah, musiałby jednak udzielić na to pytanie odpowiedzi. Stary Kain założył z powrotem kaptur na głowę i stanął pod ścianą.

- Krwi... potrzebuje krwi... - rzekł Młody Kain w lekkiej agonii.

- Chodź, wampirze. Czas się pożywić. - powiedziała Umah i powoli zmierzała z nim ku wyjściu. Kain Starszy rzekł głucho w jego kierunku:

- Nie martw się, będę Twoim "Aniołem Stróżem". Idź i pomścij swój honor, NASZ honor. - to powiedziawszy, zmienił się w nietoperza i odleciał ku księżycowi.